GLASS ONION: Film z serii „Na noże” – Cebulowy suflet [RECENZJA]
Suflet to lekki i pyszny deser o banalnie prostej recepturze. Wystarczy jednak kilka niewłaściwych ruchów, złe proporcje i nieodpowiednia temperatura, by zamiast wykwintnego przysmaku otrzymać niezjadliwy zakalec. Podobnie jest z kinem rozrywkowym – szczególnie tym, którego głównym celem jest bawienie widzów. Jeśli weźmie się za nie sprawny rzemieślnik, może sprawić, że będzie lekko i przyjemnie, lecz w rękach nieudolnego twórcy, stanie się po prostu niestrawne.
Na szczęście Rian Johnson po raz kolejny ujawnił talent świetnego cukiernika, który idealnie odmierza składniki, ma świetne wyczucie czasu, a do tego pięknie dekoruje swoje wyroby. Jego dzieło pachnie wakacjami, jest przepyszne wizualnie, ma żwawe tempo oraz perfekcyjny komediowy timing, który doskonale współgra z kryminalnym napięciem i aurą tajemniczości. Można z czystym sumieniem nazwać je wyśmienitym sequelem. Jest tylko jeden haczyk. Zanim skończymy ów sequel radośnie pochłaniać, reżyser wyjdzie zza kulis i z uśmiechem na twarzy poinformuje nas, że to, co nam właśnie zaserwował, to żaden wykwintny przysmak, tylko… zwykła cebula. Czy ma to jednak znaczenie, skoro mamy ochotę na więcej?
Ta rozbudowana kulinarna metafora nie wynika z chęci popisania się elokwencją (jak miało to miejsce w przypadku większości recenzji The Menu), lecz z faktu, że wychodząc z pokazu prasowego Glass Onion (mam żal, że tym razem nie przetłumaczono tytułu), naprawdę czułam się jak po prawdziwej uczcie – nasycona, rozbawiona, a nawet lekko odurzona atmosferą filmu. I ani trochę nie przeszkadzał mi fakt, że reżyser powiedział mi wprost, że niesłusznie spodziewałam się po jego filmie cudów.
Przepis na sukces
Pierwsza odsłona serii Na noże (jeszcze jako samodzielny film) trafiła na ekrany w 2019 roku, przypominając, że kryminał wcale nie musi być brudny, mroczny i skandynawski, by oglądało się go z zapartym tchem i niekłamaną przyjemnością. Dzieło Johnsona miało w sobie wszystko to, za co kocha się utwory spod znaku Agathy Christie – skomplikowaną intrygę, genialnego detektywa (który zgrywa fajtłapę), zepsutych przedstawicieli wyższych sfer (z których każdy skrywa swój sekret i każdy może okazać się mordercą) i wreszcie – zaskakujące rozwiązanie. Można powiedzieć, że Glass Onion zbudowany jest z tych samych składników. Tyle że jest czymś zupełnie innym.
Pogoda dla bogaczy
Bohaterami nowego filmu Johnsona są bajecznie bogaci Amerykanie, którzy pewnego dnia otrzymują wyjątkowe zaproszenie od wyjątkowego człowieka. Zanim jednak wyruszą na słoneczną grecką wyspę, reżyser dokładnie nam ich przedstawi. Nie będzie posiłkował się przy tym żadnymi werbalnymi deklaracjami. Z finezją i polotem dostarczy nam wszelkich informacji podczas krótkiej, fantastycznie zmontowanej sekwencji otwierającej film. To, w jaki sposób każda z postaci rozprawia się z zaproszeniem od wspólnego przyjaciela; to, czym się zajmuje w momencie, kiedy je otrzymuje; a nawet to, jak nosi swoją antycovidową maseczkę, gdy już udaje się w tajemniczą podróż – wszystko to, bez zbędnego gadania, pomoże nam zidentyfikować, z kim mamy do czynienia. Ilekroć widzę tak sprawnie zrealizowaną ekspozycję, moje kinofilskie serce śpiewa.
Oczywiście zasługa w tym nie tylko reżysera i scenarzysty, ale też kostiumografów, charakteryzatorów i – rzecz jasna – samej obsady. Cudowna jest Kate Hudson jako beztroska, zadowolona z siebie, przebrzmiała gwiazda, która pławiąc się w luksusach, nie zauważyła, że świat zdążył się zmienić. Genialni są także Dave Bautista jako piwniczak-kulturysta (niezamierzony rym), Kathryn Hahn jako początkująca polityczka i Edward Norton jako parodia Steve’a Jobsa. Janelle Monáe w roli tajemniczej uczestniczki wycieczki zasługuje na osobne owacje, ale dlaczego tak jest – dowiecie się mniej więcej w połowie filmu. No i oczywiście on – jedyny i niepowtarzalny Daniel Craig w roli Benoita Blanca, który zdaje się rozkosznie bawić, parodiując samego siebie.
Gwiazdor Bonda gra tu niby tę samą rolę, co w 2019 roku, jednak przekracza ją pod każdym względem. Blanc w Na noże 2 jest postacią w pełni komiczną, mocno przerysowaną, a do tego zdaje się przemawiać głosem samego reżysera. Samoświadomość nowego filmu Johnsona jest bowiem nie do podważenia, a ujawnia się ona przede wszystkim poprzez postać największego detektywa świata (nie mylić z Batmanem). I ujawnia się w sposób absolutnie bezczelny i autoironiczny.
Filmy są jak cebula
Glass Onion (tytuł absolutnie nieprzypadkowy) to nie tylko satyra na wyższe sfery idealnie wpisująca się w bardzo aktualny nurt, którym płyną m.in. Biały Lotos, wspomniane już The Menu czy w pewnym sensie także Biały szum. To też nie do końca kino detektywistyczne. W sequelu Na noże reżyser i scenarzysta w jednej osobie wykorzystuje wprawdzie konwencję kryminału, ale tylko po to, by podjąć grę z widzem. Choć wciąż pozornie jest to gra w „kto zabił?”, ważniejsze od odpowiedzi na to pytanie jest odkrywanie licznych popkulturowych odniesień, wyłapywanie metatekstualnych smaczków i odkrywanie kolejnych autotematycznych warstw oglądanego dzieła. Tego, ile poziomów musimy przejść, by dotrzeć do sedna sprawy, nie powstydziłaby się Incepcja, a na liczbę plot twistów Glass Onion może spokojnie siłować się z Prestiżem. I podobnie jak w filmach Nolana, wnioski, jakie wysnujemy z tej skomplikowanej i nielinearnej narracji, przede wszystkim będą dotyczyły kina.
Sequel Na noże jest bowiem wielowarstwowym żartem z samego kina rozrywkowego, a także żartem z nas – jego odbiorców. Nie bójcie się jednak, że poczujecie się nim urażeni. Jest to żart bardzo udany. I choć możecie kończyć seans z poczuciem, że ktoś zwiódł was na manowce i że tym kimś nie był przebiegły morderca, lecz sam autor dzieła, który obiecał wyszukane danie, a zaserwował zwykłą cebulę, gwarantuję wam, że zakończycie ten seans z szerokim uśmiechem na twarzy.