Wytwórnia filmowa TROMA. Kicz, w którym zakochał się Quentin Tarantino
Miasto szlamu
Akcja większości filmów wytwórni umiejscowiona jest w Tromaville, toksycznej stolicy świata. Miasto to siedlisko gangów i pomyleńców; zsyp pełen narwanych postaci – agresywnych sportowych byczków, czirliderek o maślanych oczach i ludzi opętanych seksem, piciem piwa, żuciem gumy czy dewastacją dowolnych przedmiotów i istot. To kraina deptania wrażliwości, gdzie szkoła funkcjonuje jako dobrze rozkręcona dilernia i sadystyczny loch, w którym kujony lądują twarzą w toalecie, bo bawi to jakąś bandę osiłków, przy których Beavis i Butt-head to Platon i Sokrates. Tę rzeczywistość tworzą beton, plastik i śmieci. W Tromaville życie jest brudne, auta oznaczają smród spalin i krwawe wypadki, je się fast-foody czopujące zwoje mózgowe, a ludzie są zmutowani, gruboskórni lub mają martwicę mózgu. Imprezy dla młodzieży to spędy alkoholowo-seksualne. Przemoc bryzga na prawo i lewo. Urwać komuś rękę lub głowę to jak smarknąć w chusteczkę. Miasto jest mało ergonomiczne, bo właściwie cały czas komuś coś odpada. Złodzieje i narkomani wyskakują zewsząd. Ludzie żyją w amoku, z pianą na ustach. Całości obrazu dopełnia elektrownia atomowa, w której ciągle coś przecieka. Tromaville to wysięk spomiędzy fałd tłuszczu USA, satyryczny przecier z idei american dream.
Podobne wpisy
Przepis na szlam od wujka Lloyda
Po co kręcić jeden film za 20 milionów, kiedy możesz nakręcić ich sto? To retoryczne pytanie stało się dewizą Tromy. Materiałów na efekty specjalne szukaj w supermarkecie. Przyda się groszowy klej UltraSlime (to on lśni w miejscach, gdzie tkanka bywa rozrywana, i jest podobno jednym z najważniejszych elementów na planie filmowym). Poza tym melony, makaron, papier toaletowy (wszystkie one pozwalają lepić obrzydliwości) i czerwony syrop, a jak już zainscenizujesz kraksę samochodową, to wstaw ją koniecznie do paru filmów. Wybieraj aktorów debiutantów – są tani, a kamera podnieca ich tak, że zrobią wszystko. Chociaż – co należy zaznaczyć wyraźnie – Kaufman nie był aż tak transgresywny, żeby podsunąć któremuś z wykonawców prawdziwą kupę do zjedzenia, jak to miało miejsce w pamiętnych Różowych Flamingach. W Tromie tylko się rzygało, ale płyn był sztuczny.
Droga szlamu
Najpierw na drogę szlamu wszedł Lloyd Kaufman. Po skończeniu sinologii na Yale ten spokojny fan broadwayowskich musicali, wyglądający nieco jak Pee Wee Herman, złapał za kamerę i nakręcił 15-minutowy debiut – sceny z zarzynaną świnią. Wtedy pokochał kino i moc, jaką daje szokowanie. Inspirował go też Roger Corman, producent i reżyser filmów klasy B, który wyciągał z nich więcej dolarów, niż wkładał, a jednocześnie nie stronił od obrazów seksu i przemocy. Lloyd ruszył w podobnym kierunku, ale nie wiedział jeszcze, że przy jego specjałach obrazy tego pierwszego będą wyglądały jak ministranci gapiący się na nogi Pam Grier. Wyprodukował Słodkie ciasteczka – głupawy kryminał okraszony nieuzasadnioną nagością. Stawiać podwaliny imperium pomagał mu Oliver Stone, ale szybko spasował, bo marzyło mu się katarktyczne przynudzanie w stylu Wall Street i Plutonu, a nie krew i cycki. Zastąpił go Michael Herz, którego Lloyd poznał w Yale, a z którym w 1974 otworzyli wytwórnię Troma (słowo wymyślone przez obu panów). Na początek wyprodukowali ordynarny horror Bloodsucking Freaks i zarobili dość, by wynająć biuro w słynnej dzielnicy Manhattanu Hell’s Kitchen (tej samej, która okleiła przemocą i ciężarem istnienia Martina Scorsese). Kaufman i Herz stworzyli harmonijny producencki związek, przyrównany przez Lloyda do relacji bliźniaków-ginekologów z Nierozłącznych Cronenberga. Znajomość trwa już 40 lat i wciąż owocuje kiczem.
Początkowo panowie próbowali lansować przaśne komedie o ludzkiej seksualności. Filmy gęsto usiane erekcjami, spadaniem różnych obiektów na jądra, hormonalnym roztrzęsieniem i grą aktorską, którą można określić jako tubalnie frykcyjna. Obrazy nie przyniosły deszczu dolarów.
W tym czasie Lloyd dorabiał, gdzie mógł. Otarł się o kultową wytwórnię Cannon (tę od Chucka Norrisa i filmów o Amerykańskim Ninja), asystował przy Rockym z Sylvestrem Stallone’em. Jednak jego wytwórnia kulała – nawet plażowa komedia z debiutującym Kevinem Costnerem, golizną i muzyką country nie zrobiła furory. Dopiero idea zrodzona podczas produkcji Rocky’ego (połączyć obraz sali sportowej z opowieścią o mutacji) zadziałała. Panowie w 1984 roku wyprodukowali Toksycznego mściciela i to był przełom. Film zyskał zwolenników na nocnych pokazach w Nowym Jorku (tych samych, które zapoczątkowały sukces Różowych Flamingów i Głowy do wycierania), a potem szturmem zdobył rynek video.
Fabuła jest prosta. Melvin Junko, sprzątacz z klubu fitness, stanowi pośmiewisko jędrnej i pełnej samozadowolenia młodzieży. Na skutek okrutnego żartu ląduje w beczce z toksynami i zamienia się w niezniszczalną kupę zmutowanych mięśni. Teraz może uratować miasto przed złem. Film jest bardzo energetyczny i zjawiskowo tandetny; nic tu nie jest mądre ani na serio. Horror, komedia, romans, film młodzieżowy i bohaterski, zlepiony w jedną masę z niestrawionych resztek dziwnych fantazji.
Sukces Toksycznego mściciela rozsławił Tromę i przyniósł soczysty zysk. Wytwórnia miała swojego herosa, który bronił nie tylko Tromaville, ale i sensu kręcenia szkaradnych tytułów z prostą fabułą. Nie dość, że Kaufman zadbał o kilka kontynuacji jego przygód, to Toxie pojawił się też w komiksach, serialu animowanym, grach komputerowych; przylgnął do odzieży i gadżetów, stał się też maskotką partii Zielonych. Troma wyspecjalizowała się w mieszance horroru i komedii. Tego miksu trzyma się do dziś, na tej bazie uzyskując najlepsze rezultaty. Ale…