Za WOLNOŚĆ aż po ŚMIERĆ. Bohaterowie filmowi godni legendy WILLIAMA WALLACE’A
Pułkownik Robert Gould Shaw (Matthew Broderick), Chwała (1989), reż. Edward Zwick
Podobne wpisy
Z munduru jankeski pułkownik, a z twarzy bobas ze szczątkową brodą. Tak też trochę traktowali go starsi oficerowie, nawet gdy awansował z kapitana. Robert Gould Shaw, syn północnych abolicjonistów, to idealista wierzący w sens wojny secesyjnej niemal jak w istnienie Boga i w to, że przyniesie ona spokojny dom dla wszystkich, tych czarnych, żółtych i białych. Dowodząc jednak czarnym pułkiem byłych niewolników, przekonał się, że nie walczą oni za Unię, Lincolna, Stany Zjednoczone, a za siebie. Dopiero pośrednio ich interes pokrywa się z idealistycznymi dążeniami abolicjonistów, jak również z biznesem polityków. Są doskonale świadomi, że zmiana ich statusu, mimo górnolotnych deklaracji w postaci np. Proklamacji emancypacji Lincolna, nie zostanie do końca zaakceptowana nawet na Północy, nie mówiąc już o Południu. Walka i bycie potrzebnym w walce jest ich jedynym oparciem i szansą przetrwania, nawet jeśli to kolejna forma wykorzystywania przez białych – tym razem używających Murzynów nie do zbioru bawełny, a jako żołnierskich niewolników czy też zwykłe mięso armatnie. Nie oszukujmy się, nawet na Północy ruch abolicjonistyczny nie miał wpływu na świadomość szeregowego obywatela Unii, niekiedy gorzej wykształconego, trzymanego za uzdę przez kler i zamieszkującego poza największymi ośrodkami miejskimi.
Pułkownik Shaw zderzył swoje ideały z rzeczywistością właśnie poprzez styczność z czarnymi żołnierzami. Nie mógł pozwolić sobie ze względu na swój stopień na spoufalenie się z nimi. Musiał ich morderczo wyćwiczyć na żołnierzy. A wszystko to po to, żeby chociaż część z nich przeżyła i poradziła sobie po wojnie, gdy na mocy prawa staną się wolni, lecz jednocześnie bezdomni i narażeni na tzw. „wolnorynkowy rasizm”. Nieszczęsny dar wolności niekiedy potrafi zabić, gdy nigdy się wcześniej wolnym nie było. Będąc tego świadomy, Shaw zaryzykował swoje życie i w wieku 26 lat je utracił. Uznał zapewne, że obowiązek dowódczy poprowadzenia swoich czarnych żołnierzy i dania im podczas walki otuchy jest ważniejszy niż kariera oficerska. Dokonał wyboru jakże trudnego w czasach, w których żył, mając szansę bez zbytniego wychylania się przeżyć spokojnie i dostatnio swoje życie. Zaczął inaczej niż William Wallace, ale to, o co walczył, doprowadziło go do tego samego poziomu bohaterstwa, co ikonę szkockiej walki o niepodległość.
Andrzej Kmicic (Daniel Olbrychski), Potop (1974), reż. Jerzy Hoffman
Czy Andrzej Kmicic jest godny? A jeśli tak, to który Kmicic – ten na służbie u Janusza Radziwiłła czy wierny, oddany Bogu żołnierz broniący Jasnej Góry? Może nie byłby tak gorliwy, gdyby znał od podszewki jasnogórskie mechanizmy i motywacje, ale akurat ich Sienkiewicz nie opisał. Trzeba więc sięgać do innego typu literatury. Wracając do „dwóch Kmiciców”, obydwaj są godni legendy Wallace’a, bo są jedną osobą, autentyczną poprzez swoje błędy. Kto wie, czy nie bardziej plastyczną niż laurkowy obrońca uciśnionych Szkotów. Zdrada Kmicica dobitnie pokazuje, że potrafi myśleć i na swój sposób poszukiwać sensu swojego istnienia, mając przy tym na względzie dobro swoje i swoich ludzi. Przynajmniej tej motywacji nie ukrywa. Jest żywy, nieraz zamienia się w pijaka, szelmę, niemal bydlę oraz przebrzydłego warchoła. Jest człowiekiem, a nie maszyną wyspecjalizowaną w ideowej walce o dobro milionów.
Mówi się nieraz, że człowiek popełniający błędy i skutecznie starający się je naprawić jest wart więcej niż ten, który nigdy jeszcze nie upadł. Oczywiście przy założeniu, że każdy z nas kiedyś błąd popełni i w końcu się zachwieje, a nawet wpadnie do samego rynsztoka. Może dlatego tak często zdarza się, że superbohaterowie kryształowi nie są. Coś bez przerwy się w nich jątrzy, co w końcu uczą się przekładać na wielkość w oczach słabszych od siebie ludzi, szukających wzorca do naśladowania. Kmicic zdradził, lecz ten jego postępek można obronić poszukiwaniem innej drogi dla ocalenia Rzeczpospolitej. Z dzisiejszej perspektywy historycznej już wiemy, że jakiekolwiek podjąłby decyzje Jan Kazimierz, los Polski był przesądzony. Bez radykalnych reform można było jedynie opóźniać zaciskające się szpony późniejszych zaborców. Kmicic jest w pewnym sensie metaforą ówczesnej Rzeczpospolitej. Wewnętrznie rozbity, a jednak ciągle silny, wrażliwy na cierpienie innych, a zarazem zdolny do niesamowitej agresji, doświadczony bliznami, które tak stwardniały, że zamieniły się w pancerz przesłaniający szacunek do samego siebie. Kmicic to użyteczny bohater – można go używać do kierowania tłumem, podobnie zresztą jak Wallace’a. Ideowcy są w pewnym sensie naiwni.