APOKAWIXA. Czy polski film o zombie może być udany?
Pierwszy polski film o zombie. Już sama zapowiedź w postaci tego jednego zdania wywołuje niepewny uśmiech. Jeśli ktoś zobaczył teasery lub zwiastuny, to z pewnością zachodził w głowę, jak bardzo temat zostanie spieprzony, jak mocno zawieje typowo polskim podejściem do kina gatunkowego.
Bo polscy twórcy nie potrafią w horrory, SF, akcję, przygodę, czyż nie? Zawsze muszą wymykać się szablonowym rozwiązaniom, próbują szukać własnej drogi przez wyrazistą ambicję, co najczęściej wynika z nieznajomości gatunków i jakiegoś typu poczucia wyższości wobec popkultury. Nawet jeśli filmy okazywały się dobre z powodu swej polskości, jeśli okazywały się być udane, to zazwyczaj gdzieś tam w tle pobrzmiewał żal z powodu tak usilnego oderwania od rozrywkowości – jakby bezpretensjonalna zabawa w kino i radocha z cytowania klasyków najczęściej amerykańskiego kina była zbrodnią przeciwko dobremu gustowi.
Obawy wobec Apokawixy szły dokładnie tymi torami – że zombie zostaną skąpane w nadmiernym symbolizmie, że staną się emanacją większego (aktualnego? ważnego?) problemu, z którym musimy mierzyć się jako ludzkość lub jako Polacy. Bałem się, że pojawi się jakaś moralna perspektywa, dzięki której twórcy patrzą na skomplikowane życie bohatera.
Mówię tak wiele o obawach lub – jak ktoś woli – niskich oczekiwaniach z prostego powodu: bo seans Apokawixy okazał się kapitalną zabawą jakiej dawno w polskim kinie nie było (a biorąc pod uwagę zombie – to nigdy). Nawet dwa całkiem udane podejścia do gatunkowego horroru w ostatnich latach – Wszyscy moi przyjaciele nie żyją oraz W lesie dziś nie zaśnie nikt – nie wystarczyły do tego, aby sobie powiedzieć, że Polacy potrafią. Zrobiła to Apokawixa i to w znakomitym stylu!
Generacja Z i zombie
Najbardziej wyrazistym bohaterem filmu jest generacja Z – to pierwszy film o młodych ludziach urodzonych już w XXI wieku, który nie sili się na autentyczny profil pokolenia i nie skupia się na wiwisekcji ich problemów. I jest to zaleta. Ale żeby być precyzyjnym: chodzi o wielkomiejską grupę maturzystów narysowanych bardzo grubą kreską. To wyraźne rozróżnienie, które definiuje w dużym zakresie wszystkich bohaterów. Każdemu z nich twórcy poświęcają uwagę, choć kreślony portret nie oddaje wszystkich niuansów czy wyzwań, które każdy z nich ma przed sobą. Oni są nośnikiem odpowiednich charakterów, które mają opisywać niezbyt skomplikowane motywacje czy wybory, choć w tle jest sporo sugestii, że może dziać się więcej niż jest to widoczne. Widać wyraźnie, że Apokawixa sięga tu do naturalności kina Johna Hughesa czy – może nawet bardziej – serii American Pie i innych imprezowych źródeł wypływających z mało ambitnych, choć adekwatnych do tematu, potrzeb.
Cały film jest ewidentnie skrojony pod zabawę znaną konwencją ale w powiązaniu z nieoczywistą kwestią. Według wielu badań “Zetki” za największe wyzwanie przed ludzkością uważają kwestie ekologiczne, ocieplenie klimatu, zanieczyszczenia środowiska. To od nich właśnie wychodzimy, to jest ten trigger związany z epidemią zombie. Ona rozpoczyna się stosunkowo szybko, dowcipnie i przewrotnie, bo wykorzystany jest dodatkowo kontekst epidemii covid, który dopiero później jest odpowiednio stuningowany ekologią. Zanim dojdzie do rzezi w drugiej części filmu obserwujemy młodych ludzi trochę w absurdalnych, trochę przerażających sytuacjach – tutaj drobne miłostki, tam spotkania na drodze (świetny epizod Fabijańskiego), prowincjonalna gangsterka, jakieś drobne przewały i nadmorscy lokalsi. A potem impreza na grubo, potem kilogramy narkotyków, litry wypitego alkoholu, trochę seksu, dużo głośnej muzyki. W tym rozgardiaszu pojawiają się nagle zombie – raczej z tych szybkich, bardziej podobnych do truposzów z filmu Snydera niż otumanionych mózgożerców od Romero. Apokalipsie towarzyszy przerażenie, zaciekawienie i tony ironii oraz fajtłapowatości jak z Wysypu żywych trupów Wrighta. To jest ta jajcarska konwencja, od której twórcy nie odchodzą ani na moment, bo doskonale wiedzą, co jako kinomani kochają.
Apokawixa jest bowiem zrodzona z miłości do kina klasy B, do amerykańskich teen drama i komediowych horrorów, które nie roszczą sobie prawa do bycia czymś więcej ponad rozrywkę. Jest w tym filmie dużo luzu i bezpretensjonalności, które idealnie wpisują się w ten niepoważny świat. Xavery Żuławski wykonał tu kawał znakomitej roboty klejąc swój film z dobrze znanych kinomanom skrawków, a nawet bawiąc się klasykami kina polskiego, gdy wchodzi na cytowanie… Kanału Wajdy. Odrzucił artystowskie uniesienia (jak w efektownej Mowie ptaków) i mocno postawił na autentyczność emocji, słów, dialogów, w czym pomaga mu rewelacyjna młoda obsada z Mikołajem Kubackim na czele (który przypomina trochę Timothéego Chalameta).
Apokawixa jest więc czymś naprawdę świeżym, energicznym – i po prostu dobrą zabawą w kino, na jaką polscy widzowie zasługują. 8/10