W LESIE DZIŚ NIE ZAŚNIE NIKT. Hektolitry krwi i morze niezłej zabawy
Gdyby ktoś mnie zapytał o wyznaczniki “dostarczającego” slashera, to byłoby najłatwiejsze pytanie dotyczące filmu w moim życiu. Charakterystyczny potwór-morderca, nastolatkowie odcięci od świata dorosłych, erotyzm będący symbolem grzechu, a także jeden lub więcej kompetentnych bohaterów w obliczu zła. W lesie dziś nie zaśnie nikt Bartosza M. Kowalskiego zawiera wszystkie te elementy w na tyle soczystym stężeniu, że niedosyt po seansie będzie obcym nam uczuciem, a co ważniejsze – całość nie jest pastiszem, a bardzo łatwo byłoby zawędrować w tym kierunku. Być może bardziej niż z oczekiwaniami widzów scenarzysta oraz reżyser wchodzą w korespondencję z dzisiejszymi czasami.
Podobne wpisy
Bo podobnie jak za konserwatyzmu reaganowskiego w USA społeczny niepokój wzbudza w nas świadomość, że oto żyjemy w epoce “psujących” naszą młodzież technologii informatycznych (a co za tym idzie – dostępnemu dzięki niej seksu). O dziwo pomysł na to, żeby osadzić slasher na obozie “antytechnologicznym”, w którym młodzież musi zostawić telefony swoim opiekunom, to genialny punkt wyjścia, który – nie wiedzieć czemu – nie narodził się za Oceanem. Grupka bohaterów jest uszyta zarówno ze schematów, które znamy, jak i przedłużenia owego ciekawego konceptu. Najciekawiej zarysowane postacie, czyli przystojniak-koksik, który nigdy nie uprawiał seksu poza tak zwanym cyberkiem, tracący całą pewność siebie w obliczu prawdziwego cielesnego zbliżenia, a także Julek, popkulturowy nerdzik, który dobrze wie, dokąd prowadzą uruchamiane przez fabułę skrypty – ta dwójka jest przykładem umiejętnego korzystania z pomysłu wyjściowego, jak i gatunku. Mamy wprawdzie w tle “wypełniacze”, jak na przykład Zbrojewicz wcielający się w leśnego dziwaka oraz ksiądz, którego zagrał Piotr Cyrwus, ale ich papierowość wynika trochę z tego, że są reprezentantami świata dorosłych, a jeśli już cokolwiek zostanie przed nami w tym filmie odkryte, to dusze protagonistów. Julia Wieniawa, chociaż bardzo poprawna w swojej roli, wydaje się interesującym wyborem, dalekim od emploi proponowanego jej w życiu medialnym. Zresztą całość wygląda tak, jakby robili ten film ludzie, którym bardzo chce się przychodzić do roboty.
Kowalski oraz wyraźnie bawiący się tekstem współtwórcy scenariusza dają nam wciąż to, czego chcemy – uroczą nadjeziorną scenerię, skąpane w słońcu lasy, bardzo sztandarową genezę zła, młode ciała, które choć wysportowane i piękne, są jedynie mięsem pożywnym dla mordercy. Niekiedy jednak film osiąga taki poziom uroczej samoświadomości, że na zasadzie folkloryzmu udaje się odtworzyć klimat czasów oryginalnych slasherów. Nie za pomocą filtrów, nostalgii, muzyki (która ma tutaj bardzo odważną identyfikację), ale prostoty oraz szczerości. To trochę jakby oglądać Piątek 13-ego w czasach, zanim za horror zabrali się akademicy ze swoim naukowym bełkotem i łopatami do kontekstów. Chyba najciekawszy w tym wszystkim jest jednak potwór – wizualnie obleśny, będący esencją bezdusznej, sunącej przed siebie siły, trochę jak połączenie Buki z Muminków z Jasonem. Przy całej swojej błyskotliwości jednak zapomniano o ciekawym elemencie, o który ten film aż się prosił. Pamiętacie to zdziwienie, że wolno chodzące potwory wydawały się w klasycznych slasherach być wręcz w dwóch miejscach jednocześnie? Świetnie bawiła się tym elementem gra wideo Piątek 13-ego, która nagradzała gracza możliwością teleportacji do miejsca, w którym zaskoczy się ofiary. Twórcy naszego rodzimego slashera mieli interesującą odpowiedź na ową “wszędobylskość” mordercy i chociaż jest ona wyraźnie zasugerowana, to można było się bardziej nią pobawić na poziomie fabularnym.
Zdziwienie, zaskoczenie i lekka gęsia skórka przychodzą po sobie, gdy okazuje się, iż coś, co nie miało prawa się udać, zostało uratowane dzięki temu, że twórcy naprawdę chcieli w tym grzebać. W lesie dziś nie zaśnie nikt nie jest bowiem slasherem, o którym będzie rozmawiało się na wiele lat po premierze, ale jeśli już się o nim wspomni, to nie tylko anegdotycznie, w zdaniach typu: “a pamiętacie, gdy próbowaliśmy zrobić polski slasher?”. Otóż widzowie siedzący w gatunku nie tylko będą pamiętać, że taki film powstał, ale również – wracać do wielu jego elementów z nieskrywaną radością.