search
REKLAMA
Cannes 2019

BÓL I BLASK. Zniewolony umysł

Maciej Niedźwiedzki

18 maja 2019

REKLAMA

Za lirycznym tytułem filmu Pedra Almodóvara nie kryją się żadne tajemnice. To nie przenośnia, ale konkret. Hiszpański reżyser opowiada bowiem o dwóch etapach życia i trzech jego płaszczyznach. O rodzinnych perypetiach, zawodowych sukcesach i miłosnych klęskach. Tytułowy ból ma nie tylko wymiar fizyczny: osłabia ciało, ale przede wszystkim manifestuje się w sferze mentalnej. Blask natomiast jest tym wszystkim, co w życiu głównego bohatera już się wydarzyło. Artystyczny sukces ciągle zapewnia dobrobyt, sławę, prestiż i wysoki standard życia, ale też przygnębia, bo to rzeczy niedające satysfakcji. Główny bohater musi przede wszystkim porozumieć się z ludźmi – tymi bliższymi i tymi, z którymi stracił kontakt – i przyjąć na siebie inną optykę. Ciągle istnieją sprawy wymagające powrotu, naprawy i korekty.

Centralną postacią Bólu i blasku jest Salvador Mallo (Antonio Banderas), uznany, choć od wielu lat nieaktywny, reżyser. Filmowiec przegrał z licznymi chorobami. Operacja kręgosłupa sprawiła, że nie ma możliwości powrotu za kamerę. Zdaje sobie sprawę, że fizycznie nie dałby rady kierować ekipą na planie. Aktualnie sporym wyzwaniem jest dla niego nawet wchodzenie po schodach czy podniesienie się z krzesła. Stagnacja i bezruch przekładają się na twórczą zapaść. Próba odzyskania sił kreatywnych stanie się jednym z wątków Bólu i blasku. Jednak nie tym najważniejszym.

Almodóvara najbardziej interesuje, co dzieje się w głowie bohatera. Ból i blask to kino pamięci, złożone ze wspomnień i bolesnych nieprzepracowanych wydarzeń z przeszłości. To psychika Salvadora tak naprawdę wymaga diagnozy i rehabilitacji. Reżyser Volvera przeprowadza ją z pomocą wyrafinowanych narracyjnych środków, miejscami ocierając się niemal o wybitność. Ból i blask jest na pewno jedną z najlepszych produkcji Almodóvara ostatnich lat.

Pedro Almodovar naświetla Salvadora jednocześnie z kilku perspektyw: rodzinnej, zawodowej i związkowej. Ta pierwsza manifestuje się we wspomnieniach mężczyzny z czasów młodości, gdy był mocno zżyty z matką (Penélope Cruz). To też czas, kiedy kształtowała się jego estetyczna wrażliwość. Dwa kolejne “wymiary” realizowane są współcześnie za sprawą przypadkowych, ale koniecznych, spotkań z dawnymi znajomymi. Zaproszenie na retrospektywny pokaz jednego z jego kultowych filmów sprawia, że musi ponowne zobaczyć się z aktorem, z którym nie miał kontaktu od ponad trzydziestu lat. Trzeci, miłosny, wątek powraca do Salvadora za sprawą spotkania z partnerem sprzed lat. Wszystko naraz i, wydaje się, w najgorszym możliwym momencie.

Almodóvar jest niezwykle inteligentnym i wyczulonym na słowo scenarzystą. Pozbawione jakiejkolwiek ekspozycji dialogi, operowanie podtekstem i tym, co niewypowiedziane, są znakami rozpoznawczymi tekstów hiszpańskiego twórcy. W Bólu i blasku Almodóvar korzysta ze wszystkich swoich autorskich chwytów, ale narracyjna oryginalność sprawia, że nie można uznać, że jest to kino zrobione od szablonu. Almodóvar swobodnie przeplata ze sobą kolejne epizody i rozbudowane sceny dialogowe, a niektóre “cięcia” to prawdziwa montażowa maestria w zaburzaniu linearności fabuły. Ta metoda pozwala nam wniknąć w zniewolony, dręczony wyrzutami sumienia umysł Salvadora. Wszystkie wątki otrzymują swoje konkluzje, ale nie mają one charakteru dramatycznych filmowych finałów. Cechuje je raczej naturalność i powszedniość. Tym razem hiszpański reżyser unika ekstrawagancji, nie pozwala na aktorską szarżę i w dużej części rezygnuje z typowej dla siebie jaskrawej stylizacji. Stawia na delikatność i ciszę. Ekspresja gestów i póz wyparta zostaje przez spokój i zachowawczość emocji.

Ból i blask przekonuje wyrafinowaną narracyjną strukturą i magnetycznym Antonio Banderasem. Każdy grymas bólu, krok, gra spojrzeniem i dykcja oddają jego wycofanie, utrzymywany dystans i niepewność. Brawurowa aktorska robota. Film Almodóvara to także kilkanaście intrygujących operatorskich kompozycji i wymownych zestawień barw. Szczególnie zapamiętam jedną z retrospekcji, w której Almodóvar w kilku scenach powraca do chwil, gdy Salvador opiekuje się będącą już w starszym wieku matką. Reżyser daje wtedy wybrzmieć synowskiej miłości w stanie czystym i najszczerszym. Niejednego widza powinna ta sekwencja chwycić za serce. Kino chyba nigdy nie ujęło pełniej tej niezwykłej więzi.

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA