search
REKLAMA
Nowości kinowe

STRAŻNICY GALAKTYKI. Kosmiczna przygoda

Jakub Piwoński

1 sierpnia 2014

strażnicy galaktyki
REKLAMA

 

Faza druga filmowych adaptacji komiksów Marvela trwa w najlepsze. Po kontynuacjach przygód słynnych mścicieli przyszedł jednak czas na bohaterów, którzy choć pochodzą z tego samego uniwersum, przez przeciętnych odbiorców popkultury nie są tak rozpoznawalni, a co za tym idzie, realizacja filmu o nich wiązała się z umiarkowanym ryzykiem. Bo kimże jest jakiś Star-Lord? Czy przygody jego i jego świty mają potencjał do poruszenia mas? Wszelkie obawy można już schować pod dywan, ponieważ dziś, w dniu premiery nowego filmu ze stajni Marvela wszystko staje się jasne. Po raz kolejny włodarze komiksowej marki popisali się znakomitym wyczuciem, prezentując nam dzieło w pełni wpisujące się w standardy swych poprzedników, przy jednoczesnym posiadaniu własnej, arcyciekawej osobowości. Narodzili się nowi bohaterowie. To ich moment i wykorzystają go najlepiej jak potrafią. Poznajcie Strażników Galaktyki.

Jak da się wyczuć, z komiksową podstawą nowej przygody Marvela styczności nigdy nie miałem. Głównie dlatego, iż papierowe zeszyty Strażników Galaktyki nie były dystrybuowane w Polsce (w przeciwnym wypadku, prędzej czy później pewnie wpadłyby mi w rękę). Pozwólcie mi zatem w ocenie tego dzieła uskutecznić inny rodzaj dyskursu. Bliski jest mi bowiem sos gatunkowy, w którym umoczona została ta kosmiczna przygoda i tylko przez jego pryzmat będę ją oceniać. Bo Strażnicy Galaktyki to kolejny przyczółek powrotu zakurzonego odłamu science ficiton, który niegdyś święcił triumfy i stanowił kwintesencję gatunku – mowa o space operze.

Cechą charakterystyczną tego podgatunku jest prezentacja międzygwiezdnych podróży, napędzonych szybkim tempem akcji, w których to naukowe prawdopodobieństwo zdaje się nie istnieć. To wizje bogate w różnorodne, fantastyczne elementy, których twórcy w sposób popisowy oddają swoją fascynację kosmosem. I dokładnie w te same tony uderzają twórcy Strażników…. Fabuła usnuta jest w taki sposób, by przygody głównych bohaterów zawierały w sobie jak najwięcej planetarnych lokacji, inteligentnych ras, kosmicznych statków biorących udział w kosmicznych pojedynkach. I rzecz jasna, brak tu tradycyjnej liniowości, gdyż akcja przerywana jest niejednokrotnie zaskakującymi zwrotami. I choć może się wam wydawać, że to wszystko o czym piszę, zostało już wcześniej unaocznione, choćby w dobrze przyjętym reboocie Star Treka, to jednak nowy filmowy projekt Marvela ma w sobie coś na tyle osobliwego, że pozwala mi patrzeć na niego z o wiele większym zainteresowaniem. Tym czymś jest spontaniczność, a z czym się ona wiążę wytłumaczę za chwilę.

guardians-of-the-galaxy-star-lord-3

Nie będę rozwodził się nad jakością efektów specjalnych, lub nad tym czy sceny akcji były odpowiednio spektakularne. Przez lata wizualna strona kosmicznych widowisk SF opatrzyła mi się do tego stopnia, że często kompletnie nie zwracam na nią uwagi. Wszak, stanowi ona tylko kolorowe tło, którego efektownością napawać się mamy podczas konsumowania popcornu. Należy jednak przyznać, że po raz kolejny oprawa ta została zrealizowana należycie rzetelnie, adekwatnie do poziomu tego, do czego zostaliśmy przez ostanie lata przyzwyczajeni. I to na tyle, nihil novi, przejdźmy zatem do meritum.

Mówiąc o spontaniczności jako o podstawowym wyróżniku Strażników Galaktyki, mam na myśli całą złożoność narracyjną opowieści, w której dane nam jest uczestniczyć. Widzę w tym zasługę reżysera i scenarzysty widowiska, Jamesa Gunna, który w swych poprzednich filmach takie właśnie skłonności z powodzeniem przejawiał. Prócz istotnych zwrotów akcji, o których już wspomniałem, jeszcze więcej jest w filmie pomniejszych sytuacyjnych lub słownych gagów, których przebiegu w żaden sposób nie jesteśmy w stanie przewidzieć, bez względu na to, jak bardzo obyci jesteśmy z językiem filmu. Dość przytoczyć fragment, w którym główny bohater podczas konfrontacji z czarnych charakterem ni stąd, ni zowąd postanawia przed nim… zatańczyć. O tym dlaczego to robi, dowiecie się już z filmu, ale zapewniam was, że scena i jej charakter dobitnie was rozbawią. (Oczywiście, największym zaskoczeniem będzie jednak scena po napisach końcowych, do obejrzenia której gorąco was zachęcam). To samo tyczy się kwestii dialogowych, w których aż roi się od ciętych żartów i ripost. Ich głównym źródłem jest oczywiście szop Rocket, który tylko z pozoru przypomina niewinną maskotkę. Ale skoro już o bohaterach mowa…

Marvel's Guardians Of The Galaxy Milano Ph: Film Frame ©Marvel 2014

Cała ta ujmująca naturalność o której piszę, przejawia się także, albo przede wszystkim w tym, w jaki sposób zaprezentowani zostali nam główni bohaterowie i relacje zachodzące między nimi. Star-Lord, Gamora, Drax, Groot i Rocket to piątka wykolejeńców, z których każdy prezentuje inny profil psychologiczny, dzięki czemu między nimi samymi może zachodzić odwzajemnione przyciąganie – wszak wiemy, jak działają na siebie przeciwieństwa. Najważniejsza jest jednak ogólna charakterystyka piątki bohaterów, gdyż to co ich łączy, to wyraźna tendencja do opowiadania się za złem. To niemalże antybohaterowie, jednostki niejednoznaczne, którym daleko do stanowienia wzorów do naśladowania. Prawda jest jednak taka, że dzięki temu w jak szczery i bezpretensjonalny sposób zaprezentowani zostali tytułowi strażnicy, z miejsca stają się naszymi idolami. Kino kocha niegrzecznych chłopców, a my kochamy przeżywać razem z nimi przygody, dlatego że są oni odzwierciedleniem naszych głęboko zakorzenionych i skrupulatnie przykrytych mrocznych skłonności. Oni sami sięgają do nich z umiarem, gdyż w ostateczności potrafią także rozprawić się ze złem w postaci czystej, co jeszcze bardziej nas do nich zbliża. Mówiąc zatem wprost, Strażnicy galaktyki to tacy Piraci z Karaibów w kosmosie, których przygody odznaczają się za to jeszcze większą dozą szaleństwa.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA