DZIEŃ ŚWISTAKA. Mądra komedia
Tekst z archiwum film.org (2005)
– Przepraszam, dokąd wszyscy idą?
– Do parku. Dziś Dzień Świstaka.
– Ale nadal obchodzicie go tylko raz w roku?
“Jestem tylko człowiekiem”, “nikt nie jest doskonały”, “tylko ten kto nic nie robi, nie popełnia błędów”, “mówi się trudno i idzie się dalej”, “w życiu piękne są tylko chwile” – przysłowia, powiedzonka, szlagworty ilustrujące nasze jestestwo w wirze pospolitej codzienności. Każdy z nas stara się, lub przynajmniej chce się starać urządzić się w życiu jak najlepiej, najwygodniej i zgodnie z własną wizją szczęścia.
Zawsze jednak coś staje na przeszkodzie. Ułomność, głupota, konformizm, komisje śledcze, choroby, egoizm, zaniechanie, niewiedza, pech lub zespół zjawisk, pospolicie nazywany “brakiem szczęścia w życiu”, zmuszają nas do ciągłej aktywności, podejmowania wyzwań, stawiania czoła, lub odwrotnie – spychają w otchłań apatii, znużenia i łamania prawa. Socjolog będzie upatrywał przyczynę w mechanizmach społecznych, ksiądz powie, że Bóg tak chciał, psycholog znajdzie traumę z dzieciństwa, genetyk wykaże skazę u przodków, filozof zaduma się nad istotą bytu, bezrobotny przeklnie kapitalizm, Edyta Górniak – dziennikarzy, a Lepper – Balcerowicza. Kto kieruje naszym życiem? Los, ludzie, my sami, Najwyższy, Matka Natura, przeznaczenie, geny, czy zwykły, bezlitosny przypadek, jak swego czasu genialnie pokazał to Krzysztof Kieślowski?
Phil Connors (Bill Murray), telewizyjny prezenter pogody z Pittsbugha, nie miał pewnie takich dylematów, gdy po raz czwarty z rzędu pojechał do miasteczka Punxsutawney, by zrelacjonować doroczne święto Dnia Świstaka, przypadające 2 lutego. Do tego dnia nie obchodziło go nic i nikt, poza hołubieniem egocentrycznego przeświadczenia o własnej doskonałości. A przecież w dniu wyjazdu poznał wspaniałą kobietę, śliczną producentkę Ritę (Andie MacDowell), na widok której jego skostniałe resztki serca zabiły mocniej. Lecz zimna autokreacja Phila wzięła górę. Po szybkim nagraniu materiału o świstaku, który wychodzi z norki i, w zależności czy widzi swój cień czy nie, oznacza to długość zimy, Phil, Rita i operator Larry spakowali manatki pod dyktando gardzącego prowincją Phila. W drodze powrotnej do Pittsburgha Coś dało Philowi pierwsze ostrzeżenie, pod postacią niespodziewanej śnieżycy, która zawróciła ekipę do Punxsutawney.
A nazajutrz Phil budzi się o szóstej rano… 2 lutego w Dzień Świstaka, który przecież był już wczoraj. Od tej pory świadomość powtórzonego dnia jest tylko udziałem Phila, który z przerażeniem obserwuje ten sam przebieg wypadków, co wczoraj. Nikt, włącznie z Ritą nie daje wiary jego opowieściom o niespodziewanie realnym i ciągle powtarzającym się deja vu. Początkowo zdruzgotany Phil odnajduje dziką radość z własnej bezkarności w zapętlonym czasie. Lecz po kilku tych samych Dniach Świstaka w Punxsutawney, cyniczny zapowiadacz pogody robi wszystko, żeby tylko nie budzić się codziennie przy dźwiękach tej samej radiowej piosenki “I got you babe” Sonny’ego i Cher. Lecz nawet kilkunastokrotne samobójstwa bezlitośnie kończą się przebudzeniem 2 lutego. Ostatnią deską ratunku dla uwięzionego w pułapce czasu Phila Connorsa wydaje się być jego rosnące uczucie do Rity, którą w tych niezwykłych okolicznościach ma okazję poznać bliżej…
Podobne wpisy
Ileż to razy po popełnieniu głupstwa, wydaniu błędnej decyzji i podjęciu niewłaściwego wyboru, chcieliśmy cofnąć czas i naprawić błąd! Mówimy sobie wtedy, ze drugi raz już nie damy się zwieść pozorom, będziemy przezorniejsi, bardziej ostrożni, bardziej poukładani, mądrzejsi o przykre doświadczenia. A jednak potem, niepomni porażek, znów dajemy się oszukać jak dzieci. Mówimy sobie “serce nie sługa”, “krew nie woda”, zrzucamy winę na wszystko wokół, zamiast dokonać zmian tam, skąd bierze źródło własna słabość. Człowiek jest już tak skonstruowany, że dopiero naprawdę bolesne uświadomienie porażki zmusza go do zrewidowania ciągu przyczynowego, który do niej doprowadził. Zupełnie jak Phil Connors. W tej postaci, zrodzonej w wyobraźni scenarzysty Danny’ego Rubina, każdy z nas może przejrzeć się jak w lustrze. Nie trzeba być wcale tak nadętym, cynicznym, egocentrycznym bufonem, genialnie zagranym przez Billa Murraya. Jego bohater otrzymuje kłopotliwy dar od – no właśnie kogo?
Nie ma ani słowa o Bogu, czy zakłóceniach kontinuum czasoprzestrzennego. Nie lubię słowa “przeznaczenie”, choć to właśnie ono ciśnie się na usta. Coś wydało na Phila wyrok – masz tylko jedną drogę na wyplenienie z siebie całego zła, a nagrodą będzie miłość. Lecz zanim ją wyznasz, musisz zbudować siebie od nowa. W Dzień Świstaka będziesz otoczony ludźmi, którymi gardzisz, a których nie jesteś godzien. Zostaniesz skonfrontowany z człowiekiem, z którym nigdy nie chciałbyś się zetknąć – z samym sobą. To nie świat jest winien. Świat zaludniony ludźmi lepszymi od ciebie może być jedyną szansą na osobiste katharsis. Nie uda się – nie ma problemu. Rano znów usłyszysz w radio piosenkę, której tytuł Ci przypomni że Cię mam, kochany…
Naczelna zasada scenopisarstwa traktuje o rozwoju głównego bohatera.
Postać poznana w punkcie A, ma na końcu znaleźć się w punkcie Z, zaś cała reszta alfabetu musi być najeżona pułapkami, powodującymi ewolucję postaci. Odbiorca musi na końcu przyznać, że bohater wiele przeszedł, ale warto było spędzić z nim czas. “Dzień Świstaka” to podręcznikowa realizacja tego wzoru.
Metamorfoza Phila Connorsa, od chamowatego palanta do publicznego bohatera, jest klasą samą w sobie. Mimo, że całość jest niezwykle zabawną komedią, docenić należy jej mądrość i prostotę w przekazaniu najważniejszych prawd życiowych. Mądra komedia – gatunek to niezwykle trudny. Łatwo popaść w tanie moralizatorstwo i pretensjonalność, wyrażaną napuszonymi dialogami. “Dzień Świstaka” oparty jest na prostym w swym geniuszu założeniu. Mentalną ewolucję Connorsa przedstawiono na ciągle powtarzających się tych samych sytuacjach, które nie potrzebują ani słowa komentarza. Jest w nich całe spektrum ludzkich zachowań, od niedowierzania i chorej euforii, poprzez znużenie, nihilizm i rezygnację, aż do odnajdywania kolejnych szczebli ewolucji charakteru postaci.