ŚWINIA. Wyciszony Nicolas Cage wciąż potrafi zaskoczyć
Ze spokojnymi rolami Nicolasa Cage’a jest trochę jak z uczciwymi politykami – ponoć istnieją, ale mało kto je widział. Tymczasem Świnia w reżyserii Michaela Sarnoskiego, debiutanta w pełnometrażowej fabule, to właśnie taki biały kruk, w którym znany z oderwanych od rzeczywistości ról aktor wciela się w dość spokojnego, choć wciąż ekscentrycznego człowieka, próbującego odzyskać tytułowe ukochane zwierzę. Film Sarnoskiego to jednak nie jest kino zemsty, jakiego się spodziewacie.
Bo zarośnięty i nieco zapuszczony Rob to zupełnie ktoś inny niż zadbany, mszczący swego psa John Wick w garniaku – okradziony z wybitnie uzdolnionej świni truflarz wyrusza ze swojej leśnej dziczy do Portland nie po to, by wyrzynać w pień wszystkich, którzy staną na jego drodze, lecz by odzyskać zwierzęcą towarzyszkę życia. Jego przeszłość, która stopniowo zaczyna odkrywać swe tajemnice, nie jest związana z losem najemnika, lecz… cóż, tego Wam nie zdradzę, ale profesja ta nie ma nic wspólnego z przemocą i eliminowaniem przeciwników. Bohater kreowany przez Nicolasa Cage’a nie może pochwalić się wysoko rozwiniętymi umiejętnościami społecznymi – niewiele mówi, niechętnie nawiązuje kontakt wzrokowy, a gdy musi skorzystać z pomocy jednego ze swoich truflowych klientów (Alex Wolff), raczej nie jest skory do okazywania wdzięczności. Umie natomiast uderzyć w czułą strunę, dlatego gdy wreszcie trafi do miasta, które niegdyś dobrze go znało, konsekwentnie zmierza do celu, odwiedzając miejsca i osoby, które mogą go do niego przybliżyć.
Świnia to film, który fanom Nicolasa Cage’a może kojarzyć się z jednym z tytułów tej ostatniej, niskobudżetowej fazy jego kariery: Joe Davida Gordona Greena z 2013 roku. Tam również był odludkiem z tajemniczą przeszłością, który stronił od relacji społecznych. W filmie Sarnoskiego tworzy jednak innego bohatera – zranionego, zamkniętego w swoim świecie, niechętnie konfrontującego się ze swoją przeszłością. Nie może być – jak w Joe – postacią ojcowską czy mentorem, nie szuka też odkupienia; jedyne, co wyrywa go z dobrowolnej izolacji, to kradzież ukochanej świni. Jest też jeszcze inne podobieństwo pomiędzy filmami Greena i Sarnoskiego: znacznie młodszy towarzysz; młody mężczyzna będący w bardzo trudnej i bolesnej relacji z ojcem. Amir (bardzo udana rola Wolffa) to rzutki, przedsiębiorczy i pozornie pewny siebie biznesmen, który – jak może sugerować jego ubiór i drogi sportowy samochód – osiągnął już pewien sukces zawodowy. Szybko jednak okazuje się, że u podstaw jego działalności leży chęć udowodnienia swojej wartości w oczach despotycznego rodzica. W postaci Roba odnajdzie milczącego powiernika, który zupełnie przypadkowo pomoże mu przepracować własny żal i demony przeszłości.
Michael Sarnoski, choć debiutuje w pełnometrażowej fabule, wykazuje się realizacyjną dojrzałością – nie tylko dlatego, że trzyma w ryzach aktorskie ambicje Nicolasa Cage’a, ale również ze względu na to, że opiera się pokusom kina zemsty. Łatwo było Świnię zrealizować tak, by dać upust typowemu Cage’owemu szaleństwu i zaserwować widzom kolejną niemal mafijną wendetę. Sarnoski jednak nie poszedł na łatwiznę i nakręcił kameralny, spójny i unikający dosłowności film, w który zasłużony aktor ma możliwość przypomnienia widzom, że ma do zaoferowania coś więcej niż tylko obłęd w oczach. Świnia to opowieść o próbie odnalezienia swego miejsca w świecie po przeżyciu wielkiej, choć nienazwanej tu wprost tragedii; o tym, jak ciężko skonfrontować się z przeszłością, gdy spaliło się wszystkie mosty. Świnia to małe wielkie kino, po którym nie spodziewacie się wiele, a które może was pozytywnie zaskoczyć.