NAJLEPSZE FILMY SCIENCE FICTION XXI wieku! Ranking czytelników
Pod koniec XX wieku oraz za sprawą minionych dekad XXI stulecia zmieniło się postrzeganie science fiction jako gatunku. Ten z niszowego stał się bowiem jednym z najbardziej atrakcyjnych. Zarówno dla filmowców, jak i widzów. W rezultacie otrzymujemy co roku setki różnej jakości produkcji fantastycznonaukowych. Kilkanaście dni temu zaprosiliśmy Was do głosowania, abyśmy wspólnie oddzielili ziarna od plew, abyśmy wspólnie stworzyli ranking najlepszych filmów science fiction XXI wieku. Oto wyniki Waszego głosowania! Jak się Wam podoba? Gdzie znajdują się Wasi faworyci? Koniecznie dajcie znać w komentarzach!
50. „Ona” (2013)
Gdy kilka lat temu zrobiłem sobie powtórkę tego filmu, przez cały seans towarzyszyło mi uczucie wzruszenia. Ona to jednocześnie film piękny, smutny i w pewien sposób nostalgiczny, którego sercem jest nie tyle zaawansowana technologia, co człowiek i jego emocje. Fantastyczny Joaquin Phoenix, wspaniała rola głosowa Scarlett Johansson i cu-do-wna ścieżka dźwiękowa Arcade Fire. [Łukasz Budnik]
49. „10 Cloverfield Lane” (2016)
10 Cloverfield Lane stoi scenariuszem, jak mało który bawiącym się widzem. Opowieść autorstwa Matta Stueckena i Josha Campbella przechodzi płynnie z gatunku w gatunek, fundując akcji zaskakujące wolty. Ileż było wcześniej produkcji o bunkrach i wydumanych zagrożeniach? Ile o obsesyjnych zwolennikach teorii spiskowych? Ile wreszcie o zagrażających światu kosmitach? To wszystko w smacznym koktajlu doprawionym bezbłędnie obsadzonym Johnem Goodmanem znaleźć można w dziele Dana Trachtenberga. [Agnieszka Stasiowska]
48. „Jestem Bogiem” (2011)
Film dla tych, którzy wierzą w cudowne działanie różnorakich tabletek. Tutaj jest ta myśl zaprezentowana w postaci ewidentnej hiperboli, bo główny bohater po zażyciu pewnego specyfiku nie tylko czuje się lepiej, ale wręcz zamienia się w nadczłowieka – poszerzają mu się możliwości percepcji. Ciekawe się na ten film patrzy po latach, gdy wiemy już o trawiącym amerykańskie społeczeństwo kryzysie opioidowym. Niezależnie od tego film pobudza wyobraźnię, przedstawia historię w sposób prawdopodobny. Jeśli zamiłowaniem Nolana jest ukazywanie destrukcyjnych konsekwencji działań człowieka, to Jestem Bogiem ma na ten temat dużo do dodania. [Jakub Piwoński, fragment zestawienia]
47. „World War Z” (2013)
Do World War Z przylgnęła łatka bezpiecznego, familijnego filmu o zombie. I wiecie co? Nie widzę w tym nic złego! Być może produkcja Forstera nie grzeszy dobrą historią, a już na pewno hektolitrami posoki, ale jeżeli ktoś powie mi, że ta nie trzyma w napięciu, to po prostu kłamie. World War Z bywa świetnie zrealizowane, miejscami naprawdę widać włożony w niego pieniądz i w związku z powyższym stanowi całkiem przyzwoitą rozrywkę. [Przemysław Mudlaff]
46. „Pacific Rim” (2013)
Kto się na tym świetnie nie bawił, ten… kłamie. Pacific Rim Guillermo del Toro to oszałamiające efektami widowisko, w którym obcy imponują rozmiarem i bezwzględną zajadłością względem rodzaju ludzkiego. Ten z kolei z prawidłowym i przewidywalnym patosem broni swojego świata – jako jednak, że robi to przy użyciu Idrisa Elby i Charliego Hunnama, ogląda się to naprawdę dobrze. Pacific Rim wygląda na marzenie każdego chłopca o dużych, kolorowych zabawkach, jednak jest w nim coś więcej – niezły scenariusz, uczciwe aktorstwo, doskonały, dynamiczny montaż. A zatem: kto się na tym świetnie nie bawił, ten… [Agnieszka Stasiowska]
45. „Chappie” (2015)
Bez dwóch zdań Neill Blomkamp ma swój niepowtarzalny styl. Jego kino jest dynamiczne, energetyczne, ma świetne tempo i nierzadko odwołuje się do klasyków fantastycznonaukowego (i nie tylko) gatunku. Nie inaczej jest w przypadku Chappie. To filmowa baśń science fiction, która zdecydowanie przeznaczona jest dla starszych widzów. Blomkamp łączy tutaj Pinokia z RoboCopem, żeby opowiedzieć tak naprawdę o tym, co oznacza być człowiekiem. [Przemysław Mudlaff]
44. „Pasażerowie” (2016)
Pasażerowie w swoim opisie nie zapowiadają się szczególnie rozrywkowo. Ot, podczas lotu kosmicznego jeden z pasażerów budzi się przedwcześnie. Co w tym może być ciekawego? Jeden człowiek, samotny na potwornie wielkim statku, żadnych wyzierających na niego z każdego zakątka obcych, żadnej katastrofy w zasięgu wzroku… A jednak z fotki spoglądają na widza dwie twarze i ten intrygujący detal zachęca do sięgnięcia po film Mortena Tylduma. A kto to zrobi, nie pożałuje. Bardzo dobry dramat osadzony w solidnym SF, z Chrisem Prattem i Jennifer Lawrence w rolach głównych. [Agnieszka Stasiowska]
43. „Lucy” (2014)
Mogę tylko podejrzewać, że Besson musiał się świetnie bawić, kręcąc Lucy. Dotyczy to zarówno sposobu, w jaki opowiada swoją fantastyczną historię, jak i samej fabuły, która lawiruje od filmu sensacyjnego przez kino science fiction, aby w finale nawiązać do wspomnianej już „2001: odysei kosmicznej”, a wszystko to okraszone humorem typowym dla reżysera Leona zawodowca. Dla wielu będzie to mieszanka ciężkostrawna, nie dlatego, że Besson nie potrafi zapanować nad całością, jak to miało miejsce przy jego ostatnim filmie, Porachunkach, który co chwilę zmieniał konwencję i tonację. Lucy pod tym względem to dzieło jednolite i przemyślane, przynajmniej w kwestii realizacji. Reżyser bawi się formą, zwłaszcza w początkowych partiach filmu, przeplatając sensacyjną historię tytułowej bohaterki z wykładem prowadzonym przez Normana. [Krzysztof Walecki, fragment recenzji]
42. „Anihilacja” (2018)
Alex Garland nie tworzy jednowymiarowych opowieści, więc jego widowisko science fiction nie mogło być sztampowe. W swoim drugim filmie reżyserskim autor Niebiańskiej plaży przekształca zaczerpnięty wprost z Jądra ciemności (a filtrowany przez Czas Apokalipsy) motyw podróży w głąb złowrogiego terytorium, thriller psychologiczny i ekohorror, serwując widzom frapującą układankę o otwartej interpretacji. Wizualnie wygląda to wybornie, a i dramaturgia daje radę, dzięki czemu Anihilacja okazuje się jakościową rozrywką, która będzie pamiętana przez lata. [Tomasz Raczkowski]
41. „Tenet” (2020)
Może nie jest to najlepszy film w dorobku Christophera Nolana, jednak pomysł, by wykorzystać drobny motyw znany z Memento i przekuć go w pełnometrażowe dzieło, był zarówno szalony, jak i oryginalny. Temat podróży w czasie był wałkowany już przez filmowców na 1000 różnych sposobów, nikt jest nie zdecydował się na opowiedzenie historii przy pomocy metody inwersji, czyli zmiany zwykłego układu na odwrotny. Warto mieć na uwadze, że do tej pory podróże w czasie były wyłącznie dodatkiem do fabuły i nie mogły być zbyt skomplikowane dla potencjalnego odbiorcy. Nolan stara się przełamać ten trend w swoich filmach, skupiając się na kreowaniu nowego nurtu blockbusterów, które ukierunkowane są na zawiłości podróżowania w czasie i tego, jakie niosą one implikacje dla nawet najmniejszych szczegółów otaczających bohaterów. A do tego Robert Pattinson daje świetny popis aktorstwa, więc szkoda nie zobaczyć tej produkcji. [Gracja Grzegorczyk-Tokarska]
40. „2012” (2009)
Nie ma co ukrywać – to na sceny katastrofy, zagłady, anihilacji znanego nam świata przez rozpętane żywioły od początku czeka się najbardziej. I pod tym względem 2012 nie zawodzi. Takiego rozmachu chyba jeszcze w żadnym filmie nie było. Scena ucieczki Jacksona limuzyną przez walące się w gruzy miasto, a następnie lot samolotem pasażerskim powodują, że oczy wychodzą z orbit. A to dopiero początek. Niby wiemy, że twórcy efektów specjalnych mogą obecnie pokazać absolutnie wszystko, a mimo tego wciąż są w stanie nas zachwycić, czego najnowszy film Emmericha jest doskonałym przykładem. Tempo jest na tyle wyważone, że ten niebywały rozmach nie przytłacza, sceny akcji dawkowane są rozsądnie i w idealnych proporcjach. [Marek Klimczak, fragment recenzji]
39. „John Carter” (2012)
Film Andrew Stantona jest olśniewający pod względem wizualnym. Ziemskie plenery (Big Water w Utah, Shiprock w Nowym Meksyku) dobrane zostały tak, aby wrażenie przebywania bohaterów na obcej planecie było jak najbardziej realistyczne. Pochwała należy się też efektom 3D, które, choć daleko im do niedoścignionego Avatara, spełniają swoje zadanie, wciągając nas w sam środek świata przedstawionego. Dodam, że w Carterze nie ma żadnego ujęcia nastawionego na tanie efekciarstwo 3D, w postaci jakiegoś przedmiotu w slow motion skierowanego prosto w nos publiczności. John Carter to przygodowe kino wysokiej próby, cieszące zmysły, ale niepotrafiące wykrzesać prawdziwych emocji. I za to, że reżyser nie chwycił mnie za głowę i nie zaangażował w losy swoich bohaterów, ocena idzie trochę w dół. Na szczęście z odsieczą przychodzi Woola, jedna z najbardziej charakterystycznych postaci drugoplanowych, jakie kiedykolwiek widziałem, i ciągnie ocenę w przeciwną stronę. Reasumując, John Carter to film wielu zalet i kilku wad, a po zsumowaniu tego wszystkiego i podzieleniu przez ogólną fajność, otrzymujemy solidne 7/10. [Rafał Donica, fragment recenzji]
38. „Ghost in the Shell” (2017)
Są tacy, którzy już od momentu opublikowania w Internecie informacji o tym, że powstanie aktorska wersja Ghost in the Shell, łapali się za głowę. To ludzie, którzy uważali, że klasyki cyberpunku tykać się po prostu nie powinno, a na pewno już nie powinni tego robić Amerykanie. Jak wiadomo, Amerykanie takimi opiniami się jednak zupełnie nie przejmują i po prostu biorą sprawy w swoje ręce. Efektem tej niezwykłej pewności we własne siły i umiejętności był film, który chociaż pod względem fabularnym nie dorasta kultowemu anime z 1995 roku do pięt, to pod względem technicznym i aktorskim po prostu wgniata w fotel. [Przemysław Mudlaff]
37. „Matrix Rewolucje” (2003)
Matrix Rewolucje to mistrzostwo świata. Po niezbornej drugiej części ostatni akt trylogii jest klasą sam dla siebie. Twórcy powrócili na precyzyjne tory narracji, po których tak gładko przetoczyli część pierwszą. Film nie męczy już długimi gadkami o niczym, nie serwuje autonomicznych wybuchowych atrakcji, które w Reaktywacji były właściwie oddzielnymi, popisowymi prezentacjami możliwości współczesnej technologii efektów wizualnych oraz sprawności operatora i montażysty. Już czołówka filmu zapowiada zwrot ku klimatom z pierwszej części, gdy zamiast rozbuchanej wizji, utworzonej z zielonych znaków kodu Matrixa, nagle obraz się uspokaja, przechodząc w zwykły „deszcz” zielonych symboli na ekranie monitora w sterówce „Młota”. Oczywiście film, jak przystało na Matrix, po raz kolejny dosłownie wgniata w fotel swoją widowiskowością. Efekty komputerowe, które są obecne niemal w każdej scenie, tym razem znów służą – jak w pierwszej części – opowiedzeniu pasjonującej historii. Historii, która po raz kolejny poszerza spektrum działań bohaterów. Rewolucje wreszcie dokładnie pokazują świat realny, świat władających powierzchnią Ziemi maszyn, z niezmierzonymi przestrzeniami hodowlanych pól, gdzie powstają ludzkie bateryjki. W pierwszym filmie mieliśmy tylko przedsmak tej wizji, opowiadanej Neo przez Morfeusza. Teraz możemy nią nacieszyć oko w całej, przerażającej glorii. [Adrian Szczypiński, fragment recenzji]
36. „Ciche miejsce” (2018)
Emily Blunt i John Krasinski w horrorze, w którym to cisza opowiada nam historię zagłady, żałoby i walki o przetrwanie w nowej, nieznanej rzeczywistości. Dogłębnie poruszające dzieło aktorskiego małżeństwa to intymne podejście do świata, w którym niewypowiedziane zło zniszczyło niemalże wszelkie pokłady człowieczeństwa, a lekarstwem na przeżycie jest już tylko nadzieja. Ciche miejsce to perfekcyjne rozpoczęcie serii, której kolejne części (w tym prequel z Josephem Quinnem i Lupitą Nyong’o) ani trochę nie pozostają za nim w tyle. [Mary Kosiarz]
35. „Niepamięć” (2013)
Niepamięć to niesamowity postapokaliptyczny spektakl wypełniony olśniewającymi sekwencjami akcji i plot twistami. Chociaż scenariusz filmu Josepha Kosinskiego nie pozwala w pełni rozwinąć skrzydeł takim aktorom, jak Tom Cruise, Morgan Freeman czy Olga Kurylenko, to nadal jest produkcją, którą warto obejrzeć najlepiej na jak największym ekranie i posłuchać najlepiej na dobrych, mocnych głośnikach. Oblivion to ambitny blockbuster, który czerpie garściami z klasyków SF i robi to na tyle sprytnie, że jego również za kilka lub kilkanaście lat będziemy traktować jako klasyk. [Przemysław Mudlaff]
34. „Elizjum” (2013)
Rok 2009 był rokiem Neilla Blomkampa. Dystrykt 9 został oceniony bardzo wysoko tak przez krytykę, jak i widzów, a zatem apetyt na kolejny film reżysera był ogromny. Elizjum nie zaskoczyło estetyką, bardzo podobną w klimacie do poprzedniego dzieła twórcy, także scenariusz nie oferował nic przesadnie świeżego. A jednak ta klasyczna dystopia ma swój urok, głównie dzięki kontrastowi pomiędzy uroczo sympatycznym jak zazwyczaj Mattem Damonem a zimną tu jak lód, bezwzględną Jodie Foster. [Agnieszka Stasiowska]
33. „A.I. Sztuczna inteligencja” (2001)
Spielberg w A.I. miksuje ciekawość z lękiem – pokazuje chłopca, o którym wiemy, że jest robotem, i wystawia go na próby, które w stosunku do prawdziwego dziecka byłyby okrucieństwem. Gdyby za tę opowieść zabrał się Stanley Kubrick, to okrucieństwo byłoby na pewno dosadniejsze, społeczny komentarz wyraźniejszy, a psychologia postaci głębsza (nawet jeśli sztuczna). Spielberg niestety poszedł w stronę ckliwości. Jego Pinokio zderza się z brutalnością ludzkiego świata, ale dzięki marzeniom frunie dalej, hen, w stronę Dobrej Wróżki, która do snu utuli. Krzepiące to kino, nieuciekające przesadnie od banałów, ot taki niedzielny melodramat w sosie SF, który łatwo sobie wyobrazić w konwencji poważniejszej, mniej familijnej. Mimo wszystko to ciekawe, intrygujące kino – udane pod względem realizacji (Kamiński czyni cuda; dobrze zagrane przez młodego Osmenta i Jude’a Lawa) i wyróżniające się w ramach gatunku, jaki prezentuje. [Rafał Oświeciński, fragment artykułu]
32. „Avatar: Istota wody” (2022)
W wyczekiwanym sequelu Avatara przenosimy się do nowego, tajemniczego podwodnego świata, który oferuje nam przede wszystkim epickie kadry i efekty specjalne z najwyższej półki. W dwójce obserwujemy ewolucję znanych nam z poprzedniej części postaci, a także sporo czasu poświęcamy na rozbudowanie wątków nowych drugoplanowych bohaterów. James Cameron stanął przed niezwykle trudnym zadaniem zmierzenia się z kultem jedynki, któremu, mimo kilku fabularnych nieścisłości i przewidywalności scenariusza, podołał godnie i ponownie rozbudził w widzach zamiłowanie do swojej wyjątkowej krainy. [Mary Kosiarz]
31. „Prometeusz” (2012)
Prometeusz jest filmem artystycznie kompletnym. Dużo czasu upłynęło, nim Ridley Scott odważył się wrócić do świata obcego. Zrobił to jednak dla wielu odbiorców bardzo nieśmiało, odpowiadając na pytania, których enigmatyczność urosła do rangi jakiejś świętości. Wreszcie Scott powrócił do uniwersum w zupełnie innym stylu, co również wywołało histeryczne reakcje wśród twardych fanów Aliena. Reżyser przede wszystkim chciał opowiedzieć historię ksenomorfa od początku, co wymagało zniszczenia nerdowskiej wizji superhorroru science fiction, zrodzonej na podstawie legendarnego 8. pasażera Nostromo. Prometeusz ma wiele wad, zwłaszcza w portretowaniu działań bohaterów, jest jednak estetycznie wysmakowaną autorską wizją reżysera, który miał pełne prawo do wprowadzenia sagi o ksenomorfie na zupełnie inną ścieżkę, a miłośnikom 8. pasażera Nostromo nic do tego. Nie mogą oceniać Prometeusza przez pryzmat obrazu zaprezentowanego w 1979 roku, bo ludzie i kino się przez te 30 lat zmienili. Prometeusz jest wreszcie filmem-pomostem do Obcego: Przymierza. Jego otwarte zakończenie należy też tak traktować. Dopiero w Prometeuszu następuje otwarcie całej historii na zupełnie nowy rodzaj artefaktycznej etiologii ksenomorfa, która jest bardzo ciekawym ujęciem w filmie w ogóle racjonalnego kreacjonizmu. [Odys Korczyński]