KONIEC ŚWIATA. Szalone science fiction od twórcy „Donniego Darko”
Nie ma drugiego takiego filmu jak Koniec świata – dzieło, które przez krytyków i publiczność nie mogło być należycie docenione w chwili premiery, bo za bardzo wyprzedzało swoje czasy.
W dzień amerykańskiego święta niepodległości, 4 lipca 2005 roku, na dwa miasta w stanie Teksas spadają bomby atomowe. O atak podejrzewani są islamscy terroryści, więc Stany Zjednoczone wprowadzają przymusowy pobór do armii i wysyłają wojskowe kontyngenty na Bliski Wschód, co prowadzi do wybuchu trzeciej wojny światowej. W jej wyniku pojawiają się globalne niedobory paliwa i konieczne staje się opracowanie nowych źródeł energii. Niemiecka firma Treer projektuje generator niewyczerpalnej energii napędzany przez ruch prądów oceanicznych, jednak jego skutki uboczne mogą prowadzić do apokalipsy (ten sam koncern potajemnie wypuszcza na rynek nowy groźny narkotyk). Trzy lata później Ameryka pogrążona jest w chaosie, grupy neomarksistów ścierają się z policją, kontrolę nad krajem sprawuje zaś rządowa agencja US-IDent, która dokonuje masowej inwigilacji obywateli i cenzuruje internet. W takich realiach splatają się losy gwiazdora filmowego Boxera Santarosa, aktoreczki porno Krysty Now, bliźniaków Rolanda i Ronalda Tavernerów, żołnierza Pilota Abilene’a i innych mieszkańców aglomeracji Los Angeles.
Koniec świata to drugi film pełnometrażowy Richarda Kelly’ego, autora Donniego Darko (2001). Początkowo była to komedia o porwaniu znanego aktora, lecz po atakach z 11 września 2001 roku i ich następstwach (ustawa Patriot Act, wojna w Afganistanie itd.) Kelly radykalnie zmienił koncept scenariusza. Jak mówił reżyser, chodziło o „science fiction opowiadające o naprawdę ważnym problemie, z jakim się mierzymy, o swobodach obywatelskich i bezpieczeństwie wewnętrznym oraz o potrzebie utrzymania i zrównoważenia obu tych rzeczy”. Do tych tematów Kelly dorzucił alternatywne źródła energii, obsesję społeczeństwa na punkcie celebrytów, powiązania świata polityki z biznesem i branżą rozrywkową, rozwój i cenzurę internetu, zespół stresu pourazowego u weteranów wojennych, wpływ technologii na ludzkość i podziały społeczne. Jako inspiracje Kelly wymieniał filmy Śmiertelny pocałunek (1955) Roberta Aldricha, Doktor Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę (1964) Stanleya Kubricka, Brazil (1985) Terry’ego Gilliama i Pulp Fiction (1994) Quentina Tarantino oraz literaturę Philipa K. Dicka [1] i… Biblię.
Kelly zaangażował plejadę gwiazd filmowych, telewizyjnych i muzycznych, przy czym zależało mu, aby każdy aktor i każda aktorka zagrali wbrew swojemu zwyczajowemu emploi. I tak Dwayne „The Rock” Johnson zagrał dotkniętego amnezją, neurotycznego Boxera Santarosa, który stanowi antytezę herosów kina akcji [2]; Sarah Michelle Gellar wcieliła się w głupiutką gwiazdę porno, która prowadzi reality show na „poważne” tematy; Seann William Scott odtworzył podwójną postać policjanta i żołnierza – Rolanda i Ronalda Tavernerów; Wallace Shawn pojawił się jako Baron von Westphalen, demoniczny wynalazca nowych źródeł energii; Jonowi Lovitzowi przypadła rola policjanta-rasisty, a Justinowi Timberlake’owi – oszpeconego, straumatyzowanego weterana wojny w Iraku. Na drugim planie znaleźli się Miranda Richardson (Nana Mae Frost), Mandy Moore (Madeline Frost Santaros), Bai Ling (Serpentine), Amy Poehler (Dream), Zelda Rubinstein (Katrina Kuntzler), Beth Grant (Inga von Westphalen), Holmes Osborne (Frost), Nora Dunn (Cyndi Pinziki), Christopher Lambert (Walter) i ukryty pod warstwami makijażu Kevin Smith (Simon Theory).
Plan filmowy ruszył w sierpniu 2005 roku w Los Angeles, a podstawowe zdjęcia trwały 29 dni. Poza tym czasem zrealizowano ujęcia, które złożyły się na zapis z kamer monitoringu i sekwencje wiadomości telewizyjnych. Budżet całości zamknął się w 17 milionach dolarów, co nie było dużą kwotą jak na film z gwiazdorską obsadą i komputerowymi efektami specjalnymi. Potem nastąpił długi i żmudny proces montażu. W trakcie montowania filmu Kelly wpadł na pomysł, żeby rozszerzyć jego uniwersum o sześć powieści graficznych stanowiących prequele i sequele. Ostatecznie opublikowano jednak tylko trzy tomy, które ukazały się przed amerykańską premierą Końca świata i przedstawiały wcześniejsze losy bohaterów filmu: Part One: Two Roads Diverge, Part Two: Fingerprints i Part Three: The Mechanicals (zebrane też w zbiorczym tomie pt. Southland Tales: The Prequel Saga; ilustracje do scenariusza Kelly’ego wykonał Brett Weldele, a pieniądze na publikację wyłożył Kevin Smith). Kelly wyznał, że praca nad komiksami, po które sięgnęło prawdopodobnie mniej niż 1% widowni, doprowadziła go „na skraj szaleństwa”.
Zanim powieści graficzne trafiły do sklepów, Kelly wysłał organizatorom festiwalu w Cannes płytę z roboczą wersją Końca świata i był zaskoczony, kiedy jego film zgłoszono do konkursu o Złotą Palmę. Festiwalowy pokaz w maju 2006 roku okazał się katastrofą: trwający 160 minut, nieukończony film został wygwizdany przez publiczność i zrównany z ziemią przez francuską prasę. Nie miał żadnych szans w starciu o główną nagrodę z ostatecznym laureatem, czyli Wiatrem buszującym w jęczmieniu (2006) Kena Loacha. Porażka bardzo dotknęła Kelly’ego: „Zapewne wziąłem to sobie za bardzo do serca i pozwoliłem, żeby to doświadczenie wyrządziło mi krzywdę, zamiast je zignorować” – wspominał reżyser, który obawiał się, że negatywna reakcja w Cannes wzbudzi niechęć dystrybutorów i pogrzebie jego film. Ostatecznie prawa do dystrybucji w Stanach Zjednoczonych zostały kupione przez Destination Films, filię Sony Pictures. Koncern zapewnił też środki finansowe na dokończenie efektów wizualnych pod warunkiem, że Kelly skróci i na nowo zmontuje Koniec świata. Sfrustrowany reżyser nie miał wyjścia, więc okroił całość do 144 minut.
Koniec świata trafił na ekrany zaledwie 63 amerykańskich i kanadyjskich kin w listopadzie 2007 roku (w Wielkiej Brytanii wyświetlano go tylko w kilku obiektach sieci Cineworld). Nie powinno dziwić, że na całym świecie wpływy z biletów wyniosły niespełna 375 tysięcy dolarów – niewiele ponad 2% całościowego budżetu. Przyjęcie filmu było jeszcze gorsze niż w Cannes: krytykowano długi czas trwania, chaotyczną fabułę, dialogi i niejasny przekaz. Roger Ebert ironizował, że nawet „materiał przepuszczony przez wirujący wiatrak i losowo połączony” byłby bardziej spójny. „Jest tu mnóstwo »rzeczy« i największym problemem Kelly’ego – a ma ich wiele – jest to, że nie potrafi on odróżnić dobrego materiału od złego” – wyrokował Glenn Kenny. „Dwie godziny i dwadzieścia cztery minuty abstrakcyjnego gówna” – grzmiał Richard Roeper. „[Film] zdumiewająco zły” – pisał David Edelstein. Z tłumu krytykantów wybili się nieliczni, m.in. Carina Chocano, J. Hoberman i polska dziennikarka Elżbieta Ciapara, która w recenzji DVD na łamach miesięcznika „Film” stwierdziła: „Ta gatunkowa hybryda to kino nierówne i niełatwe, ale na pewno warte obejrzenia” [3].
Nieprzychylne recenzje wydają się dziś niesprawiedliwe, ale poniekąd zrozumiałe, Koniec świata to bowiem film tak napakowany różnymi pomysłami, wątkami i postaciami, że jego seans może skutkować kompletną dezorientacją i przedawkowaniem bodźców. Doprawdy, czegóż tu nie ma! Eksplozja bomby atomowej, trzecia wojna światowa, migawki z pola bitewnego, reklama kopulujących samochodów, urywki wiadomości telewizyjnych, musicalowe wtrącenie w wykonaniu Justina Timberlake’a śpiewającego utwór All These Things That I’ve Done The Killers i wielowarstwowa, zagmatwana fabuła, która przypomina połączenie religijnego objawienia i teorii spiskowych. Koniec świata wygląda tak, jak mógłby wyglądać film wyreżyserowany przez Davida Lyncha do scenariusza napisanego wspólnie przez Philipa K. Dicka, Thomasa Pynchona i George’a Orwella pod wpływem LSD i filmów Komornicy (1984) Alexa Coxa, Aż na koniec świata (1991) Wima Wendersa, Urodzeni mordercy (1994) Olivera Stone’a i Dziwne dni (1995) Kathryn Bigelow – w konwencji łączącej dystopijne science fiction, satyryczną komedię i techno thriller.
Film ten można analizować pod wieloma kątami: jako polityczną satyrę, diatrybę na przemysł zbrojeniowy, szyderstwo ze zjawiska znanego jako infotainment (prekursorskie wobec fake newsów połączenie informacji i rozrywki), paszkwil na Hollywood, ostrzeżenie przed masową inwigilacją ludzi w imię „wojny z terroryzmem”, kpinę z celebrytów, komentarz na temat powiązań polityki i przemysłu rozrywkowego, wyraz zaniepokojenia prymatem korporacji, kpinę z fetyszyzacji technologii, przestrogę przed katastrofą klimatyczną, głos w sprawie rosnących podziałów społecznych i klasowych, medytację nad pourazowym stresem i depresją, a nawet nowoczesną interpretację Apokalipsy św. Jana i paruzji, o czym mówił sam reżyser. „Jest to portret czasów współczesnych, następstw 11 września i kalejdoskopu paranoi” – tłumaczył krótko Kelly. Nie można odmówić mu ambicji i rozmachu: nie bawi się on w subtelności, wyolbrzymiając wszystko do granic możliwości i bombardując widzów obrazami zmontowanymi na podobieństwo wideoklipu lub marzenia sennego. W rzeczy samej film przypomina sen, halucynację, schizofreniczny epizod lub atak maligny.
Ten gorączkowy charakter był jednym z najbardziej krytykowanych elementów Końca świata (Jim Emerson posunął się nawet do stwierdzenia, że „nie ma tu nic, co przypominałoby film”). Wielu krytyków zdyskredytowało zwariowany film Kelly’ego, bo po prostu go nie zrozumiało, choć należy przyznać, że reżyser im tego nie ułatwił. Czy można jednak obarczać twórcę winą za własne braki intelektualne? Czy ktoś za pierwszym razem zrozumiał 2001: Odyseję kosmiczną (1968) Stanleya Kubricka albo Mulholland Drive (2001) Davida Lyncha? Wbrew temu, co pisali krytycy, Koniec świata ma fabułę, strukturę i sens, który ujawnia się coraz bardziej z każdym seansem. Film nie jest fragmentaryczny, bo reżyser nie wiedział, co robi. Przeciwnie: jest fragmentaryczny, bo musiał być taki, jeśli miał uchwycić zamęt współczesności, w której nic nie jest jasno określone i wszystko podlega relatywizacji. Estetyka kojarząca się z surfowaniem po kanałach telewizyjnych naśladuje przeciążenie informacyjne, na jakie cierpi cywilizacja. Chaos filmu Kelly’ego jest chaosem naszego świata, a poszatkowana fabuła stanowi odzwierciedlenie tegoż.
Na tym nie koniec: prawie dwie dekady po premierze Koniec świata wydaje się filmem znacznie bardziej aktualnym niż w 2006 roku, a pod pewnymi względami wręcz proroczym. To, co wtedy zakrawało na przejaskrawienie i parodię, z biegiem lat przeistoczyło się w całkiem trwałe, patologiczne wzorce polityczne, socjologiczne i psychologiczne. Kelly wykazał się nie lada intuicją prognostyczną. Dziś podziały społeczne są prawdopodobnie większe niż kiedykolwiek w historii, fake newsy i infotainment zaczynają dominować nad rzetelnym dziennikarstwem, aktorki porno grają w niepornograficznych filmach cenionych reżyserów, nagrywają płyty i prowadzą podcasty, herosami popkultury stają się szemrani wynalazcy, szpiegowanie obywateli przez rządy jest faktem, plaga narkotyków w rodzaju fentanylu rozlewa się na kolejne państwa, zamieszki i starcia obywateli z siłami mundurowymi są na porządku dziennym w wielu krajach, gdzie uzbrojone patrole wojska i policji na ulicach to powszechny widok, a związki polityki z biznesem i rozrywką nigdy nie były tak silne. Czy w 2006 roku ktoś wpadłby na to, że głową państwa może zostać biznesmen albo komik?
To film niedoskonały i chwilami męczący w swoim bizantyjskim przepychu. Ale na podobnej zasadzie funkcjonuje wiele powieści i opowiadań Philipa K. Dicka, które mimo pewnych słabości – nazwijmy to: warsztatowych – zawsze zawierały pewną prawdę o świecie. Jak pisał Stanisław Lem: „Dobre książki są zawsze prawdziwe, nawet gdyby opisywały rzeczy, które nigdy nie wydarzyły się i nie wydarzą. Są prawdziwe w innym sensie – jeśli mówią, powiedzmy, o kosmonautyce, to tak, że poznaje się coś z tej ciszy, która jest zupełnie inna od ziemskiej, z tego spokoju, tak doskonale nieruchomego” [4]. Prawem analogii Koniec świata jest dobry właśnie dlatego, że choć opowiada o wydarzeniach, które nie miały miejsca, to jest prawdziwy w sensie uchwycenia ówczesnego (i – jak się okazuje – także obecnego) stanu świata. Tak jak Dick pisał o znanej sobie rzeczywistości w uwypuklonej i groteskowej manierze, tak Kelly zrobił to samo w swoim filmie. A że przy okazji przewidział, w jakim kierunku ta rzeczywistość pójdzie? Być może to tylko skutek uboczny realizacji jego pragnienia, by stworzyć „pocieszenie w obliczu zagrożenia terroryzmem”.
Richard Kelly uważa swój film za dzieło w pewnym sensie niedokończone. „Można powiedzieć, że żaden film nigdy nie jest skończony, tylko porzucony. Ale naprawdę czuję, że Koniec świata jest wciąż niedokończony. I tak, są rzeczy, które chciałbym w nim umieścić” – wyjaśniał reżyser. Gdy w styczniu 2021 roku ukazał się Blu-ray z dwoma wersjami filmu (kinową i canneńską), Kelly ogłosił w mediach, że rozpoczął pracę nad kontynuacją Końca świata – z nadzieją, że uda mu się stworzyć wieloczęściową franczyzę z udziałem tej samej obsady. Plan zakładał nakręcenie dwóch trzygodzinnych filmów lub sześciu godzinnych odcinków na bazie wspomnianych wcześniej powieści graficznych, a także dodanie nowych scen do filmu z 2006 roku. „Wierzę w ten projekt i uważam, że mamy szansę zrobić z nim coś o wiele bardziej ekscytującego, biorąc pod uwagę istniejące obecnie platformy streamingowe oraz możliwość opowiadania długich historii” – ekscytował się Kelly, ale niestety jak dotąd nic nie wyszło z tych planów. Pozostaje więc powrócić do Końca świata – zdumiewającego, wizjonerskiego i szalonego filmu, który wyprzedził swoje czasy.
[1] Chodzi nie tylko o wizję dystopijnej przyszłości i aurę paranoi, ale i bezpośrednie nawiązania do twórczości amerykańskiego pisarza. Dla przykładu policjant grany przez Jona Lovitza mówi: „Płyńcie łzy moje”; Płyńcie łzy moje, rzekł policjant to tytuł z powieści Dicka z 1974 roku, a jej protagonista nosi nazwisko Taverner, tak jak bohater Końca świata kreowany przez Seanna Williama Scotta (przyp. aut.).
[2] Ciekawostka: swego rodzaju alter ego Santarosa nazywa się Jericho Cane – tak samo jak postać odtwarzana przez Arnolda Schwarzeneggera w filmie I stanie się koniec (1999) Petera Hyamsa. Raczej nie jest to przypadek (przyp. aut.).
[3] E. Ciapara, Koniec świata, „Film” nr 11, listopad 2008, s. 108.
[4] S. Lem, Opowieści o pilocie Pirxie, Kraków 2021, s. 312.