BATTLESTAR GALACTICA. Jedna z najlepszych serii science fiction w historii
… serial z lat 70. miał kilka grzechów: słabe efekty specjalne, zabawną scenografię i kostiumy, a także mało interesujący scenariusz. Teraz jednak to się zmieni. Oto bowiem w 2003 roku powstał pilot serialu, który już wywołał małą rewolucję w świecie science fiction. Można bowiem śmiało stwierdzić, iż jest to jedna z najlepszych produkcji gatunku!
Oryginalna Gwiazda Bojowa Galaktyka (również Battlestar Galactica) powstała na fali bijących wówczas rekordy popularności Gwiezdnych wojen. Emisję serialu rozpoczęła w roku 1978 stacja ABC. Przetrwał on co prawda jedynie jeden sezon, jednak za oceanem zyskał rzesze zwolenników. Później także podejmowano próby wskrzeszenia go, jednak o Galactica: 1980 fani wolą raczej zapomnieć. Gwiazda Bojowa Galaktyka, mimo wszystkich swoich wad, była pewnym przełomem, przynajmniej jeśli chodzi o produkcje telewizyjne. Był to zupełnie inny serial, niż pamiętny Star Trek; bardziej poważny, z ciekawym pomysłem i stosunkowo mrocznym klimatem. Producenci niestety przeliczyli się w szacunkach – każdy odcinek kosztował około miliona dolarów, tak więc to brutalne prawa ekonomii przesądziły o losie Galaktyki.
Dopiero pod koniec 2001 roku na poważnie wrócono do tematu. Próby przywrócenia tytułowi należnego mu miejsca podjęła się stacja SciFi Channel. Do prac nad projektem zaproszono Ronalda D. Moore’a – uznanego już scenarzystę i producenta. Był on znany wcześniej z prac nad serią Star Trek, gdzie m. in. napisał scenariusz do rewelacyjnego, ostatniego odcinka kultowego już “The Next Generations” czy filmowego “First Contact”. Maczał także palce przy produkcji popularnego serialu Roswell czy ostatnio Carnivale, zrealizowanego dla HBO. Wraz z producentem wykonawczym Davidem Eickiem (seria Hercules) przygotowali projekt mini-serii, która wkrótce miała podbić serca widzów. Wojna z Cylonami skończyła się 40 lat wcześniej. Wówczas to owe stworzone przez człowieka maszyny odleciały w poszukiwaniu własnego świata i słuch o nich zaginął. Mieszkańcom dwunastu kolonii wydawało się, iż mroczne czasy należą do przeszłości. Jednakże Cyloni nie odeszli na zawsze. Czekali. Przygotowywali się. Aby ostatecznie jednym, błyskawicznym atakiem unicestwić całą ludzkość… Nieliczni, którzy przetrwali atak uciekając przed bezlitosnymi maszynami, wyruszają w poszukiwaniu mitycznego świata, zaginionej, trzynastej kolonii… Ziemi. Ostatnią nadzieją ludzi okazuje się ostatni statek z serii olbrzymich, gwiezdnych krążowników, BATTLESTAR GALACTICA.
Battlestar Galactica jest, co raczej nieczęste, nie tylko doskonałym remakiem. Co więcej – nowa wersja okazuje się być zdecydowanie lepsza od oryginału! Moore stworzył dzieło niemal genialne właśnie dlatego, iż z pierwowzoru zachował te elementy, które pasowały do jego własnej koncepcji, resztę zaś zmienił, albo pominął kompletnie.
Oczywiście, stało się to źródłem ataków ze strony zagorzałych fanów oryginału, którzy niejednokrotnie wytykali, iż zmiany te poszły za daleko. Przy tej okazji najczęściej przytacza się przykład jednej z głównych postaci, porucznik Sturbuck. W serialu z lat 70. w tę rolę wcielił się Dirk Benedikt (lepiej w Polsce znany jako Templeton ‘Buźka’ Peck z Drużyny A). W nowej wersji Sturbuck… jest kobietą! Pomijając jednak to, trzeba przyznać, iż wszelkie zmiany jakich dokonał Moore są tyleż przemyślane, co potrzebne. I zdecydowanie wychodzą serii na dobre.
Jednak co czyni Battlestar Galactica pozycją z jednej strony wyjątkową, z drugiej zaś obowiązkową nie tylko dla fanów SF? Przyczyn jest wiele. Najważniejszą jednak z nich jest prosty fakt – praktycznie od pierwszej minuty widz zostaje niemalże zahipnotyzowany… Serial urzeka klimatem, historią, sposobem realizacji. Przez cały czas ma się wrażenie, iż obcuje się z dziełem niezwykłym, nietuzinkowym. I to chyba klimat właśnie decyduje o sposobie odbioru tej produkcji. Jest on niesamowity – mroczny… bardzo mroczny, apokaliptyczny. Oto bowiem niedobitki rasy ludzkiej bezustannie muszą uciekać przed demonicznymi maszynami. Czuje się ich strach, podniecenie, a jednocześnie determinację.
Battlestar Galactica to zresztą bogata galeria ludzkich charakterów. Charakterów właśnie, a nie tylko postaci. Te bowiem zostały rewelacyjnie nakreślone. Są wielowymiarowe, pełne życia i zdecydowanie niejednoznaczne, jak to często ma miejsce. I tak też komandor William Adama nie jest typem dowódcy doskonałego. Owszem, w roli tej sprawdza się wyśmienicie, jednocześnie jednak ma świadomość, iż zawiódł jako mąż i ojciec, co nie pozostaje bez wpływu na kontakty z synem, kapitanem Lee ‘Apollo’ Adama, przydzielonym na Galactikę na krótko przed atakiem, z którym trudno mu się będzie zrazu porozumieć. Z kolei jego pierwszy oficer, pułkownik Saul Tight, jest alkoholikiem. Nie sposób też nie wspomnieć o doktorze Gaiusie Baltharze, genialnym naukowcu, współodpowiedzialnym jednak – choć nieświadomie – za ułatwienie Cylonom ataku na Kolonie. Jest to bodaj najtragiczniejsza postać serialu; tchórzliwy i zarozumiały, choć postawiony w trudnej sytuacji. Oto bowiem to właśnie jego asystentka i kochanka okazuje się być Cylonem, później zaś, już po ataku, w jakiś sposób manipuluje nim nadal, już jako swego rodzaju wytwór jego wyobraźni. Balthar zaś nie potrafi, a raczej nie chce, znaleźć wyjścia z tej jakże patowej sytuacji. Lista ta w zasadzie nie ma końca, bowiem praktycznie każdy członek załogi w pewnym momencie ukazuje swoje gorsze oblicze.
Nie sposób nie wspomnieć też o samych Cylonach. W pierwowzorze zostali oni stworzeni przez obcą rasę zwaną – nomen omen – Cylonami. W wersji Moore’a to ludzie okazują się być ich twórcami. Były one wykorzystywane głównie jako siła robocza. Jednakże w pewnym momencie maszyny zbuntowały się przeciwko swym twórcom, co doprowadziło do wyniszczającej wojny. Pomysł z całą pewnością nie nowy, od razu bowiem przychodzą na myśl skojarzenia choćby z Terminatorem. Tu jednak wątek ten poprowadzono wyśmienicie. W przeciwieństwie do obrazu Camerona nie wszyscy Cyloni są bezdusznymi robotami. Po przegranej wojnie odleciały one do nowego świata, w którym ewoluowały… w ludzi! Istnieją kopie tak doskonałe, że niemal nie sposób odróżnić ich od swych twórców. I tu pojawia się kolejne fundamentalne pytanie o to, co czyni nas ludźmi? Pod tym względem Battlestar Galactica zbliża się raczej do Blade Runnera Scotta. Cyloni bowiem czują i myślą tak jak my. O ironię zakrawa fakt, iż to właśnie robot, Numer Sześć, próbuje uczulić Balthara na istnienie Boga (a nie bogów – Władców Kobolu)! Co więcej – niektórzy nie zdają sobie sprawy, iż są jedynie maszynami. Jeden z takich modeli, stworzonych na podobieństwo porucznik Sharon Valerii, nie potrafi pogodzić się z prawdą. Zakończenie pierwszej serii przynosi w tej kwestii kolejne niespodzianki…
Kolejną rzeczą, o której warto wspomnieć, jest świat przedstawiony w serialu. Jest on niezwykle spójny, dopracowany i przemyślany. Wszystko jest na swoim miejscu. Nie ma mowy o prostych rozwiązaniach w stylu Star Treka, gdzie ‘drobna modyfikacja deflektora’ zdaje się być lekarstwem na każdą bolączkę. Battlestar Galactica w niczym nie przypomina kultowych seriali Gene’a Roddenberry’ego. Bliżej mu raczej do zapomnianych już nieco Babilon 5 czy Gwiezdnej eskadry. Mimo iż akcja serialu dzieje się w kosmosie, świat w nim jest odbiciem naszego. Sama Galactica na swój sposób przypomina współczesne lotniskowce – najpotężniejszą broń konwencjonalną. Nie można nie zauważyć, iż specyficzna hierarchia, zwyczaje, nawet stopnie wzorowane są na amerykańskiej marynarce wojennej. Ba! Na pokładzie stacjonuje nawet oddział marines! Podobnie jest z samym systemem dowodzenia. Komandor Adama jest głównodowodzącym siłami zbrojnymi, jednak formalnie podlega rozkazom pani prezydent Roslin, która w chwili ataku sprawowała urząd ministra edukacji. Współpraca ta nie zawsze układa się bezproblemowo – oboje wszak muszą nauczyć się zaufania. Jak się ostatecznie okaże, nie będzie to proste.
Na koniec nie sposób nie wspomnieć o kwestiach technicznych. Po pierwsze, w oczy od razu rzuca się dobre aktorstwo. Pierwsze skrzypce grają oczywiście Edward James Olmos, który wcielił się w rolę komandora Williama Adamy oraz znana choćby z Tańczącego z wilkami Mary McDonnell w roli prezydent Laury Roslin. Rewelacyjny jest też James Callis grający Gaiusa Balthara. Reszcie obsady również nie można mieć nic do zarzucenia. Podobnie jest ze stroną techniczną. Efekty specjalne co prawda z hollywoodzkimi produkcjami równać się nie mogą, jednakże triki komputerowe zastosowane w serialu muszą budzić uznanie. Dobra jest także muzyka. Nie jest przesadnie wyeksponowana, nastawiona raczej na umiejętne budowanie atmosfery, doskonale jednak sprawdza się do formuły, jaką przyjęli twórcy.
Koniec końców – Battlestar Galactica trochę niespodziewanie stał się jednym z najważniejszych dzieł science fiction początku XXI wieku. I najlepszych. Pozycja obowiązkowa dla fanów gatunku, a i inni mogą się mile rozczarować. Gorąco polecam!
Tekst z archiwum film.org.pl.
Autorem tekstu jest Marcin Tadera.