GLASS ONION, czyli BENOIT BLANC – detektyw idealny na homofobiczne czasy
Dyskretna rewolucja
Oczywiście, gdyby za queerowością Benoita Blanca nie poszła jeszcze treściowa i formalna jakość produkcji filmowej, cóż by z tej postaci zostało. Nadal wolałbym oglądać sztywnego i manierycznego Herkulesa Poirota. A tak mój Benoit (a także Daniel Craig w tej roli) jest: nieprzeciętnie inteligentny, co pokazuje w licznych pułapkach, na które łapie otoczenie, chociaż daleko mu do nieomylności, dba o swój wygląd, lecz nie na sposób pedanta, tylko obeznanego z modą, nowoczesnego mężczyzny, jest detektywem unikającym broni, nie boi się reagować w sytuacjach niebezpiecznych, przeżywa swoje emocje czytelnie dla widza, mówi językiem potocznym, kiedy jest on potrzebny, rozumie, czym jest sprawiedliwość społeczna, a nie prawna, równoważy swoją obecnością emocje innych, niezależnie od ich postawy moralnej. I tak można by wymieniać jeszcze dziesiątki cech Benoita, jednak on jako postać funkcjonuje w ramach szerszej rzeczywistości przedstawionej w filmie Glass Onion. Bez odpowiedniej formy zniknąłby w produkcyjnej nijakości.
Tak więc ekspozycja jego postaci wraz z opisem świata są zrealizowane doskonale i bez zbędnych słów. Od samego początku dostrzegamy, jak sprawnie reżyser zaprezentował nam pustkę amerykańskich bogaczy na tle skomplikowanej natury Benoita Blanca, który jest wręcz zażenowany tym, że musi właściwie nauczyć się funkcjonować w takim otoczeniu. Jest mu tak trudno, że wielokrotnie nie wytrzymuje i ucieka się do słownej przemocy, co jeszcze wzmacnia jego bardzo ludzki wizerunek detektywa. Cały ten nieco ironiczny świat zaprezentowany jest widzowi tak kolorowo, jakby Rian Johnson inspirował się stylistyką produkcji Pedro Almodóvara, nielinearnie, z licznymi plot-twistami, które jednak nie gubią się jak w Nolanowskiej Incepcji lub Tenecie. Mało tego, kulminacja nie polega na wskazaniu mordercy, lecz zemście, na którą detektyw pozwala, a nawet jest jej kołem zamachowym. Czy jest więc naprawdę detektywem wiernym ślepej ideosprawiedliwości, czy może narzędziem zemsty na wszystkich tych, którzy uważają się za lepszych od innych tylko dlatego, że udało im się zebrać więcej drogich błyskotek w swoich sejfach, garażach i garderobach wielkości sypialni?
I tu docieramy do refleksji nad kryminałem, którym Glass Onion jest i zarazem nie jest, przez co właśnie jest tak dobry, jako następca klasycznych opowieści w stylu Agathy Christie. Film czerpie z tradycji, co widać od samego początku, jednak na niej nie poprzestaje. Nie jest przez to płaski, a różnicuje napięcie, miesza gatunki. Rian Johnson bawi się konwencją kryminału i doskonale rozumie, że we współczesnym kinie jest to recepta na sukces, bo publiczność jest przyzwyczajona do dużo intensywniejszego napływu różnorodnych informacji niż np. w latach 70. i 80. Multigatunkowość jest więc zaletą, objawem ewolucji na drodze do ukształtowania nowych gatunków filmowych oraz współgra z inkluzyjnym charakterem współczesnych scenariuszy, nawet wspierających się sztywnymi regułami kina kryminalnego. I tak Glass Onion jest inkluzyjny. Miesza rasy, orientacje seksualne, słowa wielkie, poetyckie z potocznymi itp. Sam detektyw Benoit Blanc również jest inkluzyjny – to człowiek silny, a przy tym wyjątkowo uczuciowy, z genialnym intelektem, lecz omylny, bawiący się swoim wyglądem jak kolorowy ptak, żyjący w związku z mężczyzną, a wielokrotnie bardziej męski niż większość homofobicznych heteryków, którzy tak wyśmiewają się z jednopłciowych par, odmawiając im prawa nie tylko do miłości, ale i wręcz do życia. Glass Onion i postać detektywa jest również satyrą na nich, na ich zacofanie i niechęć do zdobycia nowej wiedzy, zamknięcie bardziej emocjonalne i lekowe niż racjonalne, podobnie zresztą jest z satyrycznym ujęciem w filmie bogatych. Ich wyrachowanie, głupota, także nieświadomość i dziecinność reakcji wzbudzają w detektywie czasem śmiech, a czasem odrazę i gniew. Rian Johnson zaś wydobywa te krytyczne emocje ze swojego głównego bohatera, jakby czytał książkę, którą widzi głęboko w swojej głowie i poprzez właśnie film odczuwa największą odwagę, żeby powiedzieć publiczności, że z takim światem, gdzie wypuści swoją produkcję, nie do końca się zgadza. A co najważniejsze, chce go zmienić, bo przecież nie po to kręci tak zaangażowane ideowo filmy.
Ideowość jednak ideowości nierówna, a Glass Onion ani Benoit Blanc nie przypominają rewolucjonistów idących ze sztandarami na barykady. To ich niewątpliwa zaleta. Nie krzyczą, a jednak robią swoje, pasywnie, z tępym uporem, inkorporując do świata przedstawionego w filmie wszystkie te elementy, które są w realu krytykowane, tylko podając je nie jak egzotykę, lecz odwiecznie istniejące części świata nazywanego tym NORMALNYM. Może więc takie postępowanie ma sens, bo nie słychać ze strony ani widzów, ani krytyków żadnych gwałtownych reakcji. Czy to faktycznie skutek odpowiedniej formy podania „nowoczesności”, czy zwykły efekt nieuwagi, niezauważenia, bo owe dygresje były zbyt delikatne? Nikt po prostu się nie domyślił, że Benoit Blanc jest gejem, który będzie miał odwagę zacięcie bronić swoich praw i być może radykalnie i wbrew sprawiedliwości stanąć w obronie swojego Phillipa w kolejnej części Na noże.