search
REKLAMA
Recenzje

CLARICE – recenzja PIERWSZEGO SEZONU

Gdy nostalgia to za mało.

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

17 lipca 2021

REKLAMA

Długo zwlekałam z napisaniem tejże recenzji, gdyż całym sercem chciałabym nienawidzić tej produkcji. W pewnym momencie byłam obrażona na stację CBS, bo zamiast kręcić tego gniota, powinna dać światu czwarty sezon Hannibala z Elliotem Page’em w roli głównej. Kiedy jednak zaczęłam podchodzić do serialu w sposób obiektywy, zdałam sobie sprawę, że to tylko kolejny poprawny procedural, który żeruje na nostalgii widzów, a równie dobrze mógłby opowiadać o losach agentki FBI o dowolnym imieniu, niekoniecznie Clarice, która walczy z zespołem stresu pourazowego. Czy jest to dzieło na wskroś złe? Nie, jeśli nie będziemy skupiali się zbytnio na niezgodnościach z materiałem źródłowym i odetniemy się od samej historii Clarice. Czy więc warto poświęcić na niego czas? Tego dowiecie się z poniższej recenzji.

Akcja serialu rozgrywa się rok po wydarzeniach z Milczenia owiec. Agentka Starling mierzy się ze stresem pourazowym oraz koszmarami w związku z powstrzymaniem seryjnego zabójcy Buffalo Billa. Matka jedynej jego ocalałej ofiary, była senator Ruth Martin, postanawia stworzyć drużynę, której zadaniem jest nie dopuścić do tego, by na terenie Waszyngtonu działał jakikolwiek seryjny morderca. Na jej czele stoi Paul Krendler, przekonany, że Clarice miała wyłącznie szczęście nowicjusza.

 

Jeśli zestawimy serial z innymi produktami funkcjonującym w „uniwersum” Milczenia owiec, to niestety produkt, jaki otrzymaliśmy od Alexa Kurtzmana, to istne pomieszanie z poplątaniem, które ogląda się niezwykle topornie. Naprawdę chciałam, by to się udało, choć nie byłam zbyt wielką fanką samego pomysłu. Ale – jak mówiłam w recenzji pierwszego odcinka – Clarice Starling to niesamowicie ciekawa postać na tak wielu poziomach, że w dobrych rękach jej historia powinna być czymś wybuchowym. Wiemy po obejrzeniu Milczenia owiec, że uporała się z traumą z dzieciństwa, po przeczytaniu książki Hannibal wiemy, że była na tyle bystra, iż potrafiła stworzyć własny pałac pamięci, w którym odwiedzała Hannibala. Ba! Była na tyle odważna i intrygująca, że stała się jego partnerką, co wymaga pewnej dozy wyjątkowości. Produkcja CBS stara się pokazać jej postać w sposób tak mało interesujący, że czasami miałam wrażenie, iż serialowe losy Doktora Chiltona byłyby ciekawsze.

Niestety duża w tym zasługa scenariusza i opowiadanej historii. Myślę, że pogoń za jednym seryjnym mordercą byłaby dużo bardziej ekscytująca. Ale z racji tego, że jest to procedural, mamy tzw. sprawę odcinka, co teoretycznie daje duże pole do popisu. Jednak – nie oszukujmy się – w tym przypadku zupełnie się to nie sprawdza, widz zaś pozostaje zupełnie niezainteresowany tym, co dzieje się na ekranie. Problemem jest to, że twórcy nie próbują umieścić znanych bohaterów w nowych sytuacjach, a cały czas grają na nostalgii. Osoby zaznajomione z filmami oraz książkami będą poirytowane, że wciąż widzą flashbacki tłumaczące sytuację z Milczenia owiec, podczas gdy nowi widzowie będą w tym wszystkim totalnie pogubieni.

Podoba mi się, jak z tematem poradził sobie Bryan Fuller w Hannibalu, który wziął znane postacie i umieścił je w zupełnie nowych kontekstach. Ponieważ niewiele wiemy o życiu i relacjach pomiędzy Hannibalem i Willem, mógł stworzyć historię uwikłaną w postmodernistyczny plot twist, dzięki czemu i bohaterowie, i sama fabuła są wciągające. Oglądamy kolejne sprawy, widzimy, jak rozwijają się poszczególne relacje i postacie. Przykładowo wiemy, dlaczego Chilton nienawidzi Lectera, choć w książce zostało to potraktowane powierzchownie. Twórcy Hannibala mieli tak wiele możliwości, że każda z nich wydawała się odpowiednia.

Brakuje tego w Clarice. Bohaterka nie ewoluuje, ale zatrzymała się w miejscu, nie popychając postaci ani krok w przód, a za to ciągnąc ją w tył, czyli w przeszłość, która jest dużo ciekawiej przedstawiona w filmie Milczenie owiec. Liczyłam, że twórcy serialu, podobnie jak filmu, pozwolą tytułowej bohaterce rozwinąć się i ewoluować. Widzimy, jak silna wychodzi po finałowym starciu z Buffalo Billem. Wiemy, że jej demony, czyli owce, w końcu zostały uciszone poprzez sam fakt uratowania Catherine Martin. Niestety serial przekreśla to wszystko i stara się nam wmówić, że Clarice jest jeszcze bardziej delikatna, niż była wcześniej, mniej autonomiczna i mierzy się z ogromną traumą. Nie jest postacią złożoną, a wyłącznie definiowaną przez pryzmat zespołu stresu pourazowego, co jest niezwykle krzywdzące. Jestem przekonana, że to bohaterka o ogromnym potencjale, która tak teraz, jak i w przyszłości musi ciągle radzić sobie z patriarchalnym światem oraz męskimi zasadami. I jestem przekonana, że zasługuje na swój serial w telewizji, tylko nie taki. Twórcy bowiem obdzierają ją z całej inteligencji i złożoności na rzecz proceduralu, gdzie każdy kolejny złoczyńca jest bliźniaczo podobny do siebie.

Aktorsko jest poprawnie. Szczerze powiedziawszy, aktorzy nie mają za bardzo czego kreować z powodu dość nijakiego scenariusza. Widać, że Rebecca Breeds robi, co może, by dorównać zarówno Jodie Foster, jak i okropnemu występowi Julianne Moore, ale to za mało, jeśli nie ma się czego zagrać. Nie jestem w stanie stwierdzić czy to dobra, czy zła aktorka, bo nigdy wcześniej jej w niczym nie widziałam. Po tym, co pokazała w Clarice, można stwierdzić, że absolutne niezrozumienie postaci to przecież nie jej wina. Agentka Starling od samego początku była superfajna, choć naznaczona traumą. Każdy mężczyzna, który próbował ją zdyskredytować, kończył z ciętą ripostą. Tutaj mamy mnóstwo smutku i niewiele dumy, a to już źle świadczy o twórcach.

 

Gdyby pozbyć się nawiązań do oryginalnej serii oraz agresywnej stylizacji, dostalibyśmy jeden z wielu współczesnych procedurali. To, co jednak zasługuje na wzmiankę, to kwestia rasizmu, który został ukazany przy pomocy Ardelii Mapp (Devyn Tyler), czarnej agentki, która stara się wywalczyć awans, podczas gdy jej biała koleżanka z akademii, Clarice, robi zawrotną karierę. To błyskotliwa, pewna siebie bohaterka, którą chce się oglądać na ekranie, podobnie jak jej zmagania z rasizmem w FBI i patriarchatem.

Serial niestety nie zachęca do tego, by do niego wrócić. Sam sezon pierwszy był dla mnie dość dużym wyzwaniem. Dałam produkcji szansę, a ona jej nie wykorzystała. Dostaliśmy więc produkt, który skupia się na wszystkim, poza tytułową bohaterką. A przecież takie elementy jak dzieciństwo Clarice, jej znajomość psychologii oraz walka ze światem zdominowanym przez mężczyzn to pewny materiał na sukces. Twórcy zamiast iść tym tropem, skupiają się na Milczeniu owiec, na siłę próbując stworzyć mało interesującą kontynuacją. Do tego nie bardzo wiedzą, jaką drogą chcą kroczyć: nostalgii, ofiar, opowieści o ocalonych, przeżywaniu traumy. Niestety, ale brak konsekwencji sprawia, że żaden z wprowadzonych pomysłów się nie sprawdza. A szkoda. Był potencjał na ciekawą historię, która została zepchnięta na dalszy plan za sprawą dużo bezpieczniejszego rozwiązania. Liczę, że któraś ze stacji (Netflixie, patrzę na ciebie) zdecyduje się naprawić ten błąd.

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Chociaż docenia żelazny kanon kina, bardziej interesuje ją poszukiwanie takich filmów, które są już niepopularne i zapomniane. Wielka fanka kina klasy Z oraz Sherlocka Holmesa. Na co dzień uczestniczka seminarium doktoranckiego (Kulturoznawstwo), która marzy by zostać żoną Davida Lyncha.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA