POTOMSTWO. Patogen rodziny w ujęciu smakosza rozpadu
Nazwisko Davida Cronenberga to już w kinie sprawdzona marka. Reżyserska legenda, za którą idzie tabun świetnych tytułów, wyrazisty styl, rozpoznawalna tematyka i mnóstwo nagród oraz uznanie krytyków i widzów. Swego czasu Cronenberg zamieszał w świecie filmu i stał się synonimem kina skrajnych doświadczeń. Ale zanim do tego doszło, mozolnie piął się do góry, napotykając niezrozumienie oraz niechęć, a bardzo często – po prostu niewielkie zainteresowanie widzów.
Oto trzeci film kinowy Davida Cronenberga, nakręcony po Dreszczach i Wściekłości, a na chwilę przed Skanerami. W dwóch pierwszych kłębiło się od seksu, przemocy i wynaturzeń. Oba były szorstkie, ciężkie i niskobudżetowe. Zapewniły swemu twórcy opinię miłośnika ohydy, zniechęciły do niego widzów i krytyków. Po latach widać wyraźnie, że nie są to złe tytuły, ale trochę toporne.
Potomstwo stanowiło krok w kierunku bardziej profesjonalnej realizacji. Film otrzymał większy budżet niż wcześniejsze obrazy reżysera i zgromadził na planie doborowy zespół aktorski na czele z utytułowanym Oliverem Reedem. Mimo świetnego wykonania i ciekawej historii tytuł nie zrobił furory, a dziś pozostaje trochę w cieniu innych dokonań reżysera. Jest to o tyle dziwne, że mamy do czynienia z naprawdę dobrym, niepospolitym horrorem.
Nola i Frank, małżeństwo w separacji, walczy o prawo do opieki nad dzieckiem. Kobieta znajduje się pod opieką psychiatry i przechodzi niezwykłą terapię psychoplazmatyczną w odizolowanej placówce. Jej kontakty ze światem zewnętrznym ograniczają się do wizyt córki raz w tygodniu. Kiedy po jednym z takich spotkań Frank znajduje na ciele dziecka siniaki, postanawia wyjaśnić sprawę z Nolą i jej opiekunem, doktorem Raglanem. Mężczyzna odczuwa wyraźną niechęć zarówno do żony, jak i jej psychiatry, któremu bliżej do guru niż lekarza.
Realizując Potomstwo, reżyser sam był w trakcie rozwodu. Fabuła i forma filmu zdają się to potwierdzać. Horror Cronenberga to portret rozpadu rodziny na tle ponurej kanadyjskiej zimy. Podstawowa komórka społeczna jest tu wylęgarnią bólu, smutku i rozczarowania. W Potomstwie nie ma nadziei ani ciepłych uczuć. Nikt też nie mruga okiem do widza. Bohater grzęźnie w ciemnych sprawach rodzinnych, których korzenie sięgają w stronę rodziców Noli. Frank jest praktycznie samotnym ojcem – krótkie wizyty dziecka u matki to za mało, żeby mówić o współdzieleniu wychowania. Poza tym musi sam rozwiązać zagadkę śladów na ciele córki. Wkrótce zacznie się wokół niego seria tajemniczych mordów, a dziewczynka zostanie uprowadzona. Frank nie może liczyć na pomoc z żadnej strony. Jest za to pewien, że Nola i Raglan mają jakiś związek z nagłą falą przemocy.
Cronenberg zaproponował infernalną wizję ojcostwa. Frank przechodzi gehennę, próbując uratować dziecko. Pozornie wszystko jest tu jasne; pozornie to on jest tym dobrym. Niezrównoważona matka, osamotniony ojciec, niewinne dziecko. Karty zdają się być rozdane od początku. Tyle że… Frank zionie znużeniem, jest wyprany z emocji, apatyczny. Dobro dziecka leży mu na sercu, więc podejmuje odpowiednie kroki, żeby zrozumieć, co się wokół niego dzieje, ale chwilami sprawia wrażenie, jakby miał ochotę zapaść w sen zimowy. Pozostaje pytanie, czy jest to reakcja na rozwód, stres i samotne wychowywanie dziecka, czy też jest to wrodzona cecha mężczyzny (łatwo go sobie wyobrazić z nosem w gazecie, ciężej – jako towarzysza dla energicznej kobiety). A jeśli tak, to czy jego osobowość nie przyczyniła się do stanu, w jakim znajduje się jego żona? Z drugiej strony, Nola – żywy kłąb nieuporządkowanych emocji – mogła (choć nie musiała) zadziałać na niego jak pijawka. Kobieta jest żywa, ekspresyjna i wyrazista. Czy pochłonęła całą energię Franka? A może dopiero terapia Raglana nadała jej owej ekspresyjnej mocy? Cronenberg nie daje nam odpowiedzi na wszystkie pytania. Buduje obraz świata, w którym rodzina nie jest już żadnym oparciem.
Przypomina zgliszcza. Dotyczy to nie tylko rodziny Franka, ale i rodziców Noli. Dawne problemy nie znikają. Infekują kolejne pokolenia. Frank – błądzący po ekranie w zimowej kurtce i mierzący się ze światem, którego nie rozumie – może być symbolem męskiego zagubienia. Bliżej mu więc do zwykłego faceta z ulicy niż ojców, których grywają Brad Pitt czy Will Smith. Frank nie jest heroiczny ani w jakikolwiek sposób perfekcyjny. Nie stanowi wcielania zbiorowej fantazji o ojcu idealnym – z cudną zaczeską włosów, odpowiednim kształtem zarostu i odpowiedzią na każde pytanie.
W Potomstwie dramat płynnie przechodzi w horror. Reżyser – znany smakosz dziwactwa i wszelkiej maści odchyleń – i tutaj zaprasza widzów do swego małego freak show. Nie mam zamiaru spojlerować, więc powiem tylko, że każdy fan tego twórcy dostanie frykas, że palce lizać. Oto rasowy horror, jedna z jego najczystszych gatunkowo prac. Cronenberg zazwyczaj pozostaje zdystansowany do swoich postaci. Ogląda je jak szczury w laboratorium. Niekiedy ironicznie się uśmiecha, obserwując ich szamotaninę. Tym razem dystans nieco się zmniejsza, a ironia znika. Stąd jest w Potomstwie odpowiednia dawka grozy i napięcia. Tyle że dla typowego widza wciąż może to być trudny orzech do zgryzienia. Niejednoznaczność obrazu powoduje zagubienie. Widz nie ma się z kim utożsamiać. Nola jest szalona, Frank dziwnie rozlazły, a Raglan to enigma – szarlatan, egomaniak czy zatroskany lekarz, który nie boi się ryzykownej terapii? Rozwiązanie zagadki zmierza zaś w rejony, w których jesteśmy jedną nogą u Boscha, a drugą w książkach o chorobach psychosomatycznych. Myślę, że wielu widzów może zupełnie fizycznie odczuwać zimno wiejące z ekranu, a usta wykrzywiać bezwiednie w kształt WTF.
W filmie jest też sporo dialogów, akcja rozkręca się powoli, a większość scen toczy się w pomieszczeniach zamkniętych. Owa aspektakularność może drażnić fanów współczesnych horrorów, gdzie co chwilę ma ryknąć czy huknąć. Tak, z pewnością jest to pozycja niezwykła. I w tym jej siła. Cronenberg konsekwentnie buduje obraz świata, w którym nic nie jest ok; nic nie jest jak w reklamach past do zębów ani w serialach o miłości. Potomstwo to kolejna ciemna cegła w ponurym murze, który kanadyjski twórca stawia od lat przed widzem.
Cronenberg kocha rozpad – ten fizyczny (Mucha), psychiczny (Pająk), społeczny (Cosmopolis) czy duchowy (praktycznie każdy jego obraz). Z lubością wbija skalpel w białą i czystą tkankę, żeby ujawnić rosnące w jej wnętrzu patogeny. Tutaj zajmuje się podstawową komórką społeczną i nie pozostawia nam nawet cienia nadziei, że jest to twór mogący funkcjonować normalnie.
Jak już powiedziałem, Potomstwo pozostaje nieco w cieniu innych jego tytułów. Może to dziwić, biorąc pod uwagę, jak mocny, oryginalny i pełen atutów jest ten film.
Nola, grana przez Samanthę Eggar, intryguje. To kobieta piękna, o żywych oczach, na pewno zagubiona i być może niebezpieczna. Reżyser nie ukrywa, że jest to postać częściowo wzorowana na jego żonie. Oliver Reed był prawdziwym zwierzęciem aktorskim. Nieżyjący już artysta wypalał ekran samą swoją obecnością. Jako Raglan emanuje siłą i bez pudła zawłaszcza naszą uwagę. Zdjęcia są chłodne, pozbawione efekciarstwa. Montaż i muzyka – dopasowane do niespiesznego rytmu opowieści. Groza – gdy już się pojawia – uderza wściekle i tak, żeby zazgrzytały nam zęby. Kanadyjskie plenery robią za udane tło dla tej ponurej eskapady, potęgując depresyjny nastrój całości. Jeśli ten wachlarz zalet was nie przekonał, wiedzcie, że film bardzo ceni Stephen King, uznając go za jeden ze skuteczniejszych straszaków, z jakimi obcował.
Oto kino, które pobudza zwoje mózgowe, uderza w żołądek i pozostawia niepokój.
korekta: Kornelia Farynowska