SKĄD DOKĄD. Samochodem przez Ukrainę, czyli dosadny film dokumentalny [RECENZJA]
Pomysł chyba nie mógł być prostszy. Kamera w samochodzie – a przed nią ludzie opuszczający rodzinne strony z powodu wojny. Od początku inwazji Rosji na Ukrainę granicę polsko-ukraińską przekroczyło ponad 16 milionów uchodźców wojennych. Maciek Hamela długo się nie zastanawiał: kupił używanego vana i ruszył na wschód. Przez pierwszy miesiąc skupił się wyłącznie na niesieniu pomocy, przewożąc dziesiątki ukraińskich rodzin za polską granicę. Później pojawił się spontaniczny pomysł – a może warto byłoby zorganizować mikroskopijną, kilkuosobową ekipę filmową i spróbować ten cały proces udokumentować?
Za pytaniem podążyło kolejne pytanie, a właściwie dość poważna wątpliwość: czy uciekający przed rosyjskimi bombami ludzie będą w ogóle skłonni do rozmowy? Okazało się, że tak. Najbardziej przejmujące są w filmie Hameli fragmenty, w których bohaterowie zaczynają dzielić się swoimi doświadczeniami – tym, co widzieli, co przeżyli. Jedna z kobiet opowiada o młodym, dwudziestokilkuletnim chłopaku, który siedział obok niej w autokarze, gdy opuszczała tereny przejęte przez okupantów. Rosjanie zdążyli zatrzymać pojazd i wyciągnąć z niego wszystkich mężczyzn w wieku poborowym. Przez okno autokaru kobieta zobaczyła jeszcze, jak żołnierze zmuszają chłopaka do tego, aby się rozebrał i założył rosyjski mundur, dołączając tym samym do armii, która najechała na jego kraj. „Teraz to brzmi śmiesznie, ale wtedy wszyscy płakaliśmy” – konkluduje.
W przerwach między monologami pasażerów Hamela i jego operatorzy kierują kamerę na zewnątrz pojazdu. Za oknem migają zniszczone przez bombardowania mosty, zdezelowane pojazdy wojskowe, podziurawione bloki mieszkalne. Zdegenerowana codzienność, która była głównym tematem dokumentu W Ukrainie. Wolski i Pawlus podeszli jednak do sprawy zupełnie inaczej niż Hamela. Statyczna kamera pokazywała otaczającą rzeczywistość z wyraźnego dystansu. Podszyty absurdem tragizm zaszyfrowany był w ujęciach ludzi robiących sobie zdjęcia przy wrakach czołgów, matki bawiącej się z dzieckiem na tle zbombardowanego domu. Każdy kadr zakomponowany został nadzwyczaj schludnie, przy zachowaniu podstawowych zasad symetrii. Trudno uwierzyć w to, co na ekranie – kolejne obrazki wyglądały niczym pocztówki z alternatywnej rzeczywistości, sygnowanej nazwiskiem Roya Anderssona. Czy to naprawdę miejsca oddalone od naszych domów o zaledwie kilkaset kilometrów?
Skąd dokąd jest, rzecz jasna, zdecydowanie bardziej przyziemnym i dosadnym filmem – choćby z tej prostej przyczyny, że bezpośrednio zaangażowany w sprawę jest sam reżyser. Hamela pojawia się przed kamerą regularnie: jako kierowca, rozmówca, tłumacz (włada biegle pięcioma językami). Skąd dokąd nabiera wówczas cech pierwszoosobowego reportażu, w ramach którego autor pełni funkcję swoistego przewodnika. Szczęśliwie, dokument pozbawiony jest narracji z offu, materiałów archiwalnych oraz wszelkich innych naddatków formalnych, które zbliżałyby go do tandetnej estetyki telewizyjnej, oddalając jednocześnie od najważniejszego: ludzkiego komponentu.
Hamela stawia na surową, ale niepozbawioną empatii obserwację – i wygrywa. Nie popełnia błędu Seana Penna, który swój dokument na temat wojny w Ukrainie, Superpower, zamienił niechcący w chaotyczną montażówkę z amerykańskich wakacji na wschodzie Europy. Reżyser Skąd dokąd nie ma ambicji hollywoodzkiego gwiazdora, nie spycha więc ściśniętych z tyłu vana bohaterów na drugi plan. Nie wymusza zwierzeń, nie stosuje szantażu emocjonalnego – po prostu prowadzi samochód i słucha. Z kamerą w ciągłej gotowości – jak przykazali amerykańscy pionierzy ruchu Direct Cinema. W ten sposób udaje mu się od czasu do czasu uchwycić momenty naprawdę wyjątkowe. Łapie drobne uśmiechy i refleksyjne spojrzenia przez szybę. Spontaniczne interakcje między całkowicie obcymi ludźmi, którzy spotykają się po raz pierwszy na tyłach jego auta. Na naszych oczach tworzy się wspólnota doświadczeń. Chłopiec i dziewczynka z dwóch różnych rodzin zaczynają dzielić się wspomnieniami. Po 15–20 sekundach ciszy chłopiec – wpatrzony w pustą przestrzeń przed sobą – mówi nagle: „Kocham mojego dziadka”. Chwilę wcześniej dowiedzieliśmy się, że dziadek został na wschodzie kraju, pilnując rodzinnego dobytku.
Wojna w Ukrainie dobiegnie kiedyś końca. Kilkadziesiąt lat później umrą wszyscy ludzie, którzy wzięli w niej udział – nie będzie już żadnych naocznych świadków. Zostaną wówczas jedynie przekazy medialne. Spisane relacje, zdjęcia, materiały audiowizualne. Zostaną zrealizowane przez naszych rodaków dokumenty: W Ukrainie Wolskiego i Pawlusa, Syndrom Hamleta Rosołowskiego i Niewiery, Skąd dokąd Hameli. Jako historyczny zapis zbrodni dokonanej na narodzie ukraińskim te filmy są właściwie bezcenne – jednocześnie będąc, pod względem narracyjnym i estetycznym, spełnionymi dziełami sztuki.