AŻ POLEJE SIĘ KREW. Długu w dolarach nie spłaci modlitwa
Kontrast i przeciwieństwo. Możliwe, że to najważniejsze kategorie, leżące u podstaw wszelkiego rodzaju dzieł. Żyjemy do tego w czasach, kiedy paradoksalnie dużą ilość zjawisk łatwiej opisuje się przez to, czym nie są. Ta metoda wykorzystywana jest w nadmiarze do krytyki i analizy tekstów kultury. Dla twórców opozycje są fabularnym i dramaturgicznym fundamentem, gwarantującym dynamizm, konflikt i zmianę. Aż poleje się krew, arcydzieło Paula Thomasa Andersona, tematyzuje to zagadnienie i podchodzi do niego wielopoziomowo. Reżyser opowiada o różnorakich sprzecznościach. Tych powierzchownych i tych skrywanych.
W szerokim planie reżyser konfrontuje ze sobą wartości duchowe i materialne, wiarę liczoną w modlitwach i kapitał w dolarach, życie rodzinne i samotność. Wiodące tematy wynikają w tym samym stopniu z otwartych konfliktów – duchowny–przedsiębiorca, ojciec–syn, biznesowa konkurencja – co z wewnętrznie rozdartych bohaterów. Działających jednocześnie w zgodzie ze sobą i wbrew sobie. Potrzeba doświadczenia choćby odrobiny szczęścia i konieczność kłamstwa zostają nierozerwalnie połączone.
Daniel Plainview za niezwykle cenny społecznie uważa wizerunek ojca. Zapewnia on większe zaufanie i sympatię potencjalnych klientów. Łatwiej i taniej kupuje się wtedy ziemię. Family man jest kimś zupełnie innym niż samotny przedsiębiorca. Lokalne społeczności, zbudowane przecież na rodzinnych więzach, prędzej przyjmą w swoje progi ojca w pojedynkę wychowującego syna niż pojawiającego się znikąd biznesmena. Ten pierwszy nie jest owiany aż taką tajemnicą, może podzielać te same wartości. Ten drugi jest inny, obcy, nieznany. Daniel doskonale zdaje sobie z tego sprawę, a dla zbicia majątku będzie w stanie oszukać absolutnie wszystkich.
H.W. nie wie, że nazwisko Plainview zostało do niego tylko sztucznie przyszyte. Nie oznacza ono opieki ani rodzicielskiej miłości, jest marketingowym zagraniem. Paul Thomas Anderson co chwilę nas jednak zwodzi. Może jednak więź między nim a ojcem istnieje/istniała? Może być ona też jedynym ratunkiem dla Daniela. H.W. nie daje na to szansy. W finalnej rozmowie przyznaje, że cieszy się z faktu, że nie ma nic „z niego”. Daniel nazywa go bękartem z koszyka, choć trudno uwierzyć w aż tak bezwzględne określenie. W jego dykcji i spojrzeniu dostrzec można cierpienie. Głównemu bohaterowi wygodniej jest jednak wejść w kolejną fałszywą rolę niż postarać się o odrobinę szczerości. H.W. wyrzeka się ojca, skreślając całą swoją przeszłość. W końcu zdał sobie sprawę, że nigdy nie był wspólnikiem ojca. Zawsze był przynętą.
Beznadziejny Henry. Drobna postura, stłumiony głos, wycofanie, przestraszone spojrzenie. Wiemy o nim niewiele więcej niż to, że potrafi zazdrościć i kłamać. Przybranie fałszywej tożsamości i kreowanie się na brata Daniela wychodzi mu całkiem sprawnie. Do tego stopnia, że nawet Daniel – przecież mistrz kamuflażu – potrafi mu uwierzyć. Wystarczy chwilka zawahania i jedna niepewna odpowiedź, by się zdradzić. Henry, zanim zbliżył się do Daniela, prowadził zapewne nędzne i podłe życie. Jako „brat” zamożnego przedsiębiorcy przetrwał zaledwie kilka miesięcy. Zamordowany w środku lasu i pogrzebany bez tabliczki z imieniem. Henry: anonim za życia, anonim po śmierci.
Podobne wpisy
Eli Sunday to z jednej strony przypadek zupełnie osobny, ale z drugiej tak samo skorumpowany jak każdy wcześniejszy. Sugestywny, krzykliwy pastor. Nie mniej zaborczy i zdeterminowany w walce o rząd dusz niż Daniel w powiększaniu kapitału. Im rywalizacja z nafciarzem staje się bardziej zażarta, tym coraz wyraźniej widać, na czym Eliowi tak naprawdę zależy. Doktryna kościoła Trzeciego Objawienia to blaga i narzędzie do zgromadzenia wokół siebie ludzi, fanatycznych wyznawców. Eli będzie potrafił sprzedać swoją wiarę, swój wizerunek proroka i swoją kongregację. Liczonych w dolarach długów nie spłaci żadna modlitwa. Z tym właśnie objawieniem oraz z roztrzaskaną czaszką, pływając w kałuży krwi, Eli dokona żywota.
Pozostaje jeszcze Daniel, biznesmen. Dla powiększenia majątku przygarnie dziecko, odegra rolę ojca, wyzna grzechy i przyjmie chrzest. Wszystko dla zyskania kolejnych akrów ziemi, dla zwiększenia przedsiębiorczej wiarygodności, dla zwiększenia władzy i skuteczniejszego odpierania ataków nafciarskiej konkurencji. Daniel Plainview zamieszka w końcu w warownym pałacu z kręgielnią, basenem i setką sypialni. Martwe, zapuszczone korytarze będzie wykorzystywał jako strzelnice, a w gabinetach będzie mechanicznie podpisywał kolejne czeki. Niezależnie od widniejących na nich kwot. To, co od pierwszych chwil było obsesją Daniela, stało się jego przekleństwem. W momencie, kiedy wyeliminował rywali i osiągnął ekonomiczną niezależność, przeszedł w stan spoczynku, wysysającego z niego dzień po dniu wszystkie witalne siły. Góra złota na pewno go cieszy i napawa dumą, ale jednocześnie go zabija. Przyświecający od samego początku cel, życiowe credo, okazuje się jego klepsydrą.
We are finished. Równie dobrze tak mogłaby brzmieć puenta Aż poleje się krew. Obok Daniela w jednym rzędzie mogliby stanąć Henry, H.W i Eli. Oszuści i oszukiwani. Nienawidzący, zwyrodniali i pokrętnie spokrewnieni. Niemniej, jakby na nich nie patrzeć, to ciągle portret rodzinny.