search
REKLAMA
Artykuł

Wytwórnia filmowa TROMA. Kicz, w którym zakochał się Quentin Tarantino

Tomasz Bot

5 grudnia 2018

REKLAMA

To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Powiem więcej, nawet i dziś moje uczucie do Tromy nie jest płomienne i jednoznaczne. Jako nastolatek wypożyczyłem film z okładką, która zapierała dech. Dziełko Nazistowscy surferzy muszą umrzeć okazało się jednak tak nudne, że nie zapamiętałem z niego zupełnie nic. Było to w czasach, kiedy wystarczyło kilka trupów skropionych keczupem, żeby byle filmiszcze zostało w głowie. Nie miałem wtedy pojęcia, że obejrzałem obraz tromatyczny, powiązany z największą wytwórnią kinowego szlamu, już wtedy będącą tytanicznym wytwórcą kasetowego ścierwa na cały świat. Dorastając, zapoznałem się z resztą ich dorobku. Nie, nie całym; wybaczcie, jestem tylko człowiekiem, a nie jednym z tromaholików, jak określają się najwięksi fani płodnej wytwórni. Przed wami Troma – krwawy ejakulat kiczu, wsysany przez widzów gotowych na wszystko. Firma wspierająca się na sterczących sutkach silikonowych piersi unurzanych w syropowej krwi. Królestwo gore i złego smaku, wielbione przez Petera Jacksona, Quentina Tarantino czy Kevina Smitha.

Szlam wnika do mózgu

Troma od początku istnienia dbała, żeby tytuł każdego z jej filmów zapadał w pamięć, wrzynał nam się w korę mózgową i prowokował pytania. Jakie? Takie, na które odpowiedzieć może tylko seans… Barbarzyńska nimfomanka w piekle dinozaurów, Maniakalne pielęgniarki odnajdują ekstazę, Noc kurczęcich trucheł czy Blondyny mają więcej karabinów to pewna część tych “rasowców”. Ale uwaga! Po tym, jak naciąłem się na Nazistowskich surferach…, wpadłem równie źle na Gwiezdne Robaki 2. Film wydało na kasetach Video Rondo (bardzo otwarte na tandetę z różnych stron świata), zaopatrując w stosownie pobudzającą okładkę, ale sama produkcja jest nokautująco anemiczna. I pomijam już fakt, że nie istnieje jedynka. Gwiezdne Robaki 2 to jeden wielki ziew – tyle że owo przynudzanie ma miejsce na odległej planecie, która wygląda jak pierwsza lepsza łąka nad rzeką.

Kierunek ekspansji szlamu

Czym jest Troma? To strzelanie dziecku pistoletem do ust, wysysanie mózgu przez słomkę, cięcie człowieka krajalnicą do chleba czy opętana mordercza kosiarka do trawy, spragniona krwi golfistów. To też penisożerne prezerwatywy i humanoidalne prącie potężnych rozmiarów. Zdarza się przejeżdżanie rowerzystów przez łobuzów – dla sportu, relaksu i do wtóru opętańczego śmiechu. Troma nie odwraca kamery od niczego, co ludzkie lub nie. Robaki po pestycydach, młodzież po napromieniowanych dragach, mutanci, maniakalne pielęgniarki, zombie wieśniaki, zombie kurczaki… Dotykaj niedotykalnego. Zapewnij wywrotkę flaków. Wywołaj torsje. I baw się przy tym dobrze. Bo – choć niektórzy widzowie zdają się tego nie rozumieć – Troma nie jest serio. Nie jest Edem Woodem, przekonanym, że tworzy kamienie milowe kina. Troma robi tandetę, bo chce ją robić. Kicz jest tu intencjonalny i podkręcony. To kuzyn naszego realu, tyle że napromieniowany, powiększony, naćpany i zasadniczo jeszcze wstrętniejszy niż ten pierwszy.

REKLAMA