Trójwymiar, panorama i perfumy, czyli RÓŻNE OBLICZA KINA
Przez ponad sto lat istnienia X muza bezustannie się zmienia, ewoluuje, rozwija. Od niemych, kwadratowych kadrów w czerni i bieli po trójwymiar zapraszający nas dosłownie w głąb filmu – kino i jego twórcy cały czas próbują udoskonalić dawny wynalazek braci Lumière, eksperymentując z jego formą i przekraczając kolejne bariery, nie zawsze udanie. Oto krótki, łatwy i przyjemny przegląd technik, którymi z różnym skutkiem czarowano publikę przez minione dziesięciolecia.
3D
Wbrew pozorom trójwymiar wcale nie jest młodą techniką, wylansowaną dekadę temu przez Avatara – choć to właśnie ten film, jako jeden z nielicznych, wydaje się w pełni czerpać z tej technologii. Zabieg, który sprawia, że z ekranu zaczynają „wyskakiwać” różne rzeczy, a my czujemy filmową otchłań, sięga jeszcze końca XIX wieku, kiedy to jeden z pionierów brytyjskiej kinematografii, William Friese-Greene, opatentował system stereoskopowy, pozwalający łączyć w głowie odbiorcy dwa te same, wyświetlane niezależnie od siebie obrazy. Wraz z upływem lat kolejni wynalazcy udoskonalali rzeczoną technikę, która swój pierwszy złoty okres zanotowała w latach 50. ubiegłego stulecia. Wtedy ogromną popularnością cieszyły się kolorowe, acz z reguły dość tandetne filmy grozy i SF oraz liczne dokumenty.
Od tego momentu 3D systematycznie powracało na kinowe ekrany, choć zwykle z niezbyt udanym skutkiem – co by wymienić tylko żałosne pod każdym, także technicznym względem Szczęki 3-D. Filmowcy nigdy naprawdę nie odpuścili temu formatowi – sam Cameron zainteresował nim się na długo przed wspomnianym Avatarem, tworząc krótki suplement do swojego największego hitu, T2 3D: Battle Across Time – co doprowadziło do jego renesansu na początku obecnego wieku. Publika jednak bezustannie odrzuca ich trójwymiarowe zaloty oraz modne konwersje produkcji dwuwymiarowych (również na rynku domowym, gdzie najwięksi producenci telewizorów niedawno zaprzestali inwestycji w ten format). Pomimo sukcesów pojedynczych filmów stworzonych w tej technice nie wydaje się, aby kiedykolwiek miała ona wyjść poza dodatek do zwykłych seansów i specyficzną ciekawostkę.
4DX
Podobne wpisy
To z kolei znacznie świeższy wynalazek, bo stworzony dopiero w tym dziesięcioleciu. Nie został też jeszcze dobrze spopularyzowany – głównie dlatego, że wymaga odrębnych, specjalnie wyposażonych sal kinowych, a nie tylko zakładanych na nos okularów. W nich to, poza oczywistym, acz nie wymaganym trójwymiarem, dochodzą nas doświadczenia czysto fizyczne – takie jak trzęsące się fotele w momentach akcji, podmuchy zimnego lub ciepłego powietrza, sztuczna mgła, efekty świetlne oraz tryskająca woda. Powstałe w Korei Południowej i cieszące się największą popularnością w tamtych rejonach Azji, 4DX wydaje się zatem wręcz stworzone pod blockbustery, które są w stanie oddać pełnię możliwości rozrywki. Dla wielu jest ona jednak dość wątpliwa, która bardziej przeszkadza w oglądaniu filmu, niż pomaga się w nim zanurzyć. W dodatku jest znacznie droższa od standardowych przeżyć kinowych. I chociaż 4DX cały czas prężnie się rozwija, to ograniczony repertuar, mocno zróżnicowane opinie o przeżyciach wyniesionych z takiego seansu oraz wysoka cena biletów raczej mu nie służą. Na dłuższą metę nie ma on szans w starciu z tradycyjną formą wyświetlania filmów.