CLARICE. Recenzja pierwszego odcinka serialu nawiązującego do MILCZENIA OWIEC
Z jednej strony pokładałam duże nadzieje w nowym serialu od CBS, tak jak miało to miejsce w przypadku Hannibala, ale z drugiej strony miałam też wiele obaw. Trzeba bowiem pamiętać, że znana z Milczenia owiec agentka Clarice Starling to niezwykle ciekawa i złożona postać, która jak najbardziej zasługuje na szersze przedstawienie. Problem jednak pojawia się w momencie, gdy polowanie na seryjnego mordercę okazuje się być częścią spisku, zaś sama bohaterka postrzegana jest przez twórców jako niedoświadczona dziewczyna, zmuszona mierzyć się z patriarchalnym światem FBI. Ten zaś reprezentuje Paul Krendler, który nie tylko jest dupkiem, ale też w wolnych chwilach uwielbia molestować kobiety.
Akcja serialu rozgrywa się rok po wydarzeniach z Milczenia owiec. Agentka Starling mierzy się ze stresem pourazowym oraz koszmarami w związku z powstrzymaniem seryjnego zabójcy Buffalo Billa. Matka jedynej ocalałej dziewczyny, była senator Ruth Martin, postanawia stworzyć drużynę, której zadaniem jest nie dopuścić do tego, by na terenie Waszyngtonu działał jakikolwiek seryjny morderca. Na jej czele stoi Paul Krendler, przekonany, że Clarice miała wyłącznie szczęście nowicjusza.
Zacznę od tego, że serial miał duży potencjał na stanie się czymś niezwykle ciekawym. Został bowiem osadzony w roku 1993, czyli niewiele ponad dwie dekady po tym, jak FBI zaczęło zajmować się problematyką seryjnych zabójców. Kwestia ta świetnie została pokazała chociażby w serialu Mindhunter Davida Finchera. Tutaj istniała szansa na produkcję opowiadającą o funkcjonowaniu FBI w tamtych czasach, nie wspominając o opowieści o tym, jak wówczas ograniczona była rola kobiet czy osób o innym kolorze skóry niż biały. Niestety serial już na tym etapie totalnie się wykłada. Otrzymujemy po prostu próbę kontynuowania kultowego już dzieła Jonathana Demme’a, która zmierza w kierunku nudnawego procedurala.
Ale nie powinno to nikogo dziwić, gdyż za sterami serialu znalazł się Alex Kurtzman. I o ile doceniam jego pracę przy takich klasykach z dzieciństwa jak Herkules czy Xena: Wojownicza księżniczka, jak też przy nowych filmach z serii Star Trek, o tyle większość jego dzieł po 2011 roku to totalny artystyczny niewypał. Miałam duże nadzieje, że chociaż serialowo będzie trochę lepiej, gdyż kocham Fringe: Na granicy światów, jednak produkcje pokroju Star Trek: Discovery czy Locke and Key w dobitny wręcz sposób pokazały, że Kurtzman ma dobre pomysły, ale w pewnym momencie, prawdopodobnie gdy nikt go nie pilnuje, ich jakość zaczyna pikować ostro w dół.
Niestety brak pomysłu na serial oraz ewidentna chęć odcinania kuponów od świetnego materiału wyjściowego sprawiły, że pierwszy odcinek Clarice nie wróży niczego dobrego. Historie umieszczone wokół seryjnych morderców cały czas ciekawią, nie widzę więc powodów, by tego nie wykorzystać. Twórcy wybierają jednak drogę teorii spiskowych. W dodatku przez cały czas nawiązują do postaci Hannibala Lectera, do której nie mają praw, co jednak nie przeszkadza im osnuć na tym wątku połowy historii głównej bohaterki. Jakby Kurtzman i reszta osób uwikłanych w jego produkcję nie była przekonana, co do tego, by dać Clarice Starling osobowość i pole do popisu. To przykre, że większość późniejszych dzieł, zarówno filmowych, jak i książkowych, nie traktowała jej jako osobnego bytu, ale wyłącznie postać definiowaną przez pryzmat Lectera. Twórcy powinni się autentycznie wstydzić.
Na razie nie znamy głównego antagonisty, ale wiemy, że pobocznym czarnym charakterem jest Paul Krendler, który skończy dość nieciekawie kilkanaście lat późnej. Wydaje mi się, że o tym bohaterze zostało już powiedziane wystarczająco dużo, by nie trzeba było przywracać go na mały ekran. Zwłaszcza że nie jest to postać, której pojawienie się służy czemukolwiek innemu niż „gnojenie” naszej bohaterki. W serialu Hannibal zasadne było przywołanie doktora Chiltona, jako że jego bezdenna głupota stanowiła przeciwwagę dla Madsa Mikkelsena w roli Lectera. Tutaj Krendler nawet nie jawi się jako wioskowy głupek, ale wyrachowany przeciwnik, który będzie utrudniał Clarice pracę. A z innych dzieł filmowych i książkowych wynika, że Krendler do najmądrzejszych raczej nie należał i snucie skomplikowanych intryg zdecydowanie przerastało jego kompetencje umysłowe.
Aktorsko serial niestety nie powala. Oczywiście ciężko jest przebić oscarową kreację Jodie Foster, ale występ Rebekki Breeds nawet nie zbliża się do poziomu jakże ganionego występu Julianne Moore w Hannibalu. Z drugiej strony aktorka nie ma za bardzo czego grać, choć widać, że stara się, jak może. Niestety może niewiele, bo brak jakiejkolwiek mimiki twarzy sprawia, że w ogóle nie czujemy tego, przez co bohaterka przechodzi i z czym się zmaga. Poza tym irytuje fakt, iż bohaterka, której udało się w finale filmu uciszyć owce, w serialu przedstawiona jest jako postać jeszcze bardziej złamana, zniszczona, z psychiką w kawałkach. Wydaje mi się, że twórcy serialu trochę opacznie odczytali przesłanie z filmu z 1991 roku.
Pozostali bohaterowie są równie niewyraźni i nieciekawi, z wyjątkiem aktorki wcielającej się w Catherine Martin. To jedyna porwana dziewczyna, której udało się uciec przez Buffalo Billem. Na skutek wydarzeń z filmu nie tylko dramatycznie schudła, by chronić się przed atakiem potencjalnego seryjnego mordercy, ale również adoptowała psa swojego porywacza, a od pewnego czasu próbuje się skontaktować ze Starling. Wydaje mi się, że ten wątek jest najbardziej obiecujący w całej historii.
Pierwszy odcinek serialu Clarice zapowiada, że będziemy mieli niestety do czynienia z totalnym bajzlem. Zamiast tworzyć nową jakość, twórcy kurczowo trzymają się kultowych poprzedników, próbując poprzez nawiązania osiągnąć taki sam status. Nie mają jednak do zaoferowania nic ciekawego ani odkrywczego. Chwalić ich za czarną bohaterkę i pokazanie rasizmu w szeregach FBI to jak dać nagrodę dziecku za bycie dobrym człowiekiem. Całość jest niestety mało angażująca, a pokazywanie mrocznych ujęć z ćmami w tle czy podkładanie muzyki żywcem wyjętej z horroru bynajmniej nie dodaje jej klimatu. Nadal uważam, że Starling zasługuje na swój serial. Oby jednak był lepszy niż to dość niesmaczne danie.