MATRIX REWOLUCJE. Ostatni akt trylogii
Pierwszy Matrix zawojował świat. W 1999 roku rodzeństwo Wachowskich zaprezentowało dzieło, które dokonało rzeczy niezwykłej, rzeczy, która do tej pory udała się chyba tylko George’owi Lucasowi. Idea świata wirtualnego, tłoczonego w głowy zniewolonej ludzkości, wywołała ogólnoświatowy szał na Matrix, tworząc niemalże pseudoreligię, żyjącą własnym pozafilmowym życiem. Wkrótce okazało sie, że to tylko skromne preludium do dalszego ciągu historii Wybawcy, walczącego o uwolnienie ludzkości z jarzma mechanicznych panów.
Cztery lata później niemal jednomyślny zachwyt został nieco ostudzony po premierze Matrixa Reaktywacji. Wytykano niespójność fabuły, pseudointelektualne, przegadane dialogi i namnożenie postaci, których cel (purpose – ulubione słówko Smitha z drugiej części) ekranowego istnienia nie został dość wyraźnie nakreślony. A przede wszystkim zabrakło atmosfery i dyscypliny fabularnej pierwszego filmu, którą częściowo zrekompensowały dwie wspaniałe sekwencje akcji. Widzowie wierzący w talent Wachowskich, w ich nieosłabioną moc, niezbędną do sensownego zamknięcia wszystkich wątków i godnego zakończenia Matrixowej trylogii, mówili: “poczekajmy na trzecią część, nie zawiedziemy się”. Jestem jednym z nich. I nie zawiodłem się.
Matrix Rewolucje rozpoczyna się dokładnie w momencie zakończenia drugiej części. Nieprzytomny Neo leży na pokładzie poduszkowca “Młot”. Tuż obok niego leży podejrzany, tajemniczy Bane. Nieoczekiwanie okazuje się, że Neo może być podłączony do świata maszyn bez injektora, wsuwanego w potylicę. Neo budzi się w miejscu, które jest zawieszone pomiędzy światem realnym a Matrixem. To królestwo Merowinga. Aby go uwolnić, Trinity, Morfeusz i Serafin wchodzą do Matrixa, by zmusić mówiącego z francuskim akcentem bezwzględnego luzaka do oddania im Wybawcy. Początkowo dyktujący własne warunki Merowing ustępuje, po bliskim kontakcie z lufą pistoletu Trinity. Ocalały Neo udaje się do Wyroczni, która zaskakuje go swą odmienioną postacią i udziela ostatnich rad. Tymczasem Zion szykuje się do obrony przed armią Strażników, dokopujących się do miasta ludzi. Przebudzony na pokładzie jednego z dwóch ocalałych poduszkowców Neo prosi o oddanie mu jednego z nich, celem… dostania się do miasta maszyn. W tym samym czasie w świecie Matrixa Smith, wraz ze swymi klonami składa wizytę Wyroczni i asymiluje ją w swoją kolejną kopię. Neo, dzięki przychylności nieustraszonej pani kapitan Niobe, otrzymuje jej poduszkowiec i razem z Trinity rusza na straceńczą misję, nie wiedząc, że na pokładzie znajduje się Bane. Ku jego zaskoczeniu okazuje się on… agentem Smithem, którego kopia w poprzednim filmie przeniknęła do realnego świata. A postawiony w stan najwyższej gotowości bojowej Zion staje oko w oko z niezliczonymi zastępami Strażników, które wreszcie przebiły kopułę podziemnego miasta. Rozpoczyna się wojna, którą pomyślnie dla ludzkości może zakończyć tylko cud…
Matrix Rewolucje to mistrzostwo świata. Po niezbornej drugiej części, ostatni akt trylogii jest klasą sam dla siebie. Twórcy powrócili na precyzyjne tory narracji, po których tak gładko przetoczyli część pierwszą. Film nie męczy już długimi gadkami o niczym, nie serwuje autonomicznych wybuchowych atrakcji, które w Reaktywacji były właściwie oddzielnymi, popisowymi prezentacjami możliwości współczesnej technologii efektów wizualnych oraz sprawności operatora i montażysty. Już czołówka filmu zapowiada zwrot ku klimatom z pierwszej części, gdy zamiast rozbuchanej wizji, utworzonej z zielonych znaków kodu Matrixa, nagle obraz się uspokaja, przechodząc w zwykły “deszcz” zielonych symboli na ekranie monitora w sterówce “Młota”. Oczywiście film, jak przystało na Matrix, po raz kolejny dosłownie wgniata w fotel swoją widowiskowością. Efekty komputerowe, które są obecne niemal w każdej scenie, tym razem znów służą – jak w pierwszej części – opowiedzeniu pasjonującej historii. Historii, która po raz kolejny poszerza spektrum działań bohaterów. Rewolucje wreszcie dokładnie pokazują świat realny, świat władających powierzchnią Ziemi maszyn, z niezmierzonymi przestrzeniami hodowlanych pól, gdzie powstają ludzkie bateryjki. W pierwszym filmie mieliśmy tylko przedsmak tej wizji, opowiadanej Neo przez Morfeusza. Teraz możemy nią nacieszyć oko w całej, przerażającej glorii.
Walka ludzi ze Strażnikami, zajmująca 1/3 filmu, to obrazy, które na długo będą stanowić punkt odniesienia dla przyszłych produkcji (nie tylko SF) zawierających wybuchową batalistykę. To połączenie intensywności Helikoptera w ogniu, pomysłów wizualnych z Obcy – decydujące starcie, rozbuchanej widowiskowości Ataku klonów i wręcz celebrowanego uwielbienia w pokazywaniu strzelającej broni wszelkiej maści, jak miało to miejsce w filmach Jamesa Camerona, Paula Verhoevena, no i oczywiście we wcześniejszych Matrixach. Na poczet plusów filmu trzeba koniecznie zaliczyć nad wyraz skromne operowanie rozsławionym (i doszczętnie już sparodiowanym) efektem “bullet-time”, tak na dobrą sprawę obecnym tylko raz, podczas iście apokaliptycznego mordobicia Neo ze Smithem w strugach deszczu. Tak nielubiane przeze mnie, żałosne zastępowanie ludzi ich “cyfrowymi dublerami”, w przeciwieństwie do Reaktywacji również nie jest nadużywane. Kompozytor muzyki Don Davis także nie zawiódł oczekiwań, tworząc soundtrack bardzo podobny do ilustracji z poprzednich filmów, tym razem jednak wzbogacając go o rozbudowane, wspaniałe partie chóralne.
Podobne wpisy
Porównując część drugą i trzecią wreszcie można zrozumieć, dlaczego Reaktywacja jest najgorszym filmem całej trylogii. Z punktu widzenia ostatniego filmu ważne były tylko zaprezentowanie na ekranie społeczności Zionu i rozmnożenie się Smitha, który okazuje się kluczową postacią całej opowieści. Merowing i Persefona, po których obiecywano sobie wiele przed premierą Rewolucji, okazali się w trzeciej części właściwie zbędni. Piękna Monica Bellucci robi tylko za piersiasty ozdobnik sekwencji w dyskotece, kiedy Trinity konfrontuje bezczelnego Merowinga ze swym strzelającym argumentem. No, ale nawet odrzucając zbędne elementy z dwójki, nie sposób było wtłoczyć pozostałych epizodów w fabułę Rewolucji bez ryzyka przekroczenia trzech godzin projekcji. Dlatego Reaktywacja musiała powstać, nawet kosztem przygotowania niepewnego gruntu pod ewentualny sukces części trzeciej.
Zaskoczeniem zarówno dla Neo, jak i dla widzów jest z pewnością Wyrocznia, grana tym razem przez Mary Alice. Przy tej decyzji obsadowej para reżyserów pewnie powiedziała sobie “welcome to the real world…”. Poprzednia Wyrocznia, czyli niezapomniana Gloria Foster, zmarła po ukończeniu zdjęć z jej udziałem do Reaktywacji, więc trzeba było na szybko wymyślić fabularny wykręt, by wiarygodnie umotywować wymuszoną zmianę aktorki. Tak oto Wyrocznia, jako niepokorny wobec Systemu program, musiała się ewakuować z poprzedniego ciała, by uniknąć skasowania…
Matrix Rewolucje to film zaskakujący. Rodzeństwo Wachowskich – to trzeba im przyznać – bez skrupułów wykorzystało drugą część trylogii dla pomieszania szyków, wprowadzenia fałszywych tropów i błędnych oczekiwań wobec dalszego ciągu. W trójce, zamiast rozwinięcia i wyjaśnienia fabularnego chaosu Reaktywacji, z wręcz bezczelną konsekwencją wyprowadzają widza w pole. Rozmowa Neo z Architektem sugerowała jakieś nieprawdopodobne komplikacje, dotyczące natury świata przedstawionego. Po Matrixie Rewolucji spodziewać się można było absolutnie wszystkiego, najbardziej fantastycznych, przewrotnych i wręcz kuriozalnych rozwiązań, byle by były zaskakujące i efektowne. Lecz takiego zakończenia Matrixowskiej trylogii chyba niewielu się spodziewało…
Film to wielki, ważny, znaczący, dojrzały i bardzo, bardzo przewrotny. A moja ulubiona scena to kilkusekundowy widok czystego, błękitnego nieba, ze świecącym sierpem Księżyca, które wciąż istnieje ponad ciężkimi, stalowoczarnymi chmurami, szczelnie otaczającymi świat maszyn.
Tekst z archiwum film.org.pl.