Felietony - Cykle
Dlaczego uważam, że PAUL THOMAS ANDERSON to NAJWYBITNIEJSZY amerykański reżyser swoich czasów
Anderson jest jednym z tych niewielu reżyserów, którzy zawsze mogą pozwolić sobie na realizację tego, na co akurat mają ochotę. Jest filmowym autorem w pełnym tego słowa znaczeniu.
Nazwanie kogoś najwybitniejszym reżyserem swoich czasów zawsze wiąże się z pewnego rodzaju odpowiedzialnością. Dużo łatwiej przychodzi ogłoszenie, że ktoś jest naszym ulubionym twórcą – odwołanie się do czysto subiektywnej opinii, własnych wrażeń, emocji, a czasem intensyfikujących odbiór życiowych doświadczeń. Kiedy jednak nadaje się komuś miano „najwybitniejszego”, to automatycznie stawia się go ponad całą resztą – w tym przypadku za podstawę wygłoszonej opinii nie powinno już służyć własne widzimisię, poparte kilkoma ubranymi w słowa przeżyciami, ale konkretne argumenty potwierdzające wysuniętą tezę.
Paul Thomas Anderson nie jest moim ulubionym współczesnym reżyserem ze Stanów Zjednoczonych. Na równi z nim mógłbym z czystym sumieniem postawić chociażby Wesa Andersona, Terrence’a Malicka, Charliego Kaufmana, Noaha Baumbacha, Martina Scorsese, Harmony’ego Korine’a czy Quentina Tarantino – na nowe projekty każdego z tych amerykańskich twórców czekam z zapartym tchem, każdorazowo wybierając się do kina na pierwszy możliwy seans.
Wydaje mi się jednak, że to właśnie PTA jest obecnie najwybitniejszym reżyserem realizującym filmy po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego. Dlaczego tak uważam? Cóż, już spieszę z krótkim, pięcioczęściowym wyjaśnieniem.
Bo jego bohaterowie zawsze są psychologicznie wiarygodni, a relacje pomiędzy nimi ważniejsze niż fabuła
André Bazin, jeden z najważniejszych teoretyków w historii kina, zwykł dzielić reżyserów na tych, którzy wierzą w obraz, i tych, którzy wierzą w rzeczywistość. Inspirując się klasycznymi rozpoznaniami Francuza, myślę, że twórców filmowych można by podzielić również na tych, dla których liczy się fabuła, sprawnie poprowadzona opowieść, i tych, których interesują przede wszystkim bohaterowie i łączące ich, budowane na przestrzeni czasu relacje.
Paul Thomas Anderson z pewnością zaliczyłby się do drugiej z tych grup. Właściwie każdy z jego filmów należałoby analizować właśnie pod tym kątem, pozostawiając cały gatunkowy, a nawet fabularny sztafaż nieco z boku. Bo Ryzykant nie jest tak naprawdę filmem o hazardzie; Boogie Nights nie jest filmem o przemyśle pornograficznym; Aż poleje się krew nie jest filmem o pierwszych próbach wydobycia ropy w Stanach Zjednoczonych; Mistrz nie jest filmem o genezie i rozwoju Kościoła scjentologicznego, a Nić widmo nie opowiada o tajnikach londyńskiego krawiectwa. To wszystko dzieła skupione wokół głównych bohaterów, skrzętnie analizujące skomplikowane relacje międzyludzkie. Nie jest przypadkiem, że najważniejsze, a często również najlepsze sceny w filmach Paula Thomasa Andersona to sceny rozmów, werbalnych konfrontacji, w trakcie których odsłaniają się przed nami kolejne warstwy świetnie napisanych, złożonych psychologicznie postaci.
Bo zawsze wyciąga ze swoich aktorów 150 procent ich możliwości
Argument ściśle powiązany z poprzednim akapitem. Skoro Andersona interesują w kinie przede wszystkim bohaterowie, a szerzej – ludzie, to oczywistą sprawą jest, że aktorzy będą mieli na planach jego filmów szerokie pole do popisu. Bardzo szybko zauważył to Tom Cruise, który po obejrzeniu Boogie Nights po prostu zadzwonił do młodego, niespełna 30-letniego reżysera, sugerując, że chętnie weźmie udział w jego następnym projekcie, czegokolwiek by on nie dotyczył.
W filmach Andersona swoje najlepsze kreacje stworzyli Philip Baker Hall (Ryzykant, Magnolia), Philip Seymour Hoffman (Magnolia, Mistrz), Joaquin Phoenix (Mistrz, Wada ukryta) czy Daniel Day-Lewis (Aż poleje się krew, Nić widmo). Ba, reżyser Magnolii jako pierwszy (na długo przed Noahem Baumbachem i braćmi Safdie) udowodnił, że Adam Sandler, o ile dostanie ciekawą, zniuansowaną rolę i zostanie odpowiednio poprowadzony, potrafi zagrać na naprawdę wysokim, godnym międzynarodowych wyróżnień poziomie.
Bo jest wyjątkowo wszechstronny, otwarty na różne gatunki
Choć jego najpopularniejsze filmy, takie jak Mistrz, Magnolia czy Aż poleje się krew trudno jednoznacznie zaklasyfikować gatunkowo, to są w twórczości Paula Thomasa Andersona dzieła, które można, a czasem wręcz należy, interpretować właśnie przez taki pryzmat. Jednym z nich jest bez wątpienia Wada ukryta – amerykański film noir à rebours, w którym detektywa alkoholika o twarzy Humphreya Bogarta zastąpił wiecznie zjarany, zagubiony Joaquin Phoenix.
Na osobną analizę zasługiwałoby to, co Anderson uczynił w kontekście komedii romantycznej, wynosząc ten sponiewierany gatunek do rangi sztuki – najpierw w Lewym sercowym, później w Nici widmo (tak, ten film również można odczytywać w taki sposób), a na koniec w najnowszym Licorice Pizza. Podejście twórcy Magnolii do kina gatunkowego zawsze jest autorskie, oparte na zasadzie dekonstrukcji – polega na grze z przyzwyczajeniami odbiorców i modyfikowaniu przynależnych danemu gatunkowi schematów.
Bo jego filmy są w stu procentach autorskie, a sam Anderson nieustannie ewoluuje jako artysta
Anderson jest jednym z tych niewielu reżyserów, którzy zawsze mogą pozwolić sobie na realizację tego, na co akurat mają ochotę. Jest filmowym autorem w pełnym tego słowa znaczeniu – nie tylko reżyseruje, ale również pisze swoje filmy (w jego filmografii nie ma żadnego dzieła, do którego scenariusz stworzyłby ktoś inny), a od niedawna para się również fachem operatora (odpowiada za zdjęcia do Junun, Nici widmo i Licorice Pizza).
Nawet gdy decyduje się na adaptację czyjejś prozy, to podchodzi do tego w taki sam sposób jak Stanley Kubrick – traktuje powieść jako swego rodzaju punkt wyjścia, na bazie którego należy zrealizować autonomiczny, często bardzo lekko związany z literackim oryginałem film. Ponadto Anderson nie stoi w miejscu, nieustannie ewoluuje jako artysta. Widać to chociażby na przykładzie tego, jakie metamorfozy przechodził na przestrzeni lat jego styl wizualny – od intensywnych, dynamizujących narrację ujęć z Boogie Nights i Magnolii do spokojnych, skoncentrowanych na eksponowaniu wizualnego piękna kadrów z Mistrza czy Nici widmo.
Bo choć czerpie garściami z klasyki amerykańskiego kina, nie jest filmowym elitarystą
Autor Aż poleje się krew od początku swojej kariery bardzo wyraźnie inspirował się twórczością innych, bardziej doświadczonych reżyserów. W debiutanckim Ryzykancie widać ślady fascynacji kinem Johna Cassavetesa – intensywnym, rozegranym na długich ujęciach i zbliżeniach, z psychologicznie skomplikowanymi, niejednoznacznymi postaciami na pierwszym planie.
Boogie Nights wiele zawdzięczało natomiast twórczości Martina Scorsese: otwierająca film Andersona scena często bywa porównana, nie bez słuszności, ze słynnym restauracyjnym mastershotem z Chłopców z ferajny, a ostatnie ujęcie w garderobie to właściwie przetworzone zakończenie Wściekłego byka. Magnolia aż prosi się o to, żeby zestawić ją z mozaikowymi dziełami Roberta Altmana, a zwłaszcza rozgrywającym się w Los Angeles Na Skróty, a Nić widmo w zawoalowany, subtelny sposób cytuje konkretny sceny z filmów Hitchcocka i Kubricka.
Pomimo dość rozległych kompetencji filmoznawczych Paul Thomas Anderson nie jest filmowym elitarystą, który gardzi tym, co zwykliśmy nazywać kinem popularnym. Doskonale widać to na przykładzie anegdoty, za pomocą której reżyser wyjaśnił, dlaczego porzucił nowojorską szkołę filmową po zaledwie dwóch dniach nauki: „Przyszedłem do klasy i wykładowca powiedział: «jeżeli ktoś z was przyszedł tutaj, aby napisać Terminatora 2, to niech po prostu wyjdzie, tam są drzwi».
Pomyślałem, że to raczej nie za dobry początek. Co jeżeli ja rzeczywiście chciałbym napisać Terminatora 2, co jeżeli ktoś obok mnie chciałby to zrobić?”. Autor Mistrza potwierdził, że nie jest filmowym snobem, wypowiadając się niedawno na temat nowej odsłony przygód Spider-Mana. Okazało się, że Anderson – w przeciwieństwie do Scorsese, Coppoli, Villeneuve’a czy Scotta – nie upatruje w filmach superbohaterskich zagrożenia dla kina: „Widzę, że ostatnio sporo się dzieje wokół filmów superbohaterskich. Ja je lubię. Wydaje się, że to, co jest dzisiaj popularne, rujnuje kino i wszystko dookoła. W ogóle nie patrzę na to zjawisko w takich kategoriach. Wszyscy zachodzimy w głowę, jak sprowadzić ludzi z powrotem do kin, a wiesz, co naprawdę sprowadza ich z powrotem na sale kinowe? Nowy Spider-Man. Powinniśmy cieszyć się z tego powodu”.
Nie wiem, czy te pięć argumentów przekona was do tego, że Paul Thomas Anderson to najwybitniejszy amerykański reżyser swoich czasów. Mam jednak nadzieję, że w najgorszym wypadku zachęci was do sięgnięcia po któryś z jego filmów, a w najlepszym – do kupienia biletów na Licorice Pizza i przekonania się na własnej skórze, co może się wydarzyć, gdy artysta tej rangi co PTA zderza ze sobą lata 70., coming of age movie i komedię romantyczną.
