Rozmawiamy z Adrianem Pankiem, reżyserem serialu POWRÓT
Z okazji premiery serialu Powrót, który od 15 kwietnia będzie można oglądać na CANAL+ PREMIUM oraz online, na canalplus.com, porozmawialiśmy z Adrianem Pankiem. Reżyser opowiedział nam m.in. o studiowaniu w katowickiej filmówce, swoim najnowszym projekcie fabularnym oraz różnicach między pracą ze swoim a cudzym scenariuszem.
Paulina Zdebik: Przygotowując się do tego wywiadu, odkryłam, że mamy ze sobą coś wspólnego, mianowicie: Szkołę Filmową im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach, której ja jestem studentką, a ty absolwentem. Jak wspominasz spędzony tam czas?
Adrian Panek: Bardzo dobrze! Studiowałem jeszcze na Bytkowie [gdzie do 2018 roku mieściła się siedziba uczelni – przyp. red.], szkoła znajdowała się na terenie katowickich targów. Raz, że to miejsce było bardzo niezwykłe, dwa, że nauczali tam bardzo ciekawi profesorowie: Filip Bajon, Wojciech Marczewski, Jerzy Stuhr, Maciek Pieprzyca… Świetnie było mieć możliwość poznać tych ludzi, a także sposób, w jaki oni patrzą na filmy i w jaki je robią.
Kierunek reżyserii znany jest z tego, że nie tak łatwo się na niego dostać. Ludzie często podejmują próby przez wiele lat, zanim im się uda. Jak było w twoim przypadku?
Od zawsze chciałem być reżyserem. No, może zanim jeszcze wpadłem na bycie reżyserem, to chciałem być pilotem. (śmiech) W liceum poszedłem do klasy teatralnej i wówczas pomyślałem sobie w pewnym momencie, że być może reżyseria to nie jest koniecznie zawód, który mężczyzna powinien mieć. Poza tym, kiedyś było coś takiego, nie tylko za moich czasów, ale w ogóle kiedyś, w przeszłości, że do szkoły filmowej przyjmowali cię tylko wtedy, kiedy miałeś już skończone inne studia. W związku z tym poszedłem na architekturę i właściwie to ta architektura bardzo mi się podobała. Jak ją studiowałem, to nawet chciałem być architektem, ale gdy ją kończyłem, to myśl o reżyserii do mnie wróciła. Doszedłem do wniosku, że skoro zawód już mam, to teraz spokojnie mogę próbować dostać się do szkoły filmowej. Zastanawiałem się, czy zdawać do Łodzi, czy do Katowic. Zadecydowało to, że w Katowicach byli profesorowie, których twórczość prywatnie bardzo ceniłem. I tak pojechałem do Katowic, dostałem się na reżyserię za pierwszym razem, przeniosłem się ze studiów na studia i odtąd pcham ten wózek.
Dostrzegasz jakieś aspekty, w których studiowanie architektury miało przełożenie na twoje późniejsze studiowanie reżyserii?
Wydaje mi się, że architektura pomogła mi przygotować się do reżyserii, ze względu na to, że to też jest uczenie się warsztatu, czyli tego, jak coś powinno się robić. Trzeba umieć wpaść na pomysł i na to, jak go zrealizować, trzeba umieć przeprowadzić jakąś konstrukcję… Bardzo długo nie rozumiałem tego związku między architekturą a reżyserią, ale to jest bardzo istotne, choć to odległe od siebie dziedziny. Zresztą, wydaje mi się, że tak jest zawsze, jeżeli masz do czynienia z twórczością. Wyobrażam sobie, że przy komponowaniu czy przy malarstwie jest podobnie, to znaczy: masz jakiś pomysł, chcesz coś zrobić – musisz do tego mieć warsztat, musisz w pewnym momencie załapać, co się sprawdza, a co się nie sprawdza, musisz coś poznać, zrozumieć… Każda twórcza praca wydaje mi się ze sobą w ten sposób połączona.
Od czego zaczęła się twoja miłość do kina?
Od tego, że zobaczyłem film dokumentalny o tym, jak kręcili Gwiezdne wojny, który zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Byłem wtedy dzieciakiem, miałem może siedem, osiem lat. Pomyślałem sobie, że to byłoby fajne – robić coś takiego w życiu. To wydawało mi się być czymś w rodzaju tworzenia pewnej magii. Gdzieś od tego momentu wszystko się zaczęło. Natomiast nigdy nie miałem jednego określonego modelu, rodzaju kina, który mi się podobał. Lubiłem wszystkie filmy: od Gwiezdnych wojen i Indiany Jonesa, przez Woody’ego Allena, po Luchino Viscontiego. Pamiętam, że w telewizji były kiedyś takie przeglądy poszczególnych reżyserów, zawsze chętnie je oglądałem. Z kolei kiedy byłem nastolatkiem, zobaczyłem film Wizja lokalna 1901 Filipa Bajona, który bardzo mi się spodobał. Było coś niesamowitego w jego nastroju i konstrukcji. To, że akurat w katowickiej filmówce wykładał Filip Bajon, miało wpływ na to, że właśnie tam zdawałem.
Myślałeś o tym, by wrócić kiedyś do katowickiej filmówki jako wykładowca?
Uczyłem jako wykładowca w Łodzi, bo stamtąd pojawiła się propozycja, ale przerwałem to – miałem zbyt dużo pracy. Uważam, że fajnie jest uczyć, bo w jakiś sposób uświadamiasz sobie dzięki temu swój własny proces twórczy. Kiedy werbalizujesz to, jak robisz pewne rzeczy, zaczynasz się zastanawiać nad tym, dlaczego robisz to tak, a nie inaczej. Dochodzisz do pewnych wniosków i to jest dla ciebie rozwijające. Zrezygnowałem z uczenia, kiedy zacząłem robić seriale, bo okazało się, że jak kończę jeden, to od razu zaczynam drugi i brakowało mi na to czasu, a to też wymaga pewnej systematyczności. Musisz raz na tydzień czy dwa pojechać na uczelnię, spotkać się ze studentami, przygotować materiały – myślę, że to byłoby po prostu nie fair z mojej strony, gdybym to traktował lekko.
Wolisz pracować jako reżyser przy projektach, do których sam napisałeś scenariusz (Daas, Wilkołak), czy przy takich, gdzie dostajesz już gotowy, napisany przez kogoś innego, tak jak przy Powrocie?
Większy komfort jest wtedy, kiedy nie ty napisałeś scenariusz, bo oczywiście najtrudniej jest o dystans do samego siebie. A dystans jest bardzo ważny, bez niego nie jesteś w stanie dobrze wykonać swojej pracy. Czytając scenariusz, który nie jest twój, łatwiej jest powiedzieć, co w nim jest nie tak, jeśli coś jest nie tak. Kiedy dostajesz cudzy tekst, to od razu masz do niego dystans, więc możesz podejść do tego „na zimno” jako reżyser: zastanowić się, co pracuje w danym projekcie, a co nie, co pobudza twoją wyobraźnię, co ci się wydaje jego siłą, co jest stawką, jacy powinni być bohaterowie. Z własnym projektem jest tak, że bohatera masz od początku, a potem to już jest wypadkowa różnych rzeczy. Z jednej strony dobrze jest pracować na swoim, bo wszystko wiesz, ale z drugiej strony jesteś pozbawiony dystansu i musisz nauczyć się go łapać. W przypadku scenariusza, który nie jest twój, ten dystans masz od razu.
Czy to znaczy, że w najbliższym czasie możemy się od ciebie spodziewać głównie seriali? Po Wilkołaku skrycie liczę na kolejny horror.
Cały czas pracuję nad fabułą. Dzisiaj właśnie miałem rozmowę w PISF-ie i mam nadzieję, że wszystko dobrze pójdzie. Mam też jakiś pomysł na horror, ale po Wilkołaku pojawiło się dużo propozycji serialowych i to były bardzo ciekawe rzeczy – Netflix, TVN, Canal+… To były projekty bardzo orzeźwiające dla reżysera. Wydaje mi się, że to jest dobre, by nie ograniczać się tylko do swoich autorskich rzeczy, tylko robić wszystko, co ma dla ciebie jakąś wartość artystyczną. Mogą to być i seriale, i reklamy, i teledyski, które też w życiu robiłem. Z każdej tej pracy wyniosłem coś i dla siebie, i dla swojego warsztatu, i dla w cudzysłowie sztuki filmowej. Ważne dla mnie jest, by rozwijać się w ten sposób. W międzyczasie swoją twórczość również kontynuuję. Mam nadzieję, że zimą wejdę na plan i zrobię kolejny film.
Możesz zdradzić coś więcej na temat tego projektu?
Nie jest to horror, a opowieść o Simonie Kossak, czyli o polskiej naukowczyni, która pochodziła ze słynnej rodzinny Kossaków. W latach 70. prowadziła badania nad sarnami i starała się rotować Puszczę Białowieską.
Brzmi ciekawie, będę trzymać kciuki! Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do seriali: co gotowy scenariusz musi w sobie mieć, żebyś chciał go reżyserować? Co takiego miał w sobie scenariusz do Powrotu, że zdecydowałeś się wziąć go pod swojego skrzydła?
W tym przypadku scenariusz nawet nie był jeszcze gotowy, kiedy zaangażowałem się w ten projekt. Zadzwonił do mnie Krzysztof Rak [scenarzysta – przyp. red] i powiedział, że ma pomysł na serial o facecie, który zapracował się na śmierć, ale zmartwychwstaje po siedmiu dniach i próbuje wrócić do domu, ale ten powrót okazuje się niełatwy. Dodał, że to komedia, co mi się bardzo spodobało, ponieważ połączenie takiego high konceptu z komedią może być czymś, co daje szansę do opowiedzenia o relacjach, a to jest to, co mnie interesuje. Jednocześnie było to coś, czego wcześniej nie robiłem, a to też jest zawsze ciekawe w projektach, które do ciebie przychodzą – że masz okazję zmierzyć się z czymś, czego jeszcze nie realizowałeś. Były już wówczas dwa gotowe odcinki, które bardzo mi się spodobały – zwłaszcza ten pierwszy, z tego względu, że był bardzo ładnie zapleciony. Reszta istniała tylko w postaci treatmentu, więc Krzysztof chciał od razu ze mną pracować nad dalszym scenariuszem, mieć ode mnie feedback. Nasza współpraca dotyczyła nie tylko koncepcji serialu, ale też tekstów. A co ogólnie musi mieć w sobie projekt, żebyś go potencjalnie chciał wziąć pod swoje skrzydła? To tak naprawdę można streścić w jednam zdaniu: jeśli scenariusz ma w sobie energię, inspiruje cię i uruchamia twoją wyobraźnię, to znaczy, że ma szansę wyjść z niego coś fajnego.
Czyli, jak rozumiem, ty jako reżyser miałeś znaczący wpływ na ostateczny kształt scenariusza?
Tak, miałem. Ale to było o tyle bardziej komfortowe niż przy pracy własnej, że po prostu rozmawiałem z Krzysztofem, mówiłem, co mi się wydaje, a Krzysztof pisał. Scenariusz jest połączeniem naszych dwóch osobowości, ping-pong między nami cały czas pracował, a Krzysztof przekuł to w bardzo dobry materiał literacki. Powstawanie takiego serialu to zawsze jest proces. Po stworzeniu scenariusza nadchodzi czas na spotkania z aktorami, potem na rozmowy z montażystą… To, co ostatecznie z tego powstanie, jest wypadkową wielu rzeczy i wielu talentów – i to właśnie jest fajne!
A jak duży był twój wpływ na dobór aktorów?
Dość duży. Wyobraziłem sobie głównego bohatera jako takiego Piotrusia Pana, który już się zestarzał i gdzieś tam po drodze zrezygnował z pewnych rzeczy, bo starał się postępować fair. Ten aspekt chłopięcy w głównym bohaterze oraz w jego najlepszym przyjacielu wydawał mi się istotny, więc szukałem aktorów, którzy mają w sobie właśnie taką energię. Bartek i Wojtek od razu przyszli mi do głowy, zrobiliśmy kilka scen próbnych i to od początku nam zapracowało, więc z tą obsadą nie było wątpliwości. Magda Walach i Marysia Dębska też pojawiły się dość naturalnie, więc szybko dopięliśmy ten projekt, jeśli chodzi o casting.
Na sam koniec zdradź, proszę, co sądzisz o tym, że serial będzie miał swoją premierę 15 kwietnia, czyli w Wielki Piątek. Nie obawiasz się, że kontrowersje wokół tej decyzji przysłonią jego wartość artystyczną?
Jak spojrzy się na Święta Wielkanocne, to są one nie tylko stricte religijne, oprócz tego mają w sobie też symboliczny ładunek czegoś nowego, rodzenia się do życia. Jest wiele elementów pogańskich, które przeniknęły do tradycji Kościoła: sadzenie traw, jajka, kurczaczki, króliczki… To wszystko ma w sobie coś z nowego początku, a o tym właśnie jest ten serial – o narodzinach na nowo. Nie tyle dostrzegam w tym kontrowersję, co symbolikę.
Dziękuję za rozmowę.