Kto już zarobił na WIEDŹMINIE, a kto jeszcze zarobi?
Wiele się ostatnio mówi o tym, jak Netflixowy Wiedźmin rozpropagował na świecie postać Geralta z Rivii i całe uniwersum wokół niego zbudowane. Mimo ewidentnego sukcesu aż tak bym nie przeceniał skądinąd rewelacyjnej produkcji z Henrym Cavillem w roli głównej, bo wiedźmińska marka była znana szeroko w Europie, a nawet za oceanem już wiele lat wcześniej. Rzecz jasna w kinematografii nie można się było niczym pochwalić, lecz niejednokrotnie nim wyjdzie dobry film, muszą pojawić się przygotowujące mu grunt produkty, np. gry komputerowe. Przecież sam Cavill przyznawał, że kocha gry fantasy, a Wiedźmin: Dziki Gon zachwycił go jak mało który erpeg. Może jest nawet odwrotnie. Gdyby Sapkowski wpierw nie sprzedał tych, z lekka licząc, 6 milionów egzemplarzy książek o przygodach Geralta z Rivii i gdyby CD Projekt RED nie stworzyło trzech części gier, które rozeszły się w ponad 40 milionach kopii, i zapewne to jeszcze nie koniec, sam serial Netflixa nigdy nie miałby takiego zaplecza marketingowego do osiągnięcia sukcesu.
Wszystkim beneficjentom marki pomogło także porozumienie między Sapkowskim a CD Projekt Red. Przypomnijmy tylko, że autor Wiedźmina zamiast niegdyś skorzystać z propozycji CD Projekt i otrzymać procent z zysków zdecydował się na jednorazowe honorarium w wysokości 35 tysięcy złotych. W porównaniu z miliardem złotych, jaki gry zarobiły, wydaje się to faktycznie mocno niedoszacowanym wynagrodzeniem, wręcz na granicy wykorzystania autora, na co zresztą powołali się prawnicy Sapkowskiego, oczekując zadośćuczynienia w wysokości 60 milionów złotych. Co ciekawe, znaczące i nieco podejrzane, porozumienie nastąpiło 20 grudnia 2019 roku, czyli w dniu premiery Wiedźmina na platformie Netflix.
Podobne wpisy
Jak łatwo się domyślić, gdyby nie nastąpiło, byłby wielki smród, który nie opłaciłby się nikomu. Po pierwsze, Sapkowski dał swój wizerunek kampanii promocyjnej Wiedźmina i chociaż zdystansowany, zapewne kilka rzeczy z nim Lauren S. Hissrich przedyskutowała. Po drugie, marketingowcy z CD Projekt Red zdawali sobie sprawę, że sukces serialu przypomni graczom o grze komputerowej. Poza tym budowany latami wizerunek marki w dużej mierze oparł się na postaci Geralta z Rivii. Gdyby więc konflikt między Sapkowskim a twórcami gier narastał, a przy tym serial zyskał popularność, fani Wiedźmina, znając kwoty zysków, faktycznie mogliby zacząć oskarżać CD Projekt Red o wykorzystanie ówczesnej niewiedzy pisarza, spotęgowanej dodatkowo filmowym koszmarkiem Marka Brodzkiego. Każda więc strona była w pewnym sensie zainteresowana, a nawet jeśli Sapkowski chciałby otrzymać dwa razy większe zadośćuczynienie w porównaniu z dotychczasowymi i przyszłymi zyskami z gry, byłaby to cena niewielka, a na pewno niezagrażająca płynności finansowej CD Projekt.
Na wysokich szczeblach gry oraz zabiegi marketingowe bywają niecodziennie fantastyczne i pozornie bezsensowne. Piję tu, rzecz jasna, do daty porozumienia CD Projekt z Sapkowskim. Kto wie czy nie było to wcześniej zaplanowane, żeby w symboliczny sposób uspokoić nastroje, a także podnieść zapisane w planach zyski.
Na takim więc polskim i światowym, być może wspomaganym marketingowo tle zadebiutował Wiedźmin, serial, który nareszcie powinien zadowolić malkontentów, o ile tylko są świadomi kilku rzeczy: 1) ich wyobrażenie wiedźmińskiego uniwersum nie jest wyobrażeniem twórców serialu, 2) serial wiedźmin nigdy nie miał być jakąkolwiek adaptacją prozy Sapkowskiego oraz 3) żaden twórca serialu, bajki, spektaklu teatralnego czy też filmu fabularnego, jeśli inspiruje się literaturą, nie ma obowiązku tworzyć jej adaptacji. Sapkowski jako pisarz jest zadowolony i to powinno zakończyć niekończący się polski ból rzyci na temat Wiedźmina. No i najważniejsze na koniec. Netflixowy serial nie jest grą, a jak pamiętamy, gra była o wiele bardziej przaśna i „słowiańska” i przyzwyczaiła, a nawet stworzyła w fanach pewnego rodzaju imaginację, od której teraz oni nie mogą się odlepić.
Taki więc był i jest klimat, w którym Wiedźminowi przyszło bić się o zyski. Fala niezadowolenia, która wylała się na twórców, z pewnością również przyczyniła się do wzrostu dochodów dla samej platformy Netflix. Chodzi mi tu zarówno o przyrost liczby abonentów (prawie 9 mln nowych użytkowników w IV kwartale 2019 roku), jak i zysk netto wynoszący 1,9 mld dolarów, co jest kwotą większą o 54 procent niż w roku 2018. Netflixowi nie zagroziła ani nowa platforma Disney+, ani serial Mandalorian. Przez pierwsze 4 tygodnie Wiedźmina obejrzało około 76 mln abonentów, czyli tak naprawdę co drugi. Cały ten sukces dzięki produkcji z Henrym Cavillem w roli głównej, który za odcinek inkasował po 400 tysięcy dolarów, a więc sumę średnio oszałamiającą. Budżet najpopularniejszego serialu na świecie wyniósł około 10 mln dolarów za odcinek, a więc na tle innych mainstreamowych produkcji dość standardowo. Pierwszy sezon Wiedźmina nie był więc nie wiadomo jak drogi w stosunku do oczekiwanych zysków, uwzględniając perspektywę sprzedanych przed jego premierą książek Sapkowskiego i miliardowy zysk CD Projekt. Mając do dyspozycji takie zaplecze i wiedzę, Netflix tak naprawdę niewiele ryzykował.