Na dużym ekranie miał trochę mniej wspomnianego szczęścia. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że był mocno niewykorzystanym talentem, mimo iż na jego dorobek składa się wiele cenionych tytułów polskiego kina. Od Bajland, który był jego ostatnim występem w filmie pełnometrażowym, przez Kiler-ów 2-óch, Akwarium, Rififi po sześćdziesiątce, Rykowisko czy Lalkę, a na Rękopisie znalezionym w Saragossie, Eroice i Drugim brzegu skończywszy. Można go było dostrzec w Sublokatorze, Dniu oczyszczenia, Wojnie światów – następnym stuleciu, Azylu z 1978 roku oraz takich klasykach jak Tylko umarły odpowie, Morderca zostawia ślad i Potem nastąpi cisza. I na tym bynajmniej nie koniec, gdyż jego repertuar był naprawdę różnorodny.
Stąd obok luźniejszych produkcji dla najmłodszych pokroju Panienki z okienka i Latających machin kontra Pan Samochodzik znaleźć można w jego filmografii także zapomniane kino historyczne (Kazimierz Wielki, Kopernik, Przypadek Pekosińskiego), wojenne (Nagrody i odznaczenia), kryminalne (Hazardziści) lub sensacyjne (Trzy dni bez wyroku). Okazjonalnie udzielał się także w dubbingu – był Królem w Kopciuszku, Pitem w Toy Story 2 i Złomkiem w Autach. Natomiast starsi widzowie mogą kojarzyć go jako głos Narcyza z lubianej miniserii Ja, Klaudiusz oraz księcia Argylla w polskiej wersji Rob Roya.
Spośród tych wszystkich pozycji wyróżnić należy zwłaszcza trzy na wskroś wyjątkowe. W Szabli od komendanta Jana Jakuba Kolskiego stworzył niezapomniany kwartet z Bronisławem Pawlikiem oraz starymi znajomymi z planu Czterech pancernych… – Wiesławem Gołasem i Franciszkiem Pieczką. Z kolei w nietypowej Mecie Antoniego Krauzego jako Kazik „Kaczor” Kaczyński miał szansę na prawdziwy przełom w karierze – niestety film przeleżał blisko dekadę na półce, w międzyczasie dezaktualizując się względem rzeczywistości za oknem.
No i w końcu Kingsajz, gdzie jest właściwie nie do poznania, gdyż gra… kobietę – Zenonę Bombalinę, redaktor naczelną pisma Pasikonik. Rólka to niewielka, ale jakże daleka od jego codziennego wizerunku. Z pewnością zgodził się na taką propozycję nie tylko z czystej frajdy, ale i przez wzgląd na osobę reżysera, Juliusza Machulskiego, u którego wcześniej stworzył bodaj najbardziej rozpoznawalne ze swoich wcieleń – w obu częściach Vabank zagrał Duńczyka, wiernego przyjaciela Henryka Kwinto. Jak przyznał potem w wywiadach, występ ten, jak i same filmy, należały do nielicznej grupy dokonań, które sam lubił oglądać.
Oczywiście Pyrkosz nie stronił również od teatru, w którym występował aż do 2004 roku, kiedy to na deskach warszawskiej Ochoty wcielił się w Mateja w Pułkowniku Ptaku Christo Bojczewa. W stolicy „obskoczył” wszystkie najważniejsze przybytki, z racji tego, że od lat mieszkał w podwarszawskiej Górze Kalwarii. Grywał w Teatrze Polskim, Studio, Narodowym, Na Woli, Rozmaitości, Teatrze Komedia i Estradzie Stołecznej. Dawniej udzielał się także w repertuarze krakowskiego teatru im. Juliusza Słowackiego, Teatrze Ludowym w Nowej Hucie i w teatrach we Wrocławiu – Polskim i Kameralnym – gdzie założył także kabaret Dreptak, który cieszył się ogromną popularnością wśród mieszkańców. Zaczynał natomiast od epizodu w Kielcach, w teatrze imienia Stefana Żeromskiego, gdzie został, jak to sam określił, „zesłany” tuż po studiach.
O tym, jak znaczącą i lubianą osobą był Witold Pyrkosz, świadczą nie tylko okazjonalne laury za szerzenie kultury (1974 – Złoty Krzyż Zasługi; 1984 – Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i Odznaka Zasłużony Działacz Kultury; 1987 – Nagroda Przewodniczącego Komitetu ds. Radia i Telewizji za wieloletnią współpracę artystyczną z TVP; 2009 – Złoty Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”; 2014 – Nagroda Honorowa Jańcia Wodnika oraz Nagroda Specjalna Prezesa Telewizji Polskiej na XXI Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Filmowej Prowincjonalia we Wrześni), ale też, a może przede wszystkim, powstały w roku 2004 dokument W. jak Witold Pyrkosz. Niemałym zainteresowaniem cieszyły się także opublikowane pięć lat później jego wspomnienia Podwójnie urodzony. Chyba mało który aktor drugoplanowy doczekał się w Polsce podobnego uznania.
Znamienne zresztą, że o tym niepozornym, skromnym, ale barwnym człowieku można by było pisać jeszcze długo. Na przykład o tym, że swoją charakterystyczną chrypkę zawdzięczał palonym przez pięćdziesiąt lat papierosom ekstra mocnym, które potem z dnia na dzień rzucił. Albo o tym, że łatwo się upijał, z czasem ograniczył się więc do okazjonalnej lampki wina. Że lubił sobie „pomoczyć kija” i był zwolennikiem matriarchatu. W końcu, że był dwukrotnie żonaty, doczekał się trójki dzieci i pięciu wnuczek.
Witolda Pyrkosza najlepiej podsumowuje chyba jednak pamiętna, powstała przez przypadek kwestia z Czterech pancernych…, którą Gustlik wypowiedział do Franka:
„Pyrkosz, pyrkosz, a nie jedziesz”.
Pierwotnie miał usłyszeć w odpowiedzi:
„Nie jadę, bo mi pieczka zgasła”.
Tym razem już na zawsze…
korekta: Kornelia Farynowska