Zaskakująco MROCZNE komedie romantyczne
Jeśli sądzicie, że w tego typu komediach romantycznych zawsze będzie happy end, to jesteście w błędzie. Oczywiście jeśli uznajecie, że szczęśliwym zakończeniem musi być przetrwanie miłości. To nie do końca o to chodzi, a bardziej o spełnienie oczekiwań głównego bohatera, co paradoksalnie nie musi być pozostaniem przy tej jedynej drugiej połówce, którą przez większość czasu ekranowego próbuje zareklamować nam pokrętna fabuła. Dlatego właśnie zestawione tutaj filmy są bardziej mroczne i zaskakujące niż standardowe komedie romantyczne, w których zawsze chodzi o to, żeby zwyciężył romantyczny afekt. Z drugiej strony miłość i tak zwycięża, jeśli nie do tej, to do innej lub innego albo – co najważniejsze – do siebie, co warunkuje wszelkie inne romantyczne zakochanie. Najważniejsza w tych produkcjach jest droga, którą muszą przejść bohaterowie, żeby zrozumieć albo to, że chcą kochać, albo coś zupełnie przeciwnego, że ich życie właśnie nie polega na tym szczurzym pędzie za tą konkretną osobą, z konkretnym imieniem i nazwiskiem, a histeryczna pogoń za tym kimś prowokowana jest tylko przez niechęć do rozejrzenia się wokół siebie i zauważenia innych, wcale niezgorszych.
„Dzień świstaka” (1993), reż. Harold Ramis
Nieżyjący już Harold Ramis nakręcił film ikoniczny, który przedstawia drogę człowieka do doskonałości. Drogę trudną, czasem samotną, a co najważniejsze nie do przejścia w jednym życiu. To jest ta najmroczniejsza perspektywa filmu, który pokazuje bohatera uwięzionego gdzieś w czasie, dla którego osiągnięcie doskonałości, gdy staje się już faktem, nic nie znaczy. Ważniejsza jest wolność i łączący się z nią drugi człowiek, który jest w stanie dać paliwo do osiągnięcia tej wolności. Wiem, że to wszystko niezwykle górnolotnie brzmi, lecz Dzień świstaka jest miejscami bardzo romantycznie patetyczną opowieścią. Warto ją znać, bo wychodzi ona daleko poza to dzisiejsze rozumienie gatunku komedii romantycznej.
„50 pierwszych randek” (2004), reż. Peter Segal
Jest jakieś echo Dnia świstaka w tym filmie. Główny bohater musi zapętlić swoje starania o pewną kobietę, która choruje na zaburzenia pamięci krótkotrwałej. Zapętlić je tak bardzo, że graniczy to z szaleństwem, psychozą wręcz, a nie kochaniem kogoś. Fabuła produkcji to jednak fikcja i możemy z niej wyciągać różne pouczające wnioski, np. taki, że bycie z kimś nie polega na zarzuceniu przynęty, zdobyciu ofiary i potem niekończącym się popijaniu piwa z nieracjonalnym przekonaniem, że raz złapana zdobycz nigdy nie ucieknie. Nic bardziej mylnego. Miłość jest uczuciem rozłożonym w czasie, a kiedy mija główny afekt, powinno jeszcze coś zostać, co nie będzie zaciśniętą smyczą na gardle tego drugiego lub strachem, co będzie, kiedy odejdę. Chociaż 50 pierwszych randek jest historią pozytywną, wiele dziejących się w niej wydarzeń nadaje się wyłącznie do czarnej komedii, z wyjątkowo mrocznie pojętym romantyzmem.
„Family Man” (2000), reż. Brett Ratner
Perspektywa, którą objawia nam film, zdaje się niewyobrażalna i całkiem możliwe, że gdyby zadziała się w realnym życiu, z pewnością doprowadziłaby do obłędu osobę, którą by dotknęła. Family Man jest fikcją, więc twórcy mogli sobie pozwolić na tak daleko idącą fantazję. Główny bohater musi się więc przekonać, jak to jest zostawić całe swoje szczęśliwe życie i wejść w inne, również swoje, lecz potencjalne. Czy szczęśliwe? To zależy od perspektywy, z której się na nie patrzy. Dla jednych będzie spełnione i dobre, dla innych będzie oznaczało brak samorealizacji, wolności i spokoju. Pytanie zadane w filmie wydaje się nie być takie otwarte. Tutaj jedna wersja życia Jacka jest tą właściwą – ta z rodziną. Pamiętajmy jednak, że to pewien model ludzkiego życia wychowawczo propagowany przez kinematografię amerykańską, co nie oznacza, że najwłaściwszy.
„Kelner, płacić!” (1980), reż. Ladislav Smoljak
Gorąco polecam ten film wszystkim, którzy szukają skutecznej odtrutki na polskie, loftowe i warszafffkowe komedie romantyczne. Na początku lat 80. W Czechosłowacji nakręcono pewną wizję romantycznego stosunku do świata, polegającą na życiu w marzeniach, biedzie, niechcianych dzieciach oraz bezkresnym uwielbieniu do uprawiania seksu z płcią przeciwną. Akurat w tym przypadku jest ona przeciwna, może dzisiaj byłoby inaczej. Nie istnieje jednak tamten ustrój, a on był świetną motywacją dla czechosłowackich twórców, żeby kręcić takie historie niespełnionych społecznie i zawodowo bohaterów. Dalibor jest postacią tragiczną, chociaż śmieszną. Mroczny jest jego los i to jak wykorzystuje strój kelnera. Finał historii również nie daje zbyt wiele nadziei.
„Przyjaciel do końca świata” (2012), reż. Lorene Scafaria
W podróży na koniec świata do potencjalnej miłości – podobno jedynej na całe życie – zdarza się, że znajdziemy inną, której nie chcieliśmy wcześniej zobaczyć. Nad tym wszystkim unosi się mrok w postaci nieubłaganie zmierzającej w kierunku Ziemi asteroidy. Ona jest czymś nieodwracalnym, przyspieszonym końcem wszystkich romantycznych afektów, jakie za wszelką cenę chcą przeżyć bohaterowie filmu. Ciekawe, nietuzinkowe połączenie apokalipsy, elementów science fiction oraz komedii romantycznej, a Steve Carell tuż przed końcem świata ciągle potrafi się śmiać.