search
REKLAMA
Ranking

Zbrodnia, tajemnica, suspens. 15 NAJLEPSZYCH filmów ALFREDA HITCHCOCKA

Mariusz Czernic

28 września 2017

REKLAMA

Norman roześmiał się, odwrócił, a potem wpadł w ciemność głębszą i bardziej pogrążającą niż bagna.
Robert Bloch, Psychoza

13. Psychoza (Psycho, 1960)

Ten film to coś więcej niż przykład geniuszu reżysera. Psychoza jest wszakże dowodem na to, że Hitchcock wyprzedzał swoją epokę. W poprzednich dwóch filmach reżyser też wprawdzie wykazał się nieszablonowym podejściem, ale to dzieło z 1960 było obrotem o 180 stopni. Chcąc przebić sukces Widma (1955), mistrz suspensu sięgnął po stare narzędzia, które ulepszył, kreując na pozór archaiczny, lecz w istocie pionierski thriller. Z inspiracji postacią Eda Geina i powieścią Roberta Blocha powstał Norman Bates. Dziś już zaliczany do czołówki filmowych psychopatów, mający także wiele wspólnego z Codym Jarrettem z Białego żaru (1949) – obaj to paranoicy z kompleksem matki. Do napisania scenariusza zatrudniono niedoświadczonego Josepha Stefano. Operatorem został John L. Russell, z którym Mistrz pracował przy serialu Alfred Hitchcock przedstawia. Z kolei grafik Saul Bass nie tylko zaprojektował czołówkę, ale pomógł też rozplanować ujęcie po ujęciu kluczową dla fabuły scenę morderstwa pod prysznicem. Natomiast kompozytor Bernard Herrmann wydobył ze skrzypiec tak wysoką tonację, że niektórzy muzycy mieli problem z rozpoznaniem źródła dźwięku. Wszyscy przyczynili się do tego, że podczas seansu publiczność była oszołomiona.

Film bardzo silnie oddziałuje na emocje, jest niesamowicie sugestywny, ale momentami też bardzo subtelny. Reżyser rozprawia się z tematem winy i kary, tworząc pełen napięcia thriller psychologiczny, w którym akcja toczy się wolno, skręcając coraz bardziej w mroczniejsze rejony. Trudno zapomnieć Anthony’ego Perkinsa w roli Normana Batesa – jego szaleństwo skrywa się za maską normalności, lecz mimika, gesty i spojrzenia odkrywają niepokojące niuanse charakteru. Janet Leigh także jest świetna, lecz niestety jej rola jest często umniejszana. To znaczy umniejszana jest dzisiaj, bo w tamtych czasach to właśnie aktorka zdobyła większe uznanie. Dowodzi tego Złoty Glob i nominacja do Oscara, co przy braku wyróżnienia dla Perkinsa wygląda z dzisiejszej perspektywy dość kuriozalnie. Nie ma sensu jednak rozstrzygać, kto był lepszy, ponieważ ten film to idealny przykład mistrzowskiej wręcz koordynacji. Każdy biorący udział w produkcji wywarł na niego duży wpływ. Kunszt reżysera polegał w głównej mierze na tym, że potrafił zgrać wszystkie elementy w jedną całość, nie lekceważąc żadnego aspektu.

14. Ptaki (The Birds, 1963)

Po raz trzeci Daphne du Maurier dostarczyła Hitchcockowi materiału do filmu. Posiłkując się jej intrygującym opowiadaniem, reżyser chciał nakręcić apokaliptyczny horror o zagrożeniu nadciągającym z nieoczekiwanej strony. Podobnie jak w przypadku Psychozy zamierzał wywołać na widzach mocne wrażenie, niemalże szoku, ale stosując zupełnie inne chwyty. Już nie człowiek stanowi zagrożenie, ale natura pod postacią niepozornie wyglądających ptaków. Ten pomysł wiązał się z użyciem nowatorskich efektów nie tylko wizualnych, ale i dźwiękowych. Muzyka to kakofonia ptasich odgłosów, wykreowana przez Remiego Gassmanna i Oskara Salę, ekspertów od elektro-akustycznego instrumentu zwanego trautonium. Przy tworzeniu unikalnej warstwy dźwiękowej pomagał Bernard Herrmann. Natomiast w warstwie wizualnej zdecydowano się połączyć ujęcia z udziałem prawdziwych ptaków (tresowanych przez Raya Berwicka) z licznymi efektami specjalnymi. Dwaj artyści-malarze ze stajni Walta Disneya – Ub Iwerks i Albert Whitlock (którego Hitchcock znał jeszcze z okresu brytyjskiego) – przygotowali projekty, z których powstało ponad trzysta zdjęć trikowych. Scenariusz napisał Evan Hunter, autor licznych powieści kryminalnych pod pseudonimem Ed McBain (wiele jego utworów było publikowanych pod szyldem giallo). Ptaki Hitchcocka to film mający kolosalne znaczenie dla historii kina – szczególnie w latach siedemdziesiątych można było to odczuć, gdy realizowano coraz więcej filmów o agresywnych zwierzętach.

15. Szał (Frenzy, 1972)

Wiele osób uważa, że ostatnim wybitnym osiągnięciem Alfreda Hitchcocka jest Marnie (1964), thriller psychologiczny z Tippi Hedren i Seanem Connerym. Istotnie, film robi wrażenie, ale moim zdaniem znacznie lepsze jest przedostatnie dzieło Mistrza pod tytułem Szał. Brytyjski filmowiec nakręcił ten utwór w rodzinnym Londynie, wykorzystując pomysł, który przerabiał już w epoce kina niemego – zrealizował wtedy Lokatora (1927), inspirowanego morderstwami Kuby Rozpruwacza. Bazując na powieści Arthura La Berna i scenariuszu Anthony’ego Shaffera (brata bliźniaka autora Amadeusza), Hitchcock raz jeszcze mógł pokazać swój profesjonalizm. Lata siedemdziesiąte to już czas kina ostrzejszego, bardziej kontrowersyjnego. Reżyser zdawał sobie z tego sprawę, dlatego jego film o mordercy kobiet nie jest aż tak subtelny jak pozycje z klasyki kina. Wprawdzie jest tu pewna wytworność, która przypomina klasyczne kryminały angielskie, ale galeria bohaterów bliższa jest brutalnej rzeczywistości niż kinowej tradycji. Protagonista nie wzbudza takiej sympatii jak postacie Jamesa Stewarta czy Cary’ego Granta, co nie jest winą aktora, lecz charakteru postaci. Jest to bowiem socjopatyczna osobowość. Z kolei kobietom daleko do Grace Kelly czy Tippi Hedren – brakuje im tego magnetyzmu. Główny antagonista jest całkowicie amoralną postacią, a makabryczny humor będący ważną składową spektaklu wprowadził pewien dyskomfort. Film został pozytywnie oceniony przez krytyków. Całkiem słusznie, ponieważ jest to piękne pożegnanie reżysera z gatunkiem, któremu poświęcił niemal pół wieku życia.

BONUS

Alfred Hitchcock przedstawia (Alfred Hitchcock Presents, 1955–1962)

W polskiej wersji językowej sygnowany nazwiskiem Hitchcocka program telewizyjny może zostać nazwany serialem kryminalnym, ale we wprowadzeniu do pilotowego odcinka sam Mistrz określa ten projekt jako „series of stories of suspense and mystery” (seria opowieści z napięciem i tajemnicą). Są to charakterystyczne dla ówczesnej telewizji opowieści umoralniające. Nie oznacza to, że w każdym odcinku przestępca został zdemaskowany. Jeśli zakończenie było niejednoznaczne, to Hitchcock jako gospodarz programu musiał w epilogu dodać komentarz sugerujący, że zbrodniarza spotkała zasłużona kara. W pierwszym odcinku (Revenge) tematem jest bezcelowość zemsty, która podobna jest do prawdziwej zbrodni i zasługuje na podobną karę. Chciałbym jednak wyróżnić dwa inne odcinki reżyserowane przez Hitchcocka.

The Case of Mr. Pelham (1955) z Tomem Ewellem, protagonistą Słomianego wdowca (1955), to adaptacja opowiadania Anthony’ego Armstronga. Dziwaczna historia pana Pelhama, niepozornego z wyglądu człowieka, którego życie zostaje wywrócone do góry nogami, gdy dowiaduje się o istnieniu tajemniczego sobowtóra. Odcinek (według scenariusza Francisa Cockrella) jest dość nietypowy jak na tego reżysera, bo wyczuwa się tu ingerencję nadnaturalnych sił, jak w filmach o ukrytej inwazji, regularnie kręconych w latach pięćdziesiątych. W gruncie rzeczy jest to poruszająca opowieść na temat lęku przed utratą tożsamości i kontroli nad własnym życiem. Historia ma jednak zabawną konkluzję – w epilogu gospodarz programu zabierany przez dwóch typów krzyczy: „Jestem Alfredem Hitchcockiem i mogę to udowodnić”.

Drugi odcinek, na który chciałbym zwrócić uwagę, nosi tytuł The Perfect Crime (1957) i jest niezwykle rzadkim okazem, gdyż to jedyny występ Vincenta Price’a u Alfreda Hitchcocka. Ten znakomity aktor wcielił się w tym 25-minutowym epizodzie w postać zarozumiałego detektywa, który jest przekonany o swojej nieomylności. Ale pewien mężczyzna próbuje mu udowodnić, że ostatnio wysłał na śmierć niewinnego człowieka. Scenariusz (na podstawie opowiadania Bena Redmana) napisał Stirling Silliphant, który jest także autorem jednego z najbardziej niezwykłych epizodów w serii (The Glass Eye w reżyserii Roberta Stevensa). Odcinek The Perfect Crime to opowieść o tym, że morderstwo nie może być czymś doskonałym, bo sam pomysł odebrania komuś życia jest wytworem niedoskonałego umysłu, niepotrafiącego zapanować nad emocjami. To również historia o tym, że zbytnia pewność siebie osłabia zmysł obserwacji, powoduje, że nie zauważa się istotnych szczegółów, które mogą zupełnie zmienić sposób postrzegania.

korekta: Kornelia Farynowska

Mariusz Czernic

Mariusz Czernic

Z wykształcenia inżynier po Politechnice Lubelskiej. Założyciel bloga Panorama Kina (panorama-kina.blogspot.com), gdzie stara się popularyzować stare, zapomniane kino. Miłośnik czarnych kryminałów, westernów, dramatów historycznych i samurajskich, gotyckich horrorów oraz włoskiego i francuskiego kina gatunkowego. Od 2016 „poławiacz filmowych pereł” dla film.org.pl. Współpracuje z ekipą TBTS (theblogthatscreamed.pl) i Savage Sinema (savagesinema.pl). Dawniej pisał dla magazynów internetowych Magivanga (magivanga.com) i Kinomisja (pulpzine.pl). Współtworzył fundamenty pod Westernową Bazę Danych (westerny.herokuapp.com). Współautor książek „1000 filmów, które tworzą historię kina” (2020) i „Europejskie kino gatunków 4” (2023).

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA