search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Trójwymiar, panorama i perfumy, czyli RÓŻNE OBLICZA KINA

Jacek Lubiński

29 października 2019

REKLAMA

IMAX

To odkrycie sięga lat 60. i 70. XX wieku, kiedy to czwórka Kanadyjczyków założyła firmę o takiej nazwie i zaczęła prezentować pierwsze filmy w tej technice. A charakteryzuje się ona po prostu… wielkością. Taśma filmowa, a co za tym idzie także projekcja, ma tutaj znacznie większą rozdzielczość od standardowej (format obrazu 1.90:1 na taśmie 70 mm, co jest równe rozdzielczości 12K, aczkolwiek większość współczesnych, wyświetlających jedynie cyfrowo IMAX-ów zeszła do zaledwie 4K). Dodatkowo ustawiona jest poziomo, a nie pionowo, jak w tradycyjnej taśmie. Przez wiele lat był to zarówno atut (niektóre ekrany sięgają nawet 30 metrów wysokości!), jak i wada, bowiem zrealizować filmy w tej technice było bardzo trudno i wiązało się to z niemałymi kosztami. Publika długo musiała raczyć się zatem krótkimi, najczęściej przyrodniczymi lub popularnonaukowymi szortami powstałymi pod tym szyldem, a później także skromnymi, acz efektownymi wstawkami w zwykłych filmach fabularnych (na przykład kilka sekwencji z Mrocznego Rycerza zostało nakręconych kamerami IMAX). Dopiero cyfryzacja przemysłu filmowego pozwoliła rozwinąć skrzydła technologii, po którą filmowcy sięgają coraz chętniej – szczególnie że IMAX pozwala także na wyświetlanie 3D, co razem daje porażający efekt (przytoczony wcześniej Avatar).

Niemniej IMAX zdaje się dopiero raczkować – za wyjątkiem dwóch ostatnich części Avengers wszystkie filmy są raczej przystosowywane do wyświetlania na tak dużych ekranach, a nie stanowią jego reprezentacji. Wespół z nieco droższymi biletami czyni to z niego ponownie odskocznię od seansów w domowym zaciszu i/lub kinie. Z jednej strony krystalicznie czysty, laserowy obraz – z drugiej wręcz rozsadzający uszy dźwięk. To wady i zalety kina IMAX, które jednak jako jedno z nielicznych nowatorskich rozwiązań stanowi może nie tyle konkurencję, co realną alternatywę dla tradycyjnych kin.

Warto tu jeszcze napomknąć o wariacji IMAX-a. Omnimax to stworzona w 1973 roku wersja naukowa. Wyświetlana przez obiektyw w rodzaju rybiego oka na zagiętym jak kopuła ekranie, jest używana w różnorakich muzeach i planetariach – powstała z myślą o San Diego Hall of Science (dziś Fleet Science Center) i nigdy nie wyszła poza obręb Ameryki Północnej, gdzie z powodzeniem służy licznym prezentacjom, choć może pokazywać również normalne filmy.

Kino kolorowe

Dziś kolor traktujemy jak coś naturalnego w kinie, a czerń i biel charakterystyczna jest już tylko dla artystycznych produkcji, mimo iż bardzo długo standardem X muzy były właśnie czarno-białe taśmy, a kolor pozostawał przywilejem bogatych. Nie zmienia to jednak faktu, że jest on w filmach obecny od… kolebki. Oczywistymi przykładami są tu Czarnoksiężnik z krainy Oz i Przeminęło z wiatrem, które były monumentalnymi dziełami 1939 roku, wyprzedzającymi nieco erę barwnych produkcji. Jednakże kolory miały już nieme filmy z pierwszych lat XX wieku. Jeszcze wcześniej, bo na przełomie stuleci opatentowano Kinemakolor – dwukolorową technikę opartą na syntezie addytywnej, czyli w skrócie mieszaniu barw światła. Początkowo przyjęta entuzjastycznie, szybko ustąpiła innym wynalazkom. Abstrahując od czasochłonnych pomysłów ręcznego kolorowania klatek lub nakładania na nie specjalnych emulsji, wśród najbardziej znaczących procesów warto wymienić takie nazwy jak Kodachrome i Agfacolor od gigantów fotografii. Z początku służyły one głównie amatorskim produkcjom oraz popularnym dawniej slajdom. Co ciekawe, w swych podstawach bazowały na starych innowacjach… polskiego wynalazcy, Jana Szczepanika, który barwny efekt uzyskał już 1899 roku za pomocą nakładania filtrów na swoje czarno-białe filmiki. Z kolei w latach 20. światu zaprezentowano słynny Technicolor. Okazał się rewolucją na miarę dźwięku, który do głosu doszedł parę lat później i, tak jak on, na zawsze zmienił oblicze kina.

Kadr z filmu Dwaj klauni 1908 r reż George Albert Smith

W Hollywood Technicolor służył twórcom przez ponad trzy dekady – aż do premiery Foxfire w 1955 roku – znacząco przysługując się do rozpowszechnienia tej formy kręcenia filmów, które na dobre „poszły w tęczę” mniej więcej w czasie wysyłania Technicoloru na zasłużoną emeryturę. Jakkolwiek sama firma ma się dobrze po dziś dzień, to ten wydajny proces naświetlania kolorami trzech czarno-białych negatywów musiał w końcu ustąpić konkurencji, czyli Eastmancolor – ponownie od Kodaka. W przeciwieństwie do poprzednika używał on tylko jednego negatywu, a więc był bardziej ekonomiczny i zarazem stabilniejszy. Przez lata obecny pod różnymi nazwami, zmieniającymi się w zależności od wytwórni – ta najsłynniejsza alternatywa to DeLuxe – posłużył między innymi Kubrickowi do nakręcenia Odysei kosmicznej. Pod koniec lat 80. zaprzestano wytwarzania oryginalnego Eastmancolor, choć jego kolejne wariacje zaopatrywały filmowców aż do zmierzchu tradycyjnej formy zapisu. Obecnie większość produkcji kręci się bowiem za pomocą zdecydowanie tańszej i wydajniejszej cyfry, po film sięgając głównie z powodów artystycznych. I choć kolorowy film odchodzi do lamusa, to sam kolor już z filmów bynajmniej nie zniknie.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA