ZAGADKA ZBRODNI rozwiązana! Prawdziwa historia KOREAŃSKIEGO ZODIAKA z filmu twórcy PARASITE
W latach 80. w Korei nie znano wielu podobnych spraw. Nie tak brutalnych, nie w czasach pokoju. W całym kraju wybuchła panika. Co częste u seryjnych morderców, zabójca z każdą kolejną zbrodnią coraz bardziej rozsmakowywał się w swoich czynach, każdą kolejną ofiarę traktował coraz gorzej. Dusiciel z Hwaseong – takim przydomkiem ochrzciły zwyrodnialca koreańskie gazety – zamordował w sumie 10 kobiet. Wszystkie zostały przez niego zgwałcone, wszystkie wiązał i kneblował ich własnymi ubraniami, a po śmierci porzucał w lasach, na łąkach i na poboczach. Najczęściej „polował” na przystankach autobusowych, gdzie szukał kobiet wracających samotnie do domu. Do wszystkich ataków doszło w deszczowe wieczory. Jego ulubionym sposobem zabijania było duszenie, do którego używał odzieży ofiar – najczęściej rajstop. Większość zamordowanych kobiet miała od 20 do 30 lat, ale w gronie ofiar znalazły się także dwie 14-letnie dziewczynki, jedna 60-latka i wspomniana wcześniej 71-latka. Brak sprecyzowanego typu jeszcze bardziej dezorientował policję i przerażał mieszkańców – każda kobieta mogła paść ofiarą morderstwa.
W 1989 roku przez moment wydawało się, że przestępcę złapano – szybko jednak okazało się, że ujęty przez służby zabójca nastolatki to nie niesławny morderca z Hwaseong, a jedynie jego naśladowca, który popełnioną zbrodnię wystylizował na „dzieło” swojego „idola” (zjawisko tzw. copycat killers, czyli morderców imitujących działalność innych morderców, zostało przekrojowo opisane przez psychiatrów i kryminologów; dotyka ono najczęściej słabych psychicznie, szukających silnych wzorców jednostek z problemami tożsamościowymi). 22-letni sprawca, Yoon Sung-jeo, został skazany na 20 lat pozbawienia wolności, ale… według wywracających o 180 stopni całą historię zbrodni z Hwaseong odkryć z ostatnich tygodni chłopak był niewinny – „prawdziwy” Dusiciel przyznał się do popełnienia także tego morderstwa. Niesłusznie skazany mężczyzna nie był jedyną ofiarą szukania sprawcy za wszelką cenę. Wielu osobom zrujnowano reputację i psychikę, ponieważ z jakichś względów pasowali na mordercę z Hwaseong i usilnie próbowano udowodnić ich winę.
Dusiciel z Hwaseong
Kim jest morderca z Hwaseong? – tym pytaniem żyła cała koreańska policja i opinia publiczna, cierpliwie ustalając portret psychologiczny sprawcy. Uważano, że Dusicielem musi być ktoś przebywający w okolicy, być może mieszkaniec samego Hwaseong. Dysponowano także jego rysopisem i dobrze wiedziano, jak wygląda, ponieważ kilku ofiarom udało się uciec – jeszcze przed gwałtem lub tuż po nim. Także kierowca autobusu dobrze zapamiętał chłopaka, który wsiadał na stacji w pobliżu miejsca, gdzie godzinę później policja odnalazła zwłoki jednej z ofiar. Relacje wszystkich tych osób zgadzały się ze sobą. Opisywano niewysokiego, szczupłego dwudziestokilkulatka bez wyraźnej fałdy mongolskiej nad oczami – co zmuszało policję do rozważenia opcji, że morderca z Hwaseong być może nie jest Azjatą albo ma wielorasowe korzenie. Pokrzywdzone kobiety pamiętały jego ostre rysy, cofnięty podbródek, krótko obcięte włosy oraz pewien interesujący szczegół: delikatne, miękkie, zadbane dłonie. Policja uznała to za ważną wskazówkę – Dusiciel z Hwaseong nie mógł być pracownikiem fizycznym, prawdopodobnie jeszcze się uczył lub wykonywał pracę urzędową, biurową, intelektualną.
Podobne wpisy
Szukano zatem młodego, drobnego mężczyzny. Co ciekawe, przerwa w zbrodniach w okresie 1988–1990 – kiedy to nie doszło do żadnego morderstwa i niemal uwierzono, że Dusiciel zaprzestał zabijania (nie wiedziano wtedy, że przypisane copycat killerowi morderstwo z 1989 roku także zostało przez niego popełnione) – trwała dokładnie tyle, co przymusowa służba wojskowa w Korei: czyli dwa lata. Policjanci zakładali zatem, że mężczyzna, którego poszukiwali, spędził ten czas w wojsku. Jak jednak znaleźć igłę w stogu siana, czyli potwora wśród kilku milionów młodych chłopaków odbywających służbę w tym samym okresie? Ze względu na upodobanie do duszenia kobiet ich własnymi rajstopami podejrzewano też, że morderca z Hwaseong ma fetysz stóp – jak jednak wykorzystać tę informację do schwytania sprawcy? Brutalność i kompulsywność ataków oraz starannie wypracowany, przestrzegany niczym rytuał modus operandi wskazywały na psychopatę. Porzucanie zwłok, co prawda na odludziu, ale na widoku, bez specjalnej troski o schowanie ich, jakby podając je pod nos policji – na silnie narcystyczną, łaknącą sławy i rozgłosu osobowość. Wyjątkowo niepokojący wydawał się także pewien dziwny zbieg okoliczności: ktoś zamawiał w lokalnym radiu jedną i te samą piosenkę w każdy wieczór, kiedy padał deszcz. Jak pisałam już wcześniej, morderca z Hwaseong zabijał w deszczowe wieczory… Nie udało się jednak wskazać żadnych innych punktów stycznych między mężczyzną zamawiającym piosenkę w radiu a Dusicielem.
Wszystkie poszlaki prowadziły donikąd, wszystkie tropy kończyły się w martwym punkcie. W pogoni za sprawcą morderstw z Hwaseong przesłuchano w sumie ponad 21 000 osób. Przeanalizowano drugie tyle odcisków palców. Do śledztwa zmobilizowano prawie dwa miliony policjantów – co stanowi rekord w przypadku jednostkowej sprawy. Na próżno. W 1991 roku morderstwa niespodziewanie ustały. Nikt nie wiedział, czy zwyrodnialec wyprowadził się z okolic Hwaseong, czy też porzucił zbrodniczą działalność. Nikt też nie zbliżył się do określenia jego tożsamości. Miało się to stać dopiero 28 lat później.