Od ciemności do światła. Czy świat potrzebuje sequela „Pasji”?

Kiedy Mel Gibson zapowiedział kontynuację swojego kontrowersyjnego filmu Pasja, w mediach rozgorzała dyskusja. Jedni przyjęli tę wiadomość z entuzjazmem, inni z niepokojem, a jeszcze inni z pytaniem: po co? Czy historia, którą wszyscy znamy, potrzebuje sequela? Pytanie o sens i wartość kontynuacji tego dzieła otwiera przed nami fascynującą przestrzeń refleksji – nie tylko o konkretnym filmie, ale także o granicach między sztuką a teologią, doświadczeniem religijnym a widowiskiem, indywidualnym przeżyciem a zbiorową opowieścią.
Film, który podzielił i połączył
Pasja Gibsona z 2004 roku była zjawiskiem wykraczającym poza ramy zwykłego seansu kinowego. Dla milionów wierzących stała się niemal doświadczeniem religijnym – brutalnym, wstrząsającym, ale pozwalającym na nowo przeżyć fundamentalną historię chrześcijaństwa. Jednocześnie film wywołał kontrowersje: zarzucano mu nadmierną brutalność, antysemityzm, a także teologiczne uproszczenia.
Co właściwie dała nam Pasja? Była to głęboka, sugestywna medytacja nad cierpieniem Chrystusa – centralnym, lecz nie jedynym elementem chrześcijańskiej wiary. Historia pozostała niedomknięta, zatrzymując się na najbardziej dramatycznym momencie. Kontynuacja ma szansę dopełnić tę historię, pokazując, że chrześcijaństwo to nie tylko opowieść o cierpieniu, ale przede wszystkim o jego przezwyciężeniu, o triumfie życia nad śmiercią.
Film Gibsona, mimo kontrowersji, stał się swego rodzaju fenomenem kulturowym, który przekroczył granice między rozrywką a doświadczeniem quasi-religijnym. Dla wielu wierzących widzów stanowił formę wizualnej medytacji nad męką Chrystusa – praktyki głęboko zakorzenionej w tradycji chrześcijańskiej, od średniowiecznych misteriów po nowożytne drogi krzyżowe. Sequel dałby szansę na dopełnienie tego doświadczenia – przejście od Wielkiego Piątku do Niedzieli Wielkanocnej, od ciemności do światła.
Teologia cierpienia a teologia chwały
Pierwsza część filmu Gibsona koncentrowała się niemal wyłącznie na cierpieniu fizycznym i emocjonalnym Chrystusa. Ten wybór opisu wydarzeń można interpretować jako wyraz konkretnej perspektywy teologicznej – takiej, która kładzie nacisk na odkupieńczy wymiar cierpienia. Tradycja ta, szczególnie silna w pewnych nurtach katolicyzmu, widzi w kontemplacji męki Chrystusa drogę do zrozumienia istoty zbawienia.
Jeśli sequel miałby skupić się na zmartwychwstaniu, stanowiłby przejście od teologii cierpienia do teologii chwały – od kenosis (ogołocenia) do apotheozy (ubóstwienia). To fundamentalne przesunięcie akcentów jest nie tylko artystycznie intrygujące, ale i teologicznie konieczne. Chrześcijaństwo bez zmartwychwstania, jak pisał św. Paweł, byłoby „daremne”. Pokazanie tylko cierpienia, bez jego przezwyciężenia, daje niepełny, a nawet zniekształcony obraz wiary chrześcijańskiej.
Można wręcz mówić o „samokomunikacji Boga” jako istocie objawienia. Zmartwychwstanie w tradycji chrześcijańskiej jest kulminacją tego objawienia – momentem, w którym Bóg w najpełniejszy sposób komunikuje swoją naturę i intencje wobec człowieka. Dlatego właśnie sequel Pasji jawi się jako teologicznie uzasadniony, wręcz potrzebny – dopełnia bowiem obrazu Bożej samokomunikacji, pokazując nie tylko kenotyczną miłość, ale i jej tryumf.
Ryzyko banalizacji tajemnicy
Jednocześnie trzeba zadać pytanie: czy tajemnica zmartwychwstania nie jest zbyt święta, zbyt transcendentna, by próbować ją przedstawić na ekranie? Niektórzy teolodzy mogliby argumentować, że próba wizualizacji zmartwychwstania niesie ryzyko jego trywializacji, spłycenia misterium wiary do poziomu spektaklu.
W tradycji wschodniej ikony Zmartwychwstania przedstawiają często nie sam moment powstania z grobu, ale zstąpienie do otchłani – wybierając tym samym przedstawienie pośrednie, symboliczne, zamiast bezpośredniego ukazania tego, co z natury wykracza poza ludzkie kategorie. Czy kinematografia, z jej skłonnością do literalności, poradzi sobie z tą teologiczną subtelnością?
Zmartwychwstanie na ekranie
Sequel Pasji miałby koncentrować się na zmartwychwstaniu – wydarzeniu, które z natury jest trudniejsze do wizualnego przedstawienia niż fizyczne cierpienie. Jak pokazać na ekranie cud, którego nikt nie widział? Jak uniknąć kiczu, patosu i uproszczeń, gdy opowiada się o czymś, co dla wierzących jest tajemnicą wiary, a nie spektaklem?
Z perspektywy teologicznej zmartwychwstanie jest wydarzeniem, które przekracza historię, wprowadzając do niej wymiar eschatologiczny. Nie mówimy o zmartwychwstaniu jako o wydarzeniu, które nie należy do sfery faktów historycznych, lecz do sfery znaczenia. Ta teologiczna złożoność stanowi wyzwanie, ale i szansę dla filmowca – szansę na stworzenie dzieła, które nie będzie jedynie ilustracją dogmatu, tylko próbą uchwycenia jego egzystencjalnego znaczenia.
Dialog z tradycją
Warto zauważyć, że Gibson nie jest pierwszym, który staje przed wyzwaniem wizualizacji zmartwychwstania. Sztuka chrześcijańska od wieków zmaga się z tym problemem, wypracowując różnorodne strategie przedstawiania nieukazywalnego. Od bizantyjskich ikon, przez renesansowe freski, po barokowe obrazy – artyści tworzyli wizualne interpretacje zmartwychwstania, balansując między teologiczną poprawnością a siłą wyrazu.
Również liturgia, szczególnie w tradycji wschodniej, wypracowała sposoby celebrowania zmartwychwstania, które angażują wszystkie zmysły, tworząc multisensoryczne doświadczenie. Prawosławna liturgia paschalna, z jej dramaturgią światła, dźwięku i ruchu, jest w pewnym sensie „filmem” przeżywanym wspólnotowo.
Sequel Pasji ma szansę wejść w twórczy dialog z tą bogatą tradycją, czerpiąc z niej inspirację, ale też proponując nowe środki wyrazu, dostosowane do wrażliwości współczesnego widza. Taki dialog między tradycją a nowoczesnością może być niezwykle owocny – zarówno dla sztuki, jak i dla teologii.
Między wiarą a komercją
Nie można uciec od pytania o komercyjny wymiar projektu. Pierwszy film przyniósł ogromne zyski, stając się jednym z najbardziej dochodowych filmów niezależnych w historii. Czy sequel nie jest po prostu próbą powtórzenia sukcesu finansowego? To pytanie jest uzasadnione, ale nie powinno przesłaniać innych aspektów przedsięwzięcia.
Komercyjny sukces nie musi stać w sprzeczności z duchową autentycznością. Historia sztuki sakralnej pokazuje, że wielkie dzieła religijne powstawały zarówno z czystych pobudek duchowych, jak i w odpowiedzi na konkretne zamówienia, często wiążące się z finansowym wynagrodzeniem. Michał Anioł malował Kaplicę Sykstyńską na zlecenie papieża, a Bach komponował kantaty dla miejskich rad – nie umniejsza to wartości ich dzieł.
W przypadku filmu komercyjny sukces może być wręcz warunkiem szerokiego oddziaływania duchowego przesłania. Film, który nie znajdzie widzów, nie ma szansy na wpływanie na kulturę, na kształtowanie wyobraźni religijnej. Komercyjny aspekt produkcji można więc postrzegać nie jako przeszkodę, ale jako narzędzie ewangelizacji – sposób na dotarcie z duchowym przesłaniem do szerokiej publiczności.
Z drugiej strony, presja komercyjna może prowadzić do artystycznych i teologicznych kompromisów. Chęć zadowolenia szerokiej publiczności może skłaniać do uproszczeń, do rezygnacji z teologicznej głębi na rzecz efektowności. To napięcie między komercją a duchową autentycznością będzie niewątpliwie jednym z głównych wyzwań, przed którymi stanie Gibson.
Współczesny cynizm a religijna wrażliwość
Innym istotnym wyzwaniem jest cynizm i sceptycyzm współczesnego widza. Żyjemy w epoce, którą można określić mianem „epoki podejrzenia” – czasach, gdy podstawowym odruchem wobec wszelkich wielkich wydarzeń, w tym religijnych, stało się niedowierzanie i kwestionowanie. Seria skandali, które wstrząsnęły Kościołem – od nadużyć seksualnych po finansowe malwersacje – doprowadziła do bezprecedensowego kryzysu zaufania. Autorytet instytucji religijnych, niegdyś niekwestionowany, dziś jest systematycznie podważany.
Towarzyszą temu głębokie zmiany demograficzne i kulturowe. W wielu krajach zachodnich obserwujemy masowy exodus młodych pokoleń z Kościołów. Badania pokazują, że liczba osób deklarujących się jako „niezwiązane z żadną religią” rośnie w zastraszającym tempie. Duchowość nie zanika, ale coraz częściej przyjmuje formę zindywidualizowaną, synkretyczną, oderwaną od wielkich tradycji religijnych. „Wierzę, ale nie praktykuję”, „jestem duchowy, ale nie religijny” – to deklaracje definiujące współczesny krajobraz duchowy.
W tym kontekście trzeba zadać pytanie: dla kogo właściwie miałby powstać sequel Pasji? Ci, którzy wierzą, już znają historię zmartwychwstania i interpretują ją w ramach własnej tradycji religijnej. Ci, którzy wątpią lub odrzucili wiarę, prawdopodobnie nie będą skłonni zaakceptować dosłownej interpretacji wydarzeń paschalnych. Istnieje realne ryzyko, że film Gibsona, zamiast budować mosty, pogłębi podziały – stanie się obiektem uwielbienia dla jednych i drwin dla drugich, wzmacniając tym samym polaryzację kulturową.
Problem dotyczy również języka, jakim mówi się o doświadczeniu religijnym. Tradycyjny język teologiczny, z jego kategoriami grzechu, łaski, odkupienia, dla wielu współczesnych odbiorców brzmi obco, archaicznie, niemal jak język obcej kultury. Młodsze pokolenia, wychowane w świecie psychologii, terapii i samorozwoju, operują innym słownikiem, inaczej konceptualizują swoje doświadczenia egzystencjalne. Czy film tak głęboko zakorzeniony w tradycyjnej historii chrześcijańskiej jak Pasja i jej potencjalny sequel może przebić się przez tę barierę językową?
Nie bez znaczenia jest też zjawisko, które socjologowie religii nazywają „banalnym chrześcijaństwem” – sprowadzeniem wiary do poziomu sentymentalnych frazesów i powierzchownych gestów, pozbawionych głębszego zakorzenienia w teologii i tradycji. W kulturze, która zredukowała religię do poziomu motywacyjnych cytatów na Instagramie, czy jest jeszcze miejsce na poważne, wymagające zaangażowania intelektualnego i duchowego dzieło, jakim miałby być sequel Pasji?
Z drugiej strony, może właśnie ta duchowa pustka, to poczucie wykorzenienia i tęsknota za autentycznością, które charakteryzują naszą epokę, stwarzają szansę dla dzieła takiego jak sequel Pasji. Film, który nie bałby się stawić czoła największym tajemnicom ludzkiej egzystencji – śmierci, cierpieniu, nadziei na ich przezwyciężenie – mógłby przemówić do współczesnego widza właśnie przez swoją bezkompromisowość, przez odmowę banalizacji i upraszczania.
Co więcej, paradoksalnie, właśnie w epoce postępującej sekularyzacji sztuka religijna ma szansę odzyskać autonomię. Gdy religia traci swoją hegemoniczną pozycję, może zostać na nowo odkryta jako źródło inspiracji artystycznej, jako źródło symboli i metafor, które pozwalają mówić o tym, co wykracza poza codzienne doświadczenie. Sequel Pasji mógłby być właśnie takim dziełem – nie tyle apologetyką konkretnej doktryny religijnej, co artystyczną eksploracją transcendencji.
Nie można też zapominać, że mimo postępującej sekularyzacji Zachodu, chrześcijaństwo na globalnym Południu przeżywa bezprecedensowy rozkwit. W Afryce, Azji, Ameryce Łacińskiej powstają dynamiczne wspólnoty wiary, które łakną sztuki, w tym filmu, mówiącej ich językiem, odzwierciedlającej ich doświadczenie duchowe. Sequel Pasji mógłby znaleźć entuzjastyczną publiczność właśnie w tych regionach, przyczyniając się do globalnego dialogu na temat wiary i jej wyrażania w sztuce.
Ostatecznie, wyzwanie, przed którym staje Gibson i każdy artysta podejmujący tematykę religijną w naszych czasach, można określić jako poszukiwanie równowagi między wiernością tradycji a otwarciem na współczesną wrażliwość, między poważnym traktowaniem religijnych treści a gotowością do dialogu z tymi, którzy nie podzielają religijnego światopoglądu. Czy sequel Pasji może sprostać temu wyzwaniu? Odpowiedź na to pytanie poznamy dopiero po jego realizacji.
Konkluzja
Rozważywszy różne argumenty, nie mogę uciec od twierdzenia, że sequel Pasji jest potrzebny. Jest potrzebny jako dopełnienie historii o Chrystusie, jako próba zmierzenia się z tajemnicą zmartwychwstania, jako przestrzeń dla dialogu między różnymi perspektywami teologicznymi i artystycznymi.
Jest potrzebny kulturze, która desperacko potrzebuje nowych języków dla wyrażania transcendencji. Jest potrzebny widzom, którzy poszukują nie tylko rozrywki, ale i duchowej głębi.
Oczywiście, sukces takiego przedsięwzięcia nie jest gwarantowany. Wyzwania są ogromne. Ryzyko artystycznej porażki czy teologicznych uproszczeń jest realne. Ale czy te ryzyka powinny powstrzymywać przed próbą? Czy obawa przed porażką ma być silniejsza niż nadzieja na stworzenie dzieła, które może wnieść istotny wkład w kulturę i duchowość?
A ty, czego oczekiwałbyś od sequela Pasji? Czy w ogóle czekasz na ten film? I czy sądzisz, że kino może być przestrzenią autentycznego duchowego doświadczenia, czy też zawsze pozostanie jedynie jego naśladownictwem?
Niezależnie od indywidualnych odpowiedzi na te pytania: próba filmowego zmierzenia się z tajemnicą zmartwychwstania jest zadaniem wartym podjęcia. Nawet jeśli efekt będzie niedoskonały – a jak mogłoby być inaczej, gdy przedmiotem jest tajemnica przekraczająca ludzkie kategorie? – sama próba ma wartość. Jest wyrazem niezgody na redukcję chrześcijaństwa do opowieści o cierpieniu, na zatrzymanie opowieści na krzyżu, bez ukazania jego przezwyciężenia.
Jest wyrazem wiary, że sztuka może być nie tylko ilustracją teologicznych prawd, ale przestrzenią ich żywego doświadczenia. I wreszcie – jest wyrazem przekonania, że kino, jako sztuka naszych czasów, ma prawo i obowiązek zmierzyć się z najbardziej fundamentalnymi pytaniami ludzkiej egzystencji. A pytanie o możliwość przezwyciężenia śmierci jest z pewnością jednym z nich.