KIEDY PIJANY MISTRZ WYTRZEŹWIEJE. Czy Jackie Chan potrafi grać bez kung-fu?
Passepartout, W 80 dni dookoła świata (2004), reż. Frank Coraci
W czym, poza chińskim kinem sztuk walki, mógłby zagrać Jackie Chan, żeby pokazać swoje szalone kaskaderskie pomysły i jednocześnie zachować swój nieco klaunowski styl gry? Oczywiście w filmach historyczno-przygodowych. W obrazie W 80 dni dookoła świata Jackie Chan znalazł doskonałą okazję, żeby zagrać kogoś więcej niż człowieka słynnego z mistrzowskiej znajomości walki wręcz, a jednocześnie bardzo sprytnie zakamuflować wszystkie swoje umiejętności kaskaderskie w fabule. Gdy zastanawiam się, jakie książki wywarły na mnie największy wpływ w dzieciństwie, to przychodzi mi do głowy właśnie powieść Verne’a. Wymagałem więc wiele od ekranizacji tej wspaniałej historii. I tak Pierce Brosnan wyrył się w mojej pamięci jako znakomity Phileas Fogg, któremu do pięt nie dorasta Steve Cookan. Natomiast Jackie Chan, mimo sporych różnic w stosunku do książkowego pierwowzoru, lepiej oddał charakter książkowego Passepartout niż Eric Idle. I wszystko to bez notorycznie pojawiających się sekwencji z latającymi po niebie mistrzami kung-fu. Chan jest jednocześnie służącym oraz pomocnym cieniem swojego pana. Przede wszystkim widać, że ten cień ma przygotowanie cyrkowe.
Steelhead, Incydent (2009), reż. Tung-shing Yee
Niewątpliwą bolączką tego filmu są muzyka, synchronizacja dźwięku i efekty specjalne (wystrzały, rany itp.). Ciekawe dla nas, europejskich widzów, jest natomiast zestawienie sytuacji chińskich emigrantów na tle japońskiego społeczeństwa oraz, co jeszcze ciekawsze, japońskiej mafii – jakuzy. Chociażby z tych względów powinno się ten film obejrzeć, nieco przymykając oko na techniczne niewprawności, sugerujące, że film należy do azjatyckiej klasy B. Co do samego Jackiego Chana, odnoszę wrażenie, że kung-fu jest mu zupełnie niepotrzebne, żeby mógł występować na akceptowalnym dla widza poziomie. Może jako Steelheadowi w Incydencie brakowało mu jeszcze nieco aktorskiej ogłady, mimo to udało mu się pokazać, jakim wartościom hołduje, wbrew japońskim, nieco przerysowanym, popkulturowym wzorcom. Cały film jest w istocie kinem ideologicznym, chociaż problemy w nim zaprezentowane są nam nieco obce. Przez to odbiór Incydentu może być utrudniony. Jeśli tak będzie, warto skupić się na Jackiem Chanie i zobaczyć jego zupełnie inną twarz – jak wygląda, kiedy odessie się z niej kung-fu.
Pan Han, Karate Kid (2010), reż. Harald Zwart
Wiedziałem, że kiedyś przyjdzie czas na odświeżenie starego Karate Kida z 1984 roku. Dla niektórych widzów Pat Morita w roli mentora Daniela Larusso jest już niemalże ikoną, zważywszy na inne jego charakterystyczne role oraz pozostałe występy w kolejnych częściach Karate Kida. Z jednej strony nie spodziewałem się, że odświeżenie serii będzie polegało na zupełnej rezygnacji z dotychczasowych bohaterów. Z drugiej rozumiem, że nie było sensu podejmować się po latach takiej karkołomnej filmowej ekshumacji. Nowe czasy wymagały nowych bohaterów. Dobrym wyjściem politycznym było obsadzenie w głównych rolach tym razem nie białego, a czarnoskórego aktora (Jaden Smith), a w roli jego mistrza, -standardowo Chińczyka (Jackie Chan). Mistrz na zasłużonej emeryturze sprawdził się jako nauczyciel dobrze, naturalnie i jednocześnie na tyle oszczędnie aktorsko, żeby realistycznie zaprezentować, jakie ogromne różnice istnieją między stylem życia osoby wychowanej na Zachodzie a tej pochodzącej z Azji. Oglądając Jackiego w roli Pana Hana, przestałem tęsknić za starym, wysłużonym Patem Moritą.