STARE DZIADY kontra MARVEL. Czy filmy superbohaterskie rzeczywiście są zagrożeniem dla kina?
A zatem – jak to jest z tymi filmami Marvela? Kino czy parki rozrywki? Pełnowartościowe dzieła filmowe czy produkty przeznaczone do bezrefleksyjnej konsumpcji? Cóż, z całą pewnością są to wytwory kultury masowej. Edgar Morin, jeden z pionierów teoretycznej refleksji nad kulturą masową (zwaną również „przemysłową”), już na przełomie lat 50. i 60., pisał, że wytwory takiej kultury w systemie prywatnym (kapitalistycznym) będą robiły wszystko, aby przypodobać się odbiorcy – innymi słowy, wytwory kultury będą w nim zawsze przystosowane do publiczności, a nie na odwrót (jak w systemie państwowym, w którym to odbiorca ma być kształtowany przez kulturę). Stąd bierze się chociażby krytykowana przez Coppolę czy Villeneuve’a seryjność, depersonalizacja aktu twórczego, a także, wspomniane przez Scorsese, badania rynkowe czy testy na publiczności, nie będące wszak w historii Hollywood ani niczym nowym, ani nadzwyczajnym. Film, w który zainwestowane zostały miliony dolarów, ma się przede wszystkim podobać, niekoniecznie zaś wyrażać złożone przemyślenia autora. Z drugiej strony zaś, jak zauważa Morin, „przemysł kulturalny potrzebuje produktów koniecznie zindywidualizowanych. Pomysł filmu może uwzględnić kilka standardowych przepisów (intryga miłosna, happy end), ale powinien być zindywidualizowany, oryginalny, niepowtarzalny. (…) Nawet uczucia można podawać w puszkach. Ale trzeba spełnić jeden warunek: wychodzące z seryjnej produkcji towary muszą być zindywidualizowane”1.
W owej indywidualizacji upatrywałbym największej zalety (a zarazem szansy) uniwersum Marvela. Takie filmy jak Strażnicy Galaktyki, Strażnicy Galaktyki vol. 2 czy Thor: Ragnarok noszą wyraźne piętna swoich autorów. Artystyczna osobowość twórców okazała się na tyle wyrazista i atrakcyjna, że bez problemu przebiła się przez komercyjną powłokę każdorazowo towarzyszącą wysokobudżetowym produkcjom superbohaterskim. Strażnicy Galaktyki to dla mnie przede wszystkim film Jamesa Gunna, a Thor: Ragnarok to przede wszystkim film Taiki Waititiego – dopiero w drugiej kolejności myślę o nich jako o produkcjach spod szyldu Marvela. Zresztą taka strategia wydaje mi się dla studia najkorzystniejsza, zarówno pod względem wizerunkowym, jak i artystycznym: zaprosić do współpracy reżyserów, których charakteryzuje rozpoznawalny, ukształtowany już styl, a następnie pozostawić im znaczącą swobodę twórczą – pozwolić rozwinąć skrzydła pod egidą spójnego uniwersum. W ten sposób zyskują wszyscy: reżyserzy, producenci i widzowie.
Czy produkcje Marvela są rzeczywistym zagrożeniem dla kina – tak jak obawia się tego Martin Scorsese? Nie wydaje mi się. Wystarczy cofnąć się do przełomu lat 70. i 80., zobaczyć, z jak krytyczną recepcją spotykały się filmy zaliczane dziś do nurtu kina Nowej Przygody, tworzone przez dobrych znajomych Martina Scorsese i Francisa Forda Coppoli. Jerzy Płażewski poważnie ostrzegał wówczas na łamach naszego rodzimego „Kina” przed rażącą infantylizacją dziesiątej muzy:
Jeżeli w ogromnym uproszczeniu z kinem „nowej fali” wiązał się widz refleksyjny, dociekliwy, szukający nowych doświadczeń, ale ciekaw i starych, to z kinem Nowej Przygody kojarzy się nastolatek spragniony nieskomplikowanych moralnie efektów spektakularnych i gardzący wszelkimi innymi formami filmowej filmowej ekspresji. Innymi słowy – „nowa fala” tolerowała obok siebie poetyki dotychczasowe, a nawet usiłowała je twórczo przekształcać, gdy Nowa Przygoda zmierza do wyłączności (niezależnie od tego, czy takie jest świadome dążenie jej twórców). (…) Jeśli miękkimi łapkami poczciwego E.T. mielibyśmy wykarczować trudne, ale piękne kino Resnais’go, Wendersa czy Tarkowskiego, to Nowa Przygoda byłaby najferalniejszą przygodą kinematografii2.
Dzisiaj takie ostrzeżenia brzmią po prostu absurdalnie. Poszukiwacze zaginionej Arki, Gwiezdne wojny: Nowa Nadzieja czy Powrót do przyszłości to niekwestionowane klasyki kina, oglądane przez właściwie wszystkie grupy wiekowe (nie tylko przez „gardzących innymi formami filmowej ekspresji” nastolatków). Filmy superbohaterskie czerpią ze spuścizny kina Nowej Przygody pełnymi garściami – są jego naturalnym, współczesnym przedłużeniem. I tak jak „miękkie łapki poczciwego E.T.” nie zadusiły filmów Alaina Resnais’go czy Wima Wendersa, tak zielone pięści Hulka nie zetrą w proch kina Martina Scorsese czy Francisa Forda Coppoli.
Sam nie oglądam wszystkich filmów wyprodukowanych przez Marvela – nie każdy z nich wydaje mi się równie wartościowy, godny uwagi. Przyszłość studia pod względem artystycznym maluje się jednak w bardzo jasnych barwach: kolejne filmy pod jego sztandarem realizować będą wspomniani James Gunn i Taika Waititi, niedługo na polskie ekrany trafią również Eternals wyreżyserowani przez nagrodzoną Oscarem Chloé Zhao. A zatem raz jeszcze: kino czy parki rozrywki? Cóż, być może najzdrowsze podejście ze wszystkich zaprezentował Paul Schrader, który stwierdził, że miano „kina” należy się nie tylko filmom Marvela czy Martina Scorsese, ale również nagraniom kotów na YouTube.
1E. Morin, Przemysł kulturalny, w: Nowe media w komunikacji społecznej XX w., pod red. M. Hopfingera, Warszawa 2002, str. 556–557.
2 J. Płażewski, Nowa Przygoda – i co dalej?, Kino 1986, nr 5, s. 33–39.