STEVEN SPIELBERG – oceniamy wszystkie filmy
Gdybyśmy przeprowadzili globalne głosowanie na najbardziej znanego reżysera świata, to nazwisko Stevena Spielberga pojawiałoby się najczęściej. Zakład?
Nie chodzi tylko o bardzo bogatą filmografię, którą Spielberg tworzy już od czterdziestu lat, a w tym czasie stworzył ponad trzydzieści filmów – reżyserów podobnie płodnych (lub bardziej) jest przecież sporo, więc ilościowy wyznacznik nie czyni go wyjątkowym. Sama odpowiedź zahaczająca o jakość dzieł Spielberga też nie jest wystarczająca – fakt, stworzył wiele bardzo dobrych filmów, w tym kilka wybitnych, zdobył sporo nagród, z Oscarami na czele. Ale w ten sposób moglibyśmy powiedzieć o jeszcze kilku twórcach.
Co czyni Stevena Spielberga wyjątkowym? Prawdziwą odpowiedzią, choć nie najważniejszą, jest fakt bycia najbardziej kasowym reżyserem na świecie. Nie James Cameron, nie George Lucas, nie Ridley Scott, a właśnie Spielberg stworzył filmy, które, sumarycznie, zarobiły najwięcej na całym świecie. Z kasą idzie w parze popularność, bo skoro jego filmy zarobiły najwięcej, to są one po prostu rozpoznawalne, a ich reżyser – kojarzony.
Dlaczego zarabiają? Odpowiedź na to pytanie jest jednocześnie odpowiedzią dotyczącą wyjątkowości tego reżysera. Spielberg tworzy dzieła kanoniczne. Definiuje na nowo wiele gatunków, zarówno pod względem formy, jak i treści. Spójrzcie np. na Szczęki, serię o Indianie, Listę Schindlera, Park Jurajski, Szeregowca Ryana – każdy z tych filmów w momencie swojej premiery wywracał do góry nogami postrzeganie kina grozy, przygody lub wojny. Jednocześnie ta gatunkowa rewolucja była przeprowadzana za pomocą umiejętnie skonstruowanych scenariuszy, świetnie poprowadzonych aktorów, zdjęć, efektów specjalnych i – last but not least – doskonałej reżyserii. „Doskonała reżyseria” w kontekście omawiania filmografii Stevena Spielberga to typowy oksymoron. Nawet jeśli widzimy Spielberga w słabszej formie, to jednak zawsze jest to znakomita robota rzemieślnicza – łatwo dostrzec niebanalny pomysł realizacyjny, bez problemu „wsiąka się” w opowieść. Spielberg jest bowiem mistrzem prowadzenia historii od punktu A do B, bez oglądania się na współczesne mody, bez sięgania po postmodernistyczne zabawy. Wie, co jest atrakcyjne – nie boi się prawdziwych emocji, spektakularnych inscenizacji. Nie boi się kina dla dzieci, dla młodych i dla dorosłych – każda grupa wiekowa została zaspokojona arcydziełem.
Można słodzić Spielbergowi długo, ale postanowiliśmy sumiennie ocenić wszystkie jego filmy.
W skali 1–10, od kilkunastu osób z redakcji film.org.pl wybraliśmy najlepsze filmy Spielberga. Okazją jest premiera BFG – Bardzo Fajnego Giganta, który wygląda jak powrót reżysera do kina familijnego. Czy ten film przełamie słabszy okres w karierze Spielberga? To się okaże.
Czy oceny są sprawiedliwe? Sami oceńcie, zachęcamy do komentarzy.
Na końcu znajduje się ankieta, w której możecie wybrać trzy najlepsze, według was, filmy Stevena Spielberga. Ciekawe, czy wyniki ankiety pokryją się z naszymi wyborami…
***
Pojedynek na szosie (Duel, 1971)
Wielu wybitnych reżyserów zaczynało swe kariery od filmów, do których najchętniej woleliby się nie przyznawać. Tak startowali nawet najwięksi – Kubrick (Strach i pożądanie), Hitchcock (Ogród rozkoszy) i Cameron (Piranha II). A Spielbergowi spadła gwiazdka z nieba. Dzięki m.in. producentowi Barry’emu Dillerowi z telewizji ABC (która wyemitowała film, produkowany przez Universal), Spielbergowi dane było nakręcić swój pełnometrażowy debiut telewizyjny niczym najlepsze kino akcji. Spielberg szansę tę wykorzystał z całą bezczelną brawurą, przynależną tak młodemu twórcy. Bazując na storyboardach (rysowanych m.in. przez Eda Verraux, późniejszego autora scenografii do Kontaktu Zemeckisa), Steven Spielberg doskonale wykreował desperacką walkę stłamszonego przez życie, tchórzliwego mieszczucha, skonfrontowanego z irracjonalnym zagrożeniem. Niczym w Psychozie, cel podróży szybko staje się nieistotny. Kierunek akcji wyznacza przypadkowe spotkanie na drodze. Największym atutem Pojedynku na szosie nie są jednak psychologiczne rozterki Davida Manna, lecz czysto techniczna realizacja tej sytuacji. W sposób przynależny horrorom Spielberg potraktował brudną ciężarówkę jak żywego, dyszącego bezsensowną wendettą potwora, usiłującego zgładzić niewinną ofiarę. [Adrian Szczypiński, recenzja]
Sugarland Express (The Sugarland Express, 1974)
Oparty o prawdziwe wydarzenia kinowy debiut Spielberga to ponownie swoiste kino drogi, acz tym razem zdecydowanie lżejsze, bo i bohaterowie młodsi (Goldie Hawn i William Atherton są tak uroczo niewinni), i humoru więcej, a ciężar fabuły, zręcznie lawirującej pomiędzy kilkoma gatunkami, mniejszy. To w sumie dość nietypowy film jak na tego reżysera, acz pod wieloma względami równie gorzki, co poprzedni. I generalnie zachowujący zbliżoną kameralność wydarzeń, których poszczególnie rozwiązania mogą jednakże zaskoczyć. Film niestety także i trochę nierówny, a jego poszczególne części, które podzielić można po prostu na te spędzone z bohaterami w policyjnym radiowozie oraz poza nim i które nie zawsze dobrze się ze sobą lepią. Steven do końca trzyma jednak historię w odpowiednich ryzach, nie kombinuje niepotrzebnie, ani też nie przesadza. Po obejrzeniu Pojedynku na szosie dla wielu z pewnością może okazać się to dość rozczarowującą pozycją. Niemniej wartą uwagi, chociażby ze względu na lekkość, z jaką Spielberg prowadzi widza przez historię – bez chwili nudy lub zwątpienia. [Jacek Lubiński]
Szczęki (Jaws, 1975)
W Szczękach Spielbergowi udało się absolutnie wszystko. Pojedynek człowieka z żarłaczem białym jest równie emocjonujący, co spór między trójką głównych bohaterów. Każdy z nich ma inną koncepcję działania, inne kompetencje i temperament. To również aktorski koncert. Między ekscentrycznym Robertem Shawem, impulsywnym Royem Scheiderem i krzykliwym Richardem Dreyfussem jest tyle chemii, uroku i energii, że ekran aż rozgrzewa się do czerwoności. Wspaniałe jest to, że tę trójkę jednoczy wspólny przeciwnik. Szczęki to nowe otwarcie dla horroru i pierwszy filmowy blockbuster. To kino tak nowoczesne, że do dzisiaj wyznacza standardy w tym, jak powinno się budować napięcie czy zaskakiwać widza. Stevena Spielberga w trakcie realizacji musiała natchnąć jakaś niezidentyfikowana twórcza siła, ponieważ niespodziewaną klęskę na planie – niedziałające jak należy modele rekinów i niemożność wykorzystania ich w całości – potrafił przekuć w największy atut swojego filmu. To tak, jakby na plan Listy Schindlera nie przywieźli mu niemieckich mundurów. Wielkie, ponadczasowe kino. [Maciej Niedźwiedzki]
Bliskie spotkania trzeciego stopnia (Close Encounters of the Third Kind, 1977)
Ciekawie odbiera się film Spielberga po latach doświadczeń z fantastyką kontaktową. Te bowiem, jeśli chodzi o charakter spotkania z Obcymi, miały w gruncie rzeczy wydźwięk negatywny. Wszak Wojna światów dała do zrozumienia, że latających spodków należy się bać, gdyż mogą być źródłem naszej zguby. Spielberg zarówno w E.T., jak i przede wszystkim w Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia stara się odwrócić ten pryzmat, ucząc jednocześnie – w sposób metaforyczny – woli przełamywania barier w kontakcie z tym, którego postrzegamy jako obcego. Dzieło z 1977 zapamiętane zostało przeze mnie jako wizja atrakcyjna wizualnie, stonowana i miła, bo optymizmem stojąca, będąca w swych założeniach odmianą dla większości kontaktowego SF, szerzącego póki co bezpodstawny lęk przed inteligentnymi istotami zamieszkującymi kosmos. Spielberg zdaje się mówić wprost – póki nie udowodniliśmy ich istnienia, nie możemy z góry zakładać, że ich ewentualna obecność stanowiłaby dla nas zagrożenie. [Jakub Piwoński]
1941 (1979)
To chyba najbardziej osobliwy film w reżyserskiej karierze Stevena Spielberga. Nigdy wcześniej ani później reżyser nie nakręcił tak odjechanego filmu. Z jednej strony jest to kontynuacja poetyki wariackich komedii z lat sześćdziesiątych – Wielki wyścig Blake’a Edwardsa czy Ten szalony świat Stanleya Kramera. Z drugiej zaś – zapowiedź stylu spółki ZAZ (Zucker-Abrahams-Zucker), twórców Ściśle tajne i Nagiej broni. Lecz o ile w Nagiej broni śmiech wywoływała poważna mina Leslie Nielsena pakującego się w najbardziej nieprawdopodobne sytuacje, o tyle w 1941 wszyscy aktorzy z brawurową przesadą burzą mur, dystansujący ich bohaterów od ekranowego absurdu. 1941 to niczym nieskrępowana zabawa w kino. Film jest zaludniony wszelkiej maści maniakami, wariatami i szaleńcami, którzy słysząc magiczne słowo „Japońce”, są gotowi na każde, nawet najbardziej surrealistyczne działanie. Pierwsze pół godziny filmu to prezentacja kilku osobnych wątków, które rozwijając się pozornie niezależnie od siebie, łączą się w jednej wspólnej, wybuchowej kulminacji. [Adrian Szczypiński, recenzja]
Poszukiwacze zaginionej Arki (Raiders of the Lost Ark, 1981)
Trudno wyobrazić sobie historię kina bez Poszukiwaczy zaginionej Arki. Spielberg dokonał takiego samego przełomu dla filmu przygodowego jak Szczęki dla gatunku horroru. Przygody Indiany Jonesa to mieszanka błyskotliwego humoru, genialnej inscenizacji kolejnych pościgów i pojedynków oraz idealnie dawkowanego tempa. Spielberg stworzył kino niezobowiązujące i świadome swoich naiwności (oparte na takiej samej konwencji perypetie Roberta Langdona wydają się przecież stertą bzdur). To film zrobiony z przymrużeniem oka i dystansem, ale również kino szczerze emocjonujące. Do tej pory sekwencja otwierająca Poszukiwaczy, w której wprowadzony jest główny bohater, to wzorcowy przykład dla początkujących filmowców, w jak niebanalny sposób można wyczerpująco przedstawić bohatera, nie używając przy tym dialogów. Spielberg dokonał rzeczy niezwykłej, potwierdzając swój ogromny wpływ ma na popkulturę i stając się władcą wyobraźni widzów. Po Poszukiwaczach zaginionej Arki więcej osób zapragnęło być Indianą Jonesem niż Hanem Solo. Tego dokonać mógł tylko Steven Spielberg – prawdziwy czarodziej dziesiątej muzy. [Maciej Niedźwiedzki]
E.T. (E.T. the Extra-Terrestrial, 1982)
Znakomite kino familijne, którego dziś się już nie robi. Obok Narzeczonej dla księcia, Niekończącej się opowieści i Goonies najlepsze, co dały lata osiemdziesiąte trochę starszym dzieciakom. Przede wszystkim film Spielberga jest pochwałą przyjaźni, odwagi i poświęcenia, które – w zetknięciu z wrażliwym kosmitą – nabierają magicznego znaczenia. Oczywiście całość została skąpana w sosie dość sentymentalnym, ale ta urocza naiwność, ten klimat wspaniałej przygody, ta elektryzująca tajemnica, której powiernikiem są dzieciaki mające tyle samo lat, co główni widzowie – to wszystko powoduje, że E.T. doskonale broni się po latach. Z dzisiejszego punktu widzenia – szczególnie z pozycji ojca sześciolatka – wartościowe tym bardziej, że Spielberg nigdzie się nie śpieszy, fabuła nie pędzi na złamanie karku, tylko wymaga cierpliwości, uważnego odczytywania uczuć bohaterów oraz emocji, które im towarzyszą. Spielberg nie boi się pokazywać prawdziwego zagrożenia, strachu – czasami jest nawet brutalny w okazywaniu okrucieństwa wobec obcego (oczywiście nie dosłownie) i niezwykle umiejętnie operuje humorem. Świetne kino dla dzieci i dorosłych, które zawsze będzie się bronić, jeśli tylko mamy otwarte głowy na ciekawe historie. [Rafał Oświeciński]
Strefa mroku (Twilight Zone: The Movie, 1983)
Horror nowelowy z domieszką fantastyki – kinowa adaptacja popularnego serialu z końca lat pięćdziesiątych o tym samym tytule. Nie jest to zatem jedynie projekt Spielberga, który odpowiadał „tylko” za jeden z segmentów oraz produkcję całości (pozostałe części wyreżyserowali Joe Dante, John Landis i George Miller). Nie zmienia to jednak faktu, że pozostaje kluczową częścią bogatej filmografii twórcy oraz chyba najbardziej kontrowersyjnym w niej tytułem. Wszystko przez śmiertelny, przez lata obrośnięty mitem wypadek na planie z udziałem helikoptera, który zabił trójkę aktorów, dosłownie obcinając głowę jednemu z nich. Spielberg poważnie poróżnił się wtedy z Landisem, został dosłownie postawiony pod ścianą, a jego kariera zawisła na włosku i, jak się później okazało, wkroczyła w najbardziej problematyczne, wypełnione zdecydowanie poważniejszym kinem stadium. Generalnie Strefę… można więc potraktować jako ciekawostkę – zwłaszcza że jakościowo nie dorównuje wspomnianej serii, nie do końca wykorzystuje też swój własny potencjał. Nie można odmówić mu jednak fantazji i swoistego polotu. Kto lubi dreszczyk emocji, powinien się dobrze bawić. Choć po Spielbergu można było oczekiwać więcej – co zresztą on sam udowodni, tworząc parę lat później zbliżony klimatem serial Niesamowite historie. [Jacek Lubiński]
CZYTAJ DALEJ >>>
[polldaddy poll=9459926]