Za WOLNOŚĆ aż po ŚMIERĆ. Bohaterowie filmowi godni legendy WILLIAMA WALLACE’A
T.E. Lawrence (Peter O’Toole), Lawrence z Arabii (1962), reż. David Lean
Podobne wpisy
Historia T.E. Lawrence’a jest romantyczną i brutalną zarazem opowieścią o człowieku, który usilnie poszukiwał swojej tożsamości, mimo że ją miał. Nie był jednak z niej zadowolony. Dusił się w mundurze, gdy go nosił, a tęsknił za nim, kiedy zbyt długo przebywał na pustyni. Bez przerwy stał w rozkroku między sprzecznymi ideami. Nawet jego walka o samostanowienie Arabów w regionie Syrii pełna była wątpliwości, ponieważ zdawał sobie sprawę, że Imperium Brytyjskie nigdy nie dopuści do powstania wielkiego państwa arabskiego i prędzej ułoży się z Turcją walczącą po stronie Trójprzymierza zamiast Włoch. Poszukiwanie zatem tożsamości przez Lawrence’a było ciągle rozdzierane przez polityczne obowiązki, służbę w wojsku, poczucie odpowiedzialności za Arabów i osobiste przeżycia (np. homoseksualny gwałt po pojmaniu przez Turków). Lawrence funkcjonował jakby na krawędzi. Grał w ruletkę z życiem, szukał ryzyka, żeby dowiedzieć się, jaka jest ta jego tożsamość. I gdy już wydawało się, że ją odnalazł, okazała się ona zupełnie inna niż ta kulturowa i genetyczna. bo czy przedstawiciel kultury Zachodu, intelektualista, oficer i badacz może nagle stać się Arabem?
Jeśli uważamy, że człowiek jest kowalem własnego losu, to Lawrence nim był. Z tym że mając do dyspozycji dość nudne życie i przez to tym bardziej spragniony ryzyka, ulepił sobie egzystencję pełną przygód, a nawet śmierci (zemsta na Turkach za masakrę w Tafas). Gdy to zrobił, okazało się, że znów nie jest na swoim miejscu. Coś permanentnie niesie go z wiatrem czasu, aż do kompletnie byle jakiej, jak na dzielnego bohatera, śmierci. Gdyby tak porównać Wallace’a i Lawrence’a, okazać by się mogło, że jeden z nich stał się heroiczny, bo musiał ze względu na przeżycia w dzieciństwie i późniejszym życiu osobistym, a drugi, bo tak mu się podobało, niemal z kaprysu dobrze wychowanego, angielskiego panicza. Czy jednak to, co potem robili, jak walczyli, nie jest analogiczne – no może prócz wypadku motocyklowego Lawrence’a? Chociaż podobno ten niezbyt efektowny koniec dla superbohatera zapoczątkował prace nad kaskami dla motocyklistów i być może ocalił od śmierci mnóstwo ludzkich istnień. Jaki ten los jest kapryśny – niemal tak jak Lawrence.
Spartakus (Kirk Douglas), Spartakus (1960), reż. Stanley Kubrick
Jedna z największych ról Kirka Douglasa, z której Mel Gibson mógł zaczerpnąć wybitny archetyp tragicznego bohatera walczącego o wolność. Spartakus był niewolnikiem od dziecka. Nie zdążył nauczyć się, co to oznacza pójść tam, gdzie się chce, spać w wygodnym łóżku czy po prostu nie cierpieć, tylko się bawić. Co wartościowego o świecie może nauczyć się dziecko, gdy od trzynastego roku życia pracuje w kopalni? O ile wcześniej sytuacja nie zniszczy mu psychiki, wolno mu co najwyżej nieskrępowanie marzyć o wolności, którą widzi zawsze jakby przez szybę – wolny jest pan, który smaga flagrum, zawsze wolny jest ktoś inny, a to wywołuje gniew. Wzrastanie w gniewie okazało się dla Spartakusa kluczowe. Ukształtowało go na dziką maszynę do zabijania, która jednak jakimś cudem zachowała człowieczeństwo, jeśli wierzyć na wpół zmitologizowanym przekazom filmowym i historycznym. Tym większa i godniejsza podziwu jest zatem postać Spartakusa. Tym również lepszym konkurentem jest on dla Williama Wallace’a, a także wzorem niezłomności, determinacji oraz niesłychanej frustracji prowadzącej do niechybnej zguby. Jak pamiętamy, powstanie Spartakusa upadło w 71 roku p.n.e., a jego przywódca zginął wraz z 6000 uczestników rebelii ukrzyżowanymi dla przykładu na rozkaz Marka Krassusa.
Spartakusowi nie zostało nic w życiu poza wyszarpaniem sobie wolności. Musiał to zrobić. W przeciwnym wypadku albo zginąłby na arenie, albo do końca życia funkcjonowałby jak pies, kot czy inne zwierzę domowe, którym bawią się inni. Ten jego krzyk – Nie jestem zwierzęciem – jest emblematyczny. Spartakus stanął przed znacznie bardziej ograniczonym wyborem niż sam Wallace – był niewolnikiem otoczonym przez niewolników w autokratycznym państwie budującym swoją potęgę i strukturę na zniewoleniu. Stąd heroiczny Spartakus mógł na chwilę wywalczyć sobie wolność, chociaż było wiadome, że z Rzymem nie wygra. Nie miało to jednak znaczenia. Tak ważna i symboliczna decyzja, jak zakończyć swoje życie, paradoksalnie została przez niego podjęta, a zwykle zdarza się, że my w czasach wszechobecnej wolności nie umiemy tego zrobić. Spartakus więc i William Wallace są sobie najbliżsi, a najtragiczniejsze wydaje się ich zwycięstwo osiągnięte na moment.