TAIKA WAITITI. Dzikolud ze specjalnymi mocami
Na imię ma Taika, Taika Waititi, ponieważ jego tata jest Maorysem. Znany jest również jako Taika Cohen ze względu na żydowskie pochodzenie matki. Witajcie w jego świecie. Jest tak popularny, że możecie go rozpoznać wśród gwiazd na niebie, może nawet tak sławny jak Michael Jackson. Pochodzi z Raukokore – nowozelandzkiej osady. Skończył dziś 45 lat i posiada chyba specjalne moce, cierpi na ADHD lub pije za dużo kawy, bo jak inaczej wytłumaczyć jego wszechstronność i zaangażowanie w przeróżne projekty. Jest aktorem, performerem, scenarzystą i przede wszystkim reżyserem. Jak sam twierdzi – nie mógłby gotować tylko z porów i cebuli. Potrzebuje więcej składników, żeby ukształtować swój pogląd na świat. Potrawy przyrządzone przez Taikę mają przede wszystkim świeży i egzotyczny, czasem dziwny, ale ciekawy smak.
Podobnewpisy
Decyzję o podążaniu indywidualną drogą i początku realizacji własnych celów Taika podjął podczas występu w nowozelandzkim serialu telewizyjnym Męski striptiz. Odgrywając rolę striptizera, siedząc w zielonym pokoju w samych stringach, stwierdził, że powinien przestać pomagać innym w realizacji ich marzeń i podążać za swoimi. Na rezultaty nie musiał czekać długo. Jego krótkometrażowy film Dwa samochody, jedna noc został nominowany do Oscara w 2005 roku, a rok później Waititi ugruntował swoją pozycję dobrze rokującego reżysera trwającym 17 minut obrazem Tama Tu. Historia sześciu żołnierzy z 28. batalionu maoryskiego na froncie II wojny światowej zdobyła mnóstwo nagród na międzynarodowych festiwalach, między innymi w Sundance. Sundance to zresztą bardzo ważne i szczęśliwe miejsce dla Taiki. Jego pełnometrażowy debiut Orzeł kontra rekin został stworzony dzięki powołanemu przez Roberta Redforda Instytutowi Sundance i miał swoją premierę właśnie na kultowym festiwalu filmów niezależnych w tym mieście w 2007 roku. W przeddzień premiery produkcji magazyn Variety umieścił Waititiego na liście dziesięciu reżyserów, których poczynania warto śledzić.
Orzeł kontra rekin to niezależna opowieść o romansie dwójki aspołecznych osobników. Mimo że postaci są po prostu dziwne, to ich przedstawiony świat nie nosi znamion karykatury. Jest oczywiście zabawnie, kolorowo, miejscami absurdalnie, jednak widz może tak skonstruowanym postaciom uwierzyć. Orzeł kontra rekin to komediodramat z wątkami romantycznymi. Jedną z głównych ról gra tu Jemaine Clement – przyjaciel Taiki. To bohater, który byłby kobrą, ale orzeł jest lepszy. Nie da się go raczej polubić, nie sposób mu jednak nie współczuć z powodu niemożności dorównania idealizowanemu bratu i nie zaśmiać się, śledząc jego poczynania. Nieudolny, owładnięty żądzą zemsty na oprawcy z lat szkolnych, skupia w sobie przywary męskości. Lily, w którą wcieliła się Loren Horsley, jest samotnikiem i przyciągają ją ranne ofiary, dlatego jest rekinem. Jest też osobą ciepłą i uroczą ze swoimi wielkimi oczami łani. Występują tu także aktorzy, których ujrzymy w przyszłych produkcjach jeszcze nieopierzonego reżysera. Głównym zarzutem wobec debiutu Waititiego było powielanie klisz z powstałego w 2004 roku Napoleona Wybuchowca – filmowego hymnu wyrzutków.
Jeżeli Orzeł kontra rekin nie zdołał zaskarbić sobie wyłącznie pozytywnych recenzji krytyków i miłości publiczności, to już drugi pełnometrażowy film Waititiego – Boy zyskał ogromną popularność i uznanie zarówno w Nowej Zelandii, jak i poza nią (znów festiwal filmowy w Sundance). Jest 1984 rok, tytułowy Boy to jedenastolatek. Żyje w małej, nowozelandzkiej osadzie z babcią, bratem i kuzynostwem. Matka Boya zmarła podczas porodu brata Rocky’ego, bo ten ma w sobie rzekomo zbyt dużo specjalnych mocy. Ojciec dzieciaków znajduje się w więzieniu, a ich wyobrażenie o nim jako o mistrzu rzeźbiarstwa, poszukiwaczu zatopionych skarbów, kapitanie drużyny rugby czy rekordziście pod względem zadanych nokautów jedną ręką jest mocno przesadzone. Konfrontację dziecięcych marzeń i rzeczywistości Taika podaje w sosie słodko-kwaśnym. Wplótł poruszającą, dramatyczną relację ojciec – syn w lekką jak piórko konwencję kina dla całej rodziny. Boy bawi, wzrusza i przejmuje, a przy okazji w przyjemny sposób ukazuje wpływ popkultury na tak przecież odległą, zapomnianą osadę (brat nazywa się Rocky, znajomi głównego bohatera: Dynasty, Dallas i Falcon Crest). Znakomite jest również nawiązanie do słynnego batalionu maoryskiego, który już pojawił się w twórczości ulubieńca Sundance. Nietrudno w Boyu dostrzec również wątki autobiograficzne, co dodatkowo dodaje filmowi uroku. Film Waititiego z 2010 roku to najlepiej zarabiający nowozelandzki film w historii kinematografii tego kraju, a także zwycięzca Berlinale w sekcji Generation KPlus, skierowanej do młodych widzów. Boy był dystrybuowany w Stanach Zjednoczonych, a kariera jego reżysera nabrała rozpędu.
Podczas czteroletniej przerwy od reżyserii filmów pełnometrażowych Taika zagrał w wyprodukowanej przez Warner Bros., nieudanej adaptacji komiksu DC Comics Zielona latarnia oraz krótkim metrażu Kapitan. W tym czasie zajął się również kręceniem seriali telewizyjnych. Na szerokie wody reżyserii filmowej Waititi wrócił w 2014 roku ze swoim hitem Co robimy w ukryciu. Obraz Nowozelandczyków (współtwórcą filmu jest występujący w Orzeł kontra rekin Clement) miał premierę oczywiście na festiwalu w Sundance, w sekcji Midnight. Co robimy w ukryciu to tzw. mockument, czyli fikcja udająca film dokumentalny, a żeby było jeszcze dziwniej, jest to mockument o wampirach żyjących pod jednym dachem we współczesnym Wellington. Nie jest to bynajmniej horror, ale zwariowana komedia, której bliżej do słynnych parodii Mela Brooksa niż głupkowatej serii Straszny film. Wampiry kłócą się tu więc o to, kto ma zmywać naczynia i sprzątać zabrudzone krwią oraz walającymi się kośćmi mieszkanie, portretują siebie nawzajem przed wyjściem na imprezę, bo przecież nie posiadają odbicia w lustrze, szukają na eBayu narzędzi tortur. Historia Viago, Vladislava, Deacona i Petyra została zbudowana na inteligentnym żarcie, który powinien rozbawić każdego widza. Ze względu na mockumentalny charakter filmu możemy uznać głównych bohaterów za „prawdziwe” wampiry, wzorujące się na przedstawieniu samych siebie w popkulturze, a to z kolei oznacza, że współczesna popkultura nie działa wyłącznie destrukcyjnie. Co robimy w ukryciu to opowieść o przyjaźni, w której uwidacznia się tendencja Waititiego do portretowania niedorastających nigdy mężczyzn (Orzeł, ojciec Boya, wampiry w wieku od 183 do 8000 lat) i przede wszystkim film zrealizowany z miłości do kina.
Podczas festiwalu filmowego w Sundance w 2016 roku (a gdzieżby indziej?) miała miejsce premiera filmu Dzikie łowy, mojej ulubionej produkcji w dotychczasowym dorobku Taiki Waititiego. Widziałem już bowiem gazyliony filmów opowiadających o wchodzeniu w dorosłość i nie przypominam sobie żeby jakikolwiek z nich był tak oryginalny i świeży, jak Dzikie łowy właśnie. Nastoletni Ricky Baker jest przestępcą – kradnie, pluje, rzuca kamieniami, kopie, maluje sprayem po ścianach. Jego nazwisko ocieka złem. Dlatego – ku niezadowoleniu głównego bohatera, opieka społeczna znajduje mu zastępczych rodziców. Nowym ojcem Ricky’ego zostaje Hec, niechętny dziecku człowiek lasu. Wkrótce zostają zmuszeni do wspólnej, pełnej przygód ucieczki przed stróżami prawa i opieką społeczną. Film Waititiego jest paradoksalnie jednocześnie podobny, ale też różny od swoich poprzedników. Nadal mamy tu do czynienia z postaciami ekscentrycznymi, nadal duża część filmu bawi. Widzę w nim jednak bardziej dramat z komediowymi wstawkami, a nie – jak było do tej pory – odwrotnie. Waititi grubą kreską rysuje pracowników opieki społecznej, krytykując biurokrację. Całkowicie realnie wypadają przy nich główni bohaterowie: Hec – świetnie zagrany przez Sama Neilla – to szorstki, niepotrafiący kochać analfabeta, z kolei potrzebujący miłości Ricky Baker mimo swej tuszy jest niezwykle delikatnym chłopcem. To prosta historia ze świetnie poprowadzonymi aktorami, a także pięknymi nowozelandzkimi krajobrazami. Uwidacznia się tu także stały w kinie Waititiego motyw wpływu popkultury na świat. Moja ulubiona scena w filmie to ta, w której Ricky i Hec ukrywają się przed policją w lesie, muszą być cicho, a Ricky’emu przychodzi do głowy, aby wyszeptać Hecowi, że to jak akcja z Władcy pierścieni (przypominam, że kręcony także w Nowej Zelandii). Taika Waititi wykorzystuje i przemienia w złoto znane w kinie familijnym lub przygodowym klisze: dzielny i krnąbrny chłopak, zrzędliwy starzec oraz piękna, choć niebezpieczna przyroda, dodając do tych składników niepowtarzalny humor i dziwaczną wrażliwość.
W 2017 roku Taika Waititi spotkał się z Kevinem Feige’em, który po wysłuchaniu kilku zabawnych pomysłów Nowozelandczyka zdecydował się powierzyć mu reżyserię Thora: Ragnaroka. Zgoda na to przedsięwzięcie była dla reżysera skokiem na bardzo głęboką wodę. Olbrzymi budżet, wielkie aktorskie gwiazdy kina, tysiące statystów, komputerowe efekty specjalne i on – duże dziecko w krainie zabawek. Taika twierdził, że tworzenie tego rodzaju produkcji przypomina bardziej kapitanowanie ogromnemu statkowi aniżeli reżyserowanie filmu. Chociaż nie obyło się bez kilkunastu bezsennych nocy, to trud włożony w trzecią część przygód boga piorunów przyniósł wspaniały efekt. Thor Waititiego przedefiniował jednego z Avengerów oraz wpuścił trochę świeżego powietrza do marvelowskiego uniwersum superbohaterskiego. Znudzony postacią, którą odgrywał Chris Hemsworth, wreszcie odżył i dostarczył publiczności świetne, pełne humoru show. Waititi okazał się reżyserem godnym zaufania oraz jednocześnie wiernym swojej wizji tworzenia filmów. Nowozelandczyk pojawił się tu również jako aktor. Zagrał podobno aż cztery postaci, chociaż to Korg został najbardziej zapamiętany przez fanów. Według publiczności z Nowej Zelandii bohater ten mówi z maoryskim akcentem. Thor: Ragnarok był wielkim i kolorowym sukcesem kasowym. Zarobił prawie 900 milionów dolarów i został okrzyknięty przez krytyków najlepszą odsłoną serii o Thorze.
Podobnewpisy
W 2020 roku Taika Waititi wrócił na galę rozdania Oscarów. Hollywood nagle przypomniało sobie, jak w 2005 roku Nowozelandczyk rozbawił publikę, udając, że śpi podczas ceremonii i budzi się za każdym razem, kiedy jego partnerka szturcha go łokciem. Wtedy raczej nikt nie spodziewał się, że już 15 lat później ten trefniś odbierze statuetkę Złotego Rycerza za adaptowany scenariusz antynazistowskiej satyry filmowej, która zdobyła zresztą aż 6 oscarowych nominacji. Jojo Rabbit to jak na razie ostatni film Taiki. Produkcja oparta jest na powieści Christine Leunens Niebo na uwięzi (ang. Caging Skies) i opowiada o mieszkającym ze swoją matką 10-letnim chłopcu Jojo, który posiada wyimaginowanego przyjaciela. Aha, zapomniałem jeszcze dodać, że akcja filmu rozgrywa się w nazistowskich Niemczech, a tym przyjacielem jest Adolf Hitler. Produkcja otrzymała mieszane recenzje krytyków. Głównym zarzutem wobec Jojo Rabbit było zbyt bezpieczne podejście do tematu. Pozytywne reakcje skupiły się z kolei na portretowaniu dzieciństwa. Nie zmienia to faktu, że Waititi za swój najnowszy film odebrał statuetkę Oscara, jako drugi Maorys w historii.
Taika Waititi to zdecydowanie jedna z największych współczesnych reżyserskich gwiazd. Nic zatem dziwnego, że już wkrótce stanie za sterami kolejnych superprodukcji. W jego kalendarzu znajduje się czwarta część przygód Thora oraz film należący do uniwersum Star Wars. Taika ma zająć się również fabularną adaptacją słynnego anime Akira (trochę się tego obawiam). Wygląda więc na to, że przez kolejne lata życia Waititi wciąż będzie jednym z najbardziej zapracowanych reżyserów świata. Na szczęście – jak sam twierdzi – praca na planie jest dla niego przede wszystkim zabawą. Pozostaje życzyć Taice, aby zawsze tak było.