DZIEŃ, W KTÓRYM STAŁAM SIĘ KOBIETĄ. Z dzieciństwa w zniewolenie
Nowela numer dwa opowiadająca o biorącej udział w wyścigu kolarskim Ahoo to już historia znacznie bardziej symboliczna i bodaj najlepsza część całego filmu. Bohaterka ma już za sobą tytułowy dzień, w którym stała się kobietą, ale nie znaczy to, że jej życie w jakikolwiek sposób zmieniło się na lepsze. Pędząca niemal na złamanie karku Ahoo wciąż nękana jest przez towarzyszących jej konno mężczyzn – męża, ojca, dziadka, braci oraz duchownego. Meshkini ponownie nie zależy na złożonej historii z pogłębioną psychologią postaci. Dlaczego rodzina Ahoo tak bardzo nie chce, by dziewczyna się ścigała? Chodzi o sam udział? Jazdę na rowerze nazwanym przez mułłę „pojazdem diabła”? Coś, co młoda kobieta zrobiła wcześniej, a o czym widz się nie dowiaduje? Nie ma to większego znaczenia, bo druga nowela Dnia… ma wymiar symboliczny. Pędząca na rowerze Ahoo chce po prostu uciec. Uciec od zniewolenia, od bycia „przykładną muzułmańską żoną”, od chowania głowy w piasek. Początkowo widzimy dziewczynę w grupie innych rowerzystek, które z daleka wyglądają tak samo – zakryta czarnymi czadorami jednorodna masa. Ahoo chce jednak być kimś więcej. Chce być wolna.
Podobne wpisy
Właśnie dlatego zdeterminowana bohaterka pędzi coraz szybciej, oddalając się od tłumu, a jej poczucie upragnionej wolności Meshkini obrazuje ujęciami pustej, szerokiej drogi, którą porusza się Ahoo. Reżyserka nie jest jednak oderwaną od rzeczywistości idealistką i nie pozwoli ani dziewczynie, ani widzowi zapomnieć, że w irańskim społeczeństwie ucieczka nie jest łatwa. Gdy tylko protagonistka noweli zaczyna czuć swobodę, znikąd (dosłownie) pojawiają się jadący na koniach rozwścieczeni mężczyźni, a Ahoo musi dalej pedałować co sił w nogach – nawet jeśli nie są w pełni sprawne, o czym dowiadujemy się z jednego z monologów ścigających ją „bliskich”.
Wbrew pozorom historia oparta na połączeniu wyścigu kolarskiego z konnym pościgiem jest tyleż dynamiczna, co kontemplacyjna. Meshkini poświęca dużo czasu na budowanie metaforycznego znaczenia opowieści za pomocą długich jazd, skupienia na ekspresji aktorskiej grającej Ahoo Shabnam Tolouei i samej podróży, a do tego od czasu do czasu wprowadza trochę groteskowego klimatu. Nie da się zaprzeczyć, że pełni gniewu mężczyźni ścigający protagonistkę są tak absurdalni w swoich fundamentalistycznych hasłach wygłaszanych podczas podskakiwania w siodle, że chwilami aż śmieszni. W konkluzji reżyserka przypomina jednak, że tak naprawdę nie ma tu się z czego śmiać – ten absurd jest bowiem niebezpieczny.
Ostatnia część Dnia, w którym stałam się kobietą oddala się trochę od wyrazistej symboliki na rzecz lekkiego surrealizmu spod znaku Federica Felliniego, do którego twórczości bywała zresztą porównywana. W tej opowieści widz towarzyszy staruszce Hoorze poruszającej się na prowizorycznym wózku inwalidzkim. Kobieta przez całe życie nie zaznała dostatku, nie mogąc zaopatrzyć się w przedmioty, o których zawsze marzyła. Teraz, dysponując znaczną sumą pieniędzy, podróżuje po mieście i z pomocą licznej grupy chłopców kupuje różnego rodzaju sprzęt RTV i AGD, wielkie łoże małżeńskie oraz piękną białą suknię ślubną. Okazuje się jednak, że wszystkie te rzeczy nie trafią do domu bohaterki, lecz na plażę, na której ta zamierza się rozgościć. Nadmorskie mieszkanie, gdzie nie brakuje właściwie niczego poza podłogą, ścianami i dachem, to obraz desperackiego nienasycenia. Hoora wielokrotnie wspomina nie tylko o przedmiotach, które zawsze chciała posiadać, lecz także niespełnionym marzeniu o kochanym synu czy po prostu szczęśliwym życiu. I chociaż teraz jest już blisko jego kresu, chce choć przez chwilę nacieszyć się tymi przyziemnymi drobiazgami.
Trzecia nowela filmu Meshkini rzeczywiście przypomina europejskie kino modernistyczne lat 60. i jest bodaj najbardziej enigmatyczną ze wszystkich części Dnia, w którym stałam się kobietą. Koniec końców staruszka zabiera wszystkie zakupione sprzęty, ładuje je na flotę łódek wykonanych z pustych beczek po ropie oraz porzuconych kobiecych chust i symbolicznie opuszczając ten świat, odpływa w nieznanym kierunku. Końcówka filmu spina losy wszystkich jego bohaterek – na plaży pojawiają się uczestniczki rowerowego wyścigu z drugiej noweli oraz okryta czadorem mała Hava. W ten sposób Meshkini uniwersalizuje historię każdej z nich, tworząc holistyczny obraz irańskich kobiet ograniczanych przez obowiązujące społeczne reguły.
Powracającym motywem Dnia, w którym stałam się kobietą są chłopcy budujący wspomniane już prowizoryczne łódki. W jednym z wywiadów Marzieh Meshkini przyznała, że beczki, służące przecież do przechowywania i transportowania największego bogactwa naturalnego Iranu, czyli ropy, symbolizują ogromne możliwości stojące przed społeczeństwem jej kraju. Są one jednak lekceważone, walając się po plażach – ich połączenie w filmie z kobiecymi czadorami i hidżabami stanowi zatem jasną metaforę tego, gdzie reżyserka dostrzega szansę na pozytywną zmianę. Po dokładnie 20 latach od premiery wyróżnionego między innymi w Wenecji czy Toronto debiutanckiego dzieła Meshkini Iranki wciąż muszą jednak walczyć o sprawiedliwe traktowanie, za co nierzadko spotykają je dotkliwe kary. Czy zatem dzień, w którym stały się kobietami, był rzeczywiście powodem do radości?