ASYSTENTKA. Spojrzenie na mobbing ery #MeToo
Marzenia o zawrotnej karierze w Hollywood od najmłodszych lat towarzyszą tysiącom ludzi na całym świecie. Wizja oświetlonej dziesiątkami fleszy sylwetki stojącej na czerwonym dywanie i perspektywa niewyobrażalnej sławy, a często także spełnienia artystycznego to obrazy odległe, ale mimo to osiągalne, przez co wielu decyduje się na poczynienie kroków w kierunku ich realizacji. Części z nich się udaje. Część odpada jeszcze w przedbiegach. A kolejna część przeżywa piekło, kiedy grupa wpływowych ludzi żeruje na ich ambicji i naiwności. Asystentka opowiada o tych ostatnich.
Jane (Julia Garner) krótko po ukończeniu studiów zostaje zatrudniona jako sekretarka w biurze producenta filmowego. Choć na papierze jej kompetencje wydają się wyraźnie określone, w praktyce zajmuje się wszystkim. Rozdaje harmonogramy dnia, sporządza dokumentację, podaje napoje, sprząta okruszki, zmywa naczynia, odpowiada nawet na gniewne telefony żony swojego szefa. W trakcie tej żmudnej pracy odkrywa zaś stopniowo, że za zamkniętymi drzwiami mają miejsce nadużycia natury zawodowej i seksualnej.
Na podstawie powyższego opisu oczywistym staje się, że Asystentka to film ery #MeToo w wiadomy sposób wzorowany na aferze, której głównym bohaterem był niesławny Harvey Weinstein. Jednak w przeciwieństwie do tegorocznego laureata Oscara, Gorącego tematu (opowiadającego z kolei o Rogerze Ailesie), tutejszy antagonista nie ma twarzy. Pracodawca Jane pojawia się wyłącznie we wzmiankach innych postaci, a od czasu do czasu także głosowo – przeważnie gdy postanawia w paru niewybrednych i dalekich od profesjonalizmu zdaniach zmieszać dziewczynę z błotem. Widmo producenta wisi więc nad całością, ale nigdy nie materializuje się na naszych oczach. To dzieło poświęcone ofiarom nadużyć, nie ich oprawcom.
Od podejścia znanego z produkcji Jaya Roacha różni je również tempo. Tamta składała się z szybkich cięć i błyskawicznie podawanych informacji, opowiadała jednocześnie o kilku zupełnie różnych perspektywach, stylem przywodząc na myśl ostatnie utwory Adama McKaya. Reżyserka Asystentki, Kitty Green, stawia na chłodny, wolno rozwijający się dramat. W gruncie rzeczy niewiele się tu dzieje, toteż ostrzegam tych, którzy szukają efektownych zwrotów akcji. Próżno tu bowiem wypatrywać łamania konwencji czy gatunkowych zakotwiczeń – choć nie raz zrobi nam się zimno od panującej znieczulicy i prób usprawiedliwiania popełnianych przez szefa przestępstw.
Podobne wpisy
Film jest przede wszystkim studium charakteru głównej bohaterki i to za nią cały czas podąża kamera. Doświadczenie dokumentalne autorki zaowocowało symetrycznymi, skupionymi na twarzach i sylwetkach, pozornie spokojnymi kadrami, w których Jane niejednokrotnie z trudem powstrzymuje się od płaczu. Julia Garner została postawiona przed wyzwaniem zagrania postaci, której większość emocji rozgrywa się wewnątrz, gdyż miejsce pracy uniemożliwia jej uzewnętrznianie się – i wyszła z niego obronną ręką, tworząc portret twardej, pracowitej i naiwnej zarazem młodej kobiety.
A wszelkie nieprawości dzieją się, tak jak pisałem wcześniej, za zamkniętymi drzwiami. Kitty Green nie eksploatuje motywu głównego, wręcz przeciwnie – celowo unika dosłowności. Nie to, żeby domysły stanowiły jakąkolwiek umysłową zagwozdkę – trudno nie dojść do odpowiednich wniosków, gdy bohaterka uzupełnia apteczkę producenta o leki na zaburzenia erekcji. Ważniejsza staje się jednak toksyczność miejsca, w jakim przyszło jej pracować. Nikt tutaj nie prowadzi przyjacielskich pogawędek, bo gdy tylko pojawia się okazja na podkopanie koleżanki z pracy, to natychmiast się z niej korzysta.
W związku z tym postrzegam Asystentkę nie tylko jako film opowiadający o nadużyciach w branży rozrywkowej, lecz także i w innych firmach. O wykorzystywaniu pracowników, niekoniecznie seksualnym, słyszy się często i nadal problem nie jest należycie adresowany. Padający ofiarą przemocy psychicznej ludzie nie mają się do kogo zwrócić, tym bardziej że ewentualna skarga zaowocowałaby szybkim końcem ich kariery. Podobny argument pada zresztą tutaj, gdy w rozmowie z mężczyzną odpowiedzialnym za warunki pracy (dobry epizod Matthew Macfadyena) Jane zostaje potraktowana jak zazdrosny o dziewczyny szefa podlotek.
„Nie przejmuj się. Ona na tym bardziej skorzysta niż on”, mówi głównej bohaterce inna kobieca postać. Jednak czy można w takiej sytuacji odwrócić wzrok i po prostu zajmować się swoimi sprawami? Muzyka towarzyszy nam tylko w pierwszych i ostatnich minutach filmu, gdy kobieta wchodzi do miejsca pracy i wychodzi z niego. To nie jest produkcja dla preferujących głośną akcję widzów – w budynku panuje bowiem cisza, od czasu do czasu przerywana jedynie wrzaskami kłócącego się małżeństwa. I właśnie ta cisza, milczenie właściwie, będzie mi się z Asystentką przez dłuższy czas kojarzyć.