DZIEŃ, W KTÓRYM STAŁAM SIĘ KOBIETĄ. Z dzieciństwa w zniewolenie
Rodziny składające się z reżyserów, scenarzystów i aktorów – jak na przykład Coppola czy Arquette – są doskonale znane każdemu szanującemu się widzowi. Kinomani nieco bardziej zagłębieni w sztukę filmową mogą kojarzyć jeszcze jedną familię pełną utalentowanych artystów nazwiskiem Makhmalbaf. W irańskim rodzie prym wiedzie naturalnie Mohsen Makhmalbaf, jeden z najbardziej znanych na Zachodzie twórców z tego kraju, którego filmy pokazywano na festiwalach w Cannes oraz Wenecji. Niewiele mniejszym uznaniem cieszą się jego córki, Samira i Hana – tę pierwszą uważa się zresztą za jedną z najważniejszych postaci drugiej irańskiej nowej fali. W cieniu sukcesów Mohsena, Samiry oraz Hany często zapomina się o matce rodu, Marzieh Meshkini. Chociaż nie jest ona tak rozpoznawalna i ceniona na świecie, to jej debiutanckie dzieło, Dzień, w którym stałam się kobietą (2000), należy do najwybitniejszych filmów współczesnego irańskiego kina.
Podobne wpisy
Głównym autorem scenariusza Dnia, w którym stałam się kobietą jest jednak Mohsen i w pewnych kręgach sugerowano, że to właśnie on tak naprawdę nakręcił film (podobne insynuacje wysnuwano wobec twórczości jego córek). Zarzuty te szybko zostały obalone, ale stanowią one przykład jednej z wielu trudności, z jakimi Marzieh musiała zmierzyć się jako kobieta-reżyser w Iranie. Kino w tym kraju jest zdecydowanie zdominowane przez mężczyzn i gdyby nie fakt, że Meshkini mogła zdobyć niezbędne wykształcenie w szkole filmowej swojego męża, trudno jednoznacznie stwierdzić, czy w ogóle miałaby szansę zadebiutować. Nawet podczas realizacji zdjęć do Dnia… reżyserka musiała udowodnić swoje umiejętności, aby zyskać szacunek wśród członków ekipy.
Nic więc dziwnego, że tematem jej debiutanckiego dzieła są społeczne ograniczenia nakładane na irańskie kobiety. W Dniu… dominuje w pełni kobieca perspektywa, nieczęsto spotykana w tamtejszym kinie, skupiona na problemach, z jakimi zmagają się Iranki na każdym etapie swojego życia. Film składa się z trzech pozornie niepowiązanych ze sobą nowel, których bohaterkami są trzy kobiety w różnym wieku. Pierwszą jest mała dziewczynka imieniem Hava (Fatemeh Cherag Akhar), która kończąc dziewięć lat, w świetle prawa obowiązującego w wielu konserwatywnych irańskich społecznościach staje się kobietą. Od tego momentu musi zacząć zakrywać głowę czadorem, ale, co dla Havy bardziej przygnębiające, nie wolno jej więcej bawić się z chłopcami, w tym z najlepszym przyjacielem Hassanem. Druga bohaterka Dnia… to młoda kobieta Ahoo (Shabnam Tolouei) biorąca udział w wyścigu rowerowym tylko dla pań. Rywalki nie są jednak jedynymi towarzyszkami jej podróży – Ahoo jest bowiem nieustannie ścigana przez mężczyzn ze swojej rodziny, którzy chcą powstrzymać ją od jazdy. W trzeciej noweli oglądamy zaś ekscentryczną staruszkę Hoorę (Azizeh Sedighi), która odziedziczywszy dużą sumę pieniędzy, kupuje wszystko to, czego przez całe życie jej brakowało.
Opowieść o dziewięcioletniej Havie to pod względem poetyki nowela najbardziej typowa dla współczesnego irańskiego kina artystycznego. Przedstawiając historię dziewczynki, która kompletnie nie może zrozumieć, dlaczego kilkanaście godzin wcześniej wolno było jej bawić się z przyjacielem, a teraz jest to zabronione, Meshkini stawia na obserwacyjny charakter, pełen realizm i niemal dokumentalny sposób filmowania. Czerpie więc garściami z najlepszych dokonań włoskiego neorealizmu stanowiącego przecież oczywistą inspirację dla obu irańskich Nowych Fal. To opowieść, w której dominuje przede wszystkim poczucie uciekającego czasu (Hava ma ostatnią godzinę na zabawę z przyjacielem), ale reżyserka doskonale buduje tu szczególnego rodzaju napięcie za pomocą długich ujęć i szczątkowej fabuły. Dzięki temu każda upływająca minuta zyskuje odpowiednią wagę, przybliżając dziewczynkę do ostatniego pożegnania z bliskim jej Hassanem.
Meshkini nie stroni tu również od podkreślenia absurdu tego społeczno-religijnego ograniczenia. Hava nie rozumie, dlaczego zakrywanie włosów czadorem miałoby być tak ważne i woli wymienić swoją „ochronę przed lubieżnymi spojrzeniami mężczyzn” na kolorową plastikową rybkę. Reżyserka patrzy jednak na swoją bohaterkę ze współczuciem oraz szczyptą krytyki wyrażonej w prostej, acz wymownej metaforze podczas pożegnania dziewczynki z przyjacielem. W poruszającym finale noweli Hassan i Hava raz po raz wymieniają się lizakiem przez zakratowane okno domu, w którym mieszka chłopiec – to symbol na tyle wyrazisty, że chyba niewymagający wyjaśnienia.