REKLAMA
Ranking
SZYBKA PIĄTKA #77. Ulubione fikcyjne postaci filmowe
REKLAMA
W dzisiejszej odsłonie Szybkiej piątki przyglądamy się tym fikcyjnym bohaterom filmowym, którzy najbardziej nas intrygują, bawią, inspirują, zachwycają. Postaciom wymyślonym, ale też adaptowanym z książek, komiksów, gier – byleby nieopartym na autentycznych osobach. Wbrew pozorom okazuje się, że nie jest to aż tak łatwe, jak mogło się wydawać, ale udało nam się tu zebrać bardzo szacowne i zróżnicowane grono.
Filip Pęziński
- Han Solo (seria Gwiezdne wojny) – największy zawadiaka w historii galaktyki. Magnetyczna osobowość, kowbojski styl, wrodzona umiejętność do pakowania się w kłopoty i wychodzenia z nich o włos. Wielki bohater Rebelii. Urodzony przywódca, oddany przyjaciel i uwodzicielski łajdak. Na ekran przeniesiony przez jedynego w swoim rodzaju Harrisona Forda, godnie odświeżony przez Aldena Ehrenreicha. Kiedy Solo w Przebudzeniu Mocy ginął z rąk syna, płakał Chewbacca, płakałem też ja.
- Rocky Balboa (seria Rocky) – Rocky’ego trudno traktować mi jako bohatera filmowego, mam doń uczucia zarezerwowane dla członków rodziny. W końcu obserwowałem na ekranie niemal całe jego życie. Wzloty, upadki, radości, dramaty. Rocky nie jest osobą bez wad (kto jest?), ale zawsze stara się zrobić wszystko jak najlepiej. A ja kocham obserwować jego starania. Nieważne, czy walczy na ringu, w rodzinnym domu czy na szpitalnej sali.
- Indiana Jones (seria Indiana Jones) – ziemska inkarnacja Hana Solo. Równie magnetyczny, równie zawadiacki, z nie mniejszym talentem do pakowania się w kłopoty. A przy tym jeszcze szlachetniejszy (“to należy do muzeum!”) i ujmujący ogromem posiadanej wiedzy.
- Porucznik Aldo Raine (Bękarty wojny) – tak amerykański, jak amerykański może być wojskowy porucznik wysłany w głąb Francji na samobójczą misję tłuczenia na śmierć nazistów. Rozbrajający każdym absurdalnym pomysłem, każdą niespodziewaną ripostą. Kocham jego umiejętność posługiwania się językiem włoskim.
- Ray (Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj) – jest coś w tym wiecznie marudzącym, wciąż niezadowolonym i cieszącym się tylko na widok karłów i kolejnych piw, zagubionym w Brugii Irlandczyku ujmującego, sprawiającego, że łatwo nam się z nim utożsamić.
Tomasz Raczkowski
- Dyrektor Gordon Cole (Twin Peaks) – spośród zastępu barwnych postaci serii serialowo-filmowej Twin Peaks moją ulubioną jest grany przez samego twórcę serialu dyrektor FBI Gordon Cole. Charakterystyczny agent wyróżnia się skomplikowanym aparatem słuchowym i pocieszną powierzchownością, która jednak skrywa jeden z najbardziej przenikliwych i kreatywnych umysłów, jakie dane nam było zobaczyć w serii Twin Peaks. Zwłaszcza w zeszłorocznym sezonie 3 Cole kradnie każdą scenę w której się pojawia, szczególnie w duecie z agentem Albertem Rosenfieldem. Nie jest to też postać doskonała, ma swoje przywary i słabostki, które czynią go tak sympatycznym, pomimo całej aury mądrości i autorytetu, która go otacza. Przy okazji, wcielając się w taką, a nie inną postać, David Lynch w ciekawy sposób igra z własnym autorstwem serialu, dzięki czemu Gordon Cole nie tylko jest świetnym gościem, ale też intrygującą na poziomie analizy figurą.
- Martin Riggs (seria Zabójcza broń) – połowa kultowego tandemu z serii Zabójcza broń przechodzi na przestrzeni czterech filmów przemianę od dręczonej demonami przeszłości, psychotycznej policyjnej maszyny do zabijania (to on jest tytułową zabójczą bronią) do wciąż zwariowanego, ale w gruncie rzeczy sympatycznego i przyjacielskiego gliny. Cięty język i szczypta szaleństwa połączone z niesamowitymi wręcz zdolnościami “bojowymi” sprawiają, że Riggs to klasyczny twardziel kina sensacyjnego. Jego postać, z całym swoim arsenałem żartu i brutalności, świetnie dopełnia statecznego, bardziej rozsądnego Rogera Murtaugha granego przez Danny’ego Glovera. To właśnie w duecie bohaterowie Zabójczej broni wypadają najlepiej, skupiając kluczowe cechy serii, zbudowanej na kontraście i braterstwie Riggsa i Murtaugha. Jednak to ten pierwszy jest motorem napędowym akcji i to on, jako bardziej skomplikowana postać, trafia na moją listę.
- Detektyw Somerset (Siedem) – trzymając się niszy kryminalno-detektywistycznej, jako kolejną z moich ulubionych postaci wskazuję detektywa Williama Somerseta, granego przez niezawodnego Morgana Freemana. W depresyjnym i pesymistycznym filmie Davida Finchera Somerset jest ucieleśnieniem pełnego rezygnacji fatalizmu, przesycającego świat przedstawiony, w którym granica między zbrodnią, prawem a moralnością jest niesamowicie cienka i łatwa do zgubienia. W przeciwieństwie do młodego partnera, Davida Millsa, bohater Freemana jest pozbawiony złudzeń i energii do naprawiania świata, skupiając się raczej na minimalizowaniu zła, które – jego zdaniem – przepełnia wszystko wokół. Charyzma Somerseta i jego pesymistyczny realizm są jednymi z najmocniejszych elementów filmu i sprawiają, że detektyw jest bardzo ciekawą i zapadającą w pamięć postacią.
- John McClane (seria Szklana pułapka) – wzorcowy bohater z przypadku i niezniszczalny twardziel, który przez pięć kolejnych filmów był prawdziwym postrachem terrorystów i różnego rodzaju złoczyńców. Grany przez Bruce’a Willisa McClane w równym stopniu co działaniem i efektywnym kopaniem tyłków przestępcom zyskuje sympatię łagodnym cynizmem, ironią i sypaniem kultowymi cytatami (z legendarnym yippee-ki-yay motherfucker na czele). To chyba najbardziej kultowa rola Willisa, przez wszystkie filmy zachowująca swój urok (nawet w okropnej części piątej) i pomimo utraty włosów niecierpiąca na spadek werwy i energii. Gwarantuję, że jeśli znaleźlibyście się w atakowanym przez niemieckich terrorystów wieżowcu, przejętym przez szalonego generała lotnisku czy w centrum brawurowego skoku na Fort Knox – chcielibyście, żeby waszym towarzyszem był John McClane.
- Annie Hall (Annie Hall) – tytułowa bohaterka legendarnego filmu Woody’ego Allena to kwintesencja nowojorskiego, damskiego hipsterstwa. Kobieta świadoma, hipnotyzująca i niezależna w kreacji Diane Keaton to jedna z najlepszych postaci kobiecych w historii kina. Nie daje się sprowadzić do roli seksualnego obiektu, czaruje inteligencją i charyzmą, a nie ciałem i przy okazji jest wciąż fajną, ciepłą osobą. Annie Hall to bodaj najbardziej niezależna i zapadająca w pamięć bohaterka ze świata Allena, której urok jest odpowiedzialny za większość sławy i kultu, jakimi otoczony jest ten film. Warto wracać do niego wiele razy choćby dla znakomitej roli Keaton, przyćmiewającej egocentrycznego Allena i tworzącej swoją osobą kawał historii kina.
Agnieszka Stasiowska
- Daphne (Pół żartem, pół serio) – co prawda sama (sam…?) twierdzi, że nikt nie jest doskonały, ale w jej przypadku to bzdura. Daphne to właśnie postać doskonała, to ona, a nie wdzięki prześlicznej Marilyn Monroe, trzyma ten film na poziomie. Oglądać mogę go wciąż i wciąż i nie dla wątku romansowego pomiędzy Sugar i Josephem, ale dla niej – zwariowanej, histerycznej, cudownie przeszarżowanej Daphne. Każda scena – czy to z alkoholowym party w pociągu, czy z szaloną gonitwą po hotelu, czy z romantycznym tango, czy wreszcie ta finałowa, w łódce Osgooda – to zachwycająca perełka.
- Marion Cobretti (Cobra) – wielu było i przed nim, i po nim luzaków, co to pizzę nożyczkami, koktajl z resztek z kolacji, a tego złego jednym palcem. Wielu jeszcze będzie. Ale to Cobra był dla mnie pierwszym i zawsze będzie najlepszym. Kocham to, jak pełnym spokojnej pogardy gestem, z nieukrywaną groźbą, rozrywa podkoszulek temu fikającemu kolesiowi, kocham to, jak z dezaprobatą patrzy na Ingrid, topiącą frytki w keczupie, to, jak pewnie czyści broń, i to, jak bawi się figurką ze straganu ulicznego sprzedawcy. Jest absolutnie wyjątkowy.
- Spike (Notting Hill) – nie, poważnie – ktoś mógłby w ogóle zwrócić uwagę na nudnego Thackera, kiedy tuż obok niego jest Spike? Spike i jego rewelacyjna galeria koszulek na każdą okazję? Spike i jego gustowne okularki? Umówmy się – tylko dzięki nim randka Thackera i Anny się udała. Honey wykazała się świetnym gustem i zdrową inicjatywą – popieram ją w tym wyborze w pełni. Spike rządzi Notting Hill!
- Markiza de Merteuil (Niebezpieczne związki) – kobieta demon. Zło wcielone. Manipulatorka bez sumienia i bez hamulców, którą bawi igranie z ludzkim życiem. Nie udało jej się zdobyć ponownie Valmonta, nie udała jej się najbardziej wyrafinowana z jej gier. Piętrową intrygę położyły trusia w osobie nudnej madame de Tourvel i czynnik ludzki, którego w hrabim de Valmont nie wzięła pod uwagę bezduszna markiza. Nie szkodzi. Dla mnie zawsze będzie w tym filmie – i nie tylko – najlepsza.
- Diabolina (Czarownica) – skrzywdzona wróżka, której historię przeinaczono, robiąc z niej potwora. Opowiedziana na nowo, pokazuje złożoność tej postaci, jej motywy i głębię. Byłam zaskoczona Diaboliną, oglądając Czarownicę po raz pierwszy, a przy każdym kolejnym seansie mój podziw dla niej rósł. Kobieta zmienną jest, potrafi być dobra i opiekuńcza, wobec straszliwego zła opancerzyć się przed światem i zamknąć serce, a potem otworzyć je znów. Diabolina także jest zmienna, choć nieodmiennie fascynująca.
Mikołaj Lewalski
- Anakin Skywalker / Darth Vader (seria Gwiezdne wojny) – nawet z błędami popełnionymi przez George’a Lucasa przy produkcji prequeli Anakin to prawdziwie fascynująca i tragiczna postać. Trudne dzieciństwo, konieczność sprostania nieludzkim wymaganiom, tragiczna śmierć matki, poczucie zagubienia i obsesyjna miłość – można było to wszystko przedstawić lepiej, ale generalnie wierzę, że to mogło wystarczyć, by jeden z największych bohaterów Republiki zmienił się w przerażającego potwora. Ta tragedia dodatkowo nabiera na znaczeniu po obejrzeniu Wojen klonów, fantastycznie rozwijających postać Anakina. Jego późniejsza inkarnacja, czyli Darth Vader, to nie bez powodu jeden z najbardziej ikonicznych antagonistów w historii kina. Już sam jego złowieszczy głos wystarcza, by stworzyć pamiętnego bohatera! Kiedy byłem mały, Anakin był moim idolem i to nawet w Zemście Sithów, po której postanowiłem zapuścić włosy prawie do ramion – wszystko po to, by upodobnić się do Skywalkera. Wracając zaś do współczesności, TA SCENA z Darthem Vaderem w Łotrze 1 była jednym z najbardziej niesamowitych momentów, które przeżyłem w kinie. Dzięki niej znowu poczułem się jak 12-letni chłopiec zbierający swoją szczękę z ziemi po rzezi Separatystów na Mustafar (kadr powyżej).
- Ellen Ripley (trylogia Obcego) – tak, sama trylogia. To coś, w co wciela się Sigourney Weaver w Przebudzeniu, to nie Ripley, tylko jej komiksowa karykatura (oprócz dobrej sceny z laboratorium z nieudanymi klonami). Prawdziwa Ripley jest przerażona niebezpieczeństwem, z jakim musi się zmierzyć, ale mimo tego odnajduje w sobie siłę i odwagę, by zachować trzeźwy umysł. Ewolucja, jaką przechodzi podczas tych filmów, jest naprawdę ujmująca i świetnie zagrana, a kwestia “Get away from her, you bitch!” to po prostu czyste złoto.
- Kapitan Willard (Czas Apokalipsy) – mam alergię na narrację z offu, ale głos Martina Sheena towarzyszący nam przez długą podróż bohatera w najmroczniejsze zakamarki jego duszy jest jedną z rzeczy, które czynią film Francisa Forda Coppoli tak wybitnym arcydziełem. Moralna niejednoznaczność Willarda, widoczne na pierwszy rzut oka rany na jego psychice, mroczna refleksyjność – dobrze wiemy, że on już nigdy nie wróci z wietnamskiej dżungli.
- Renton (Trainspotting) – Ewan McGregor w życiowej roli. Renton jest narkomanem, złodziejem i naprawdę kiepskim kumplem (może z wyjątkiem relacji ze Spudem), ale mimo to nie potrafię mu nie kibicować. Kiedy mówi, że rzuci nałóg, zmieni swoje życie i będzie żył tak jak my wszyscy, to naprawdę chcę, żeby tak było. Oglądając film, mam wrażenie, jakbym znał Rentona osobiście i najpewniej tu leży siła tej postaci.
- Kierowca (Drive) – nie wiemy o nim za wiele. Jest tajemniczym profesjonalistą o dobrym sercu. Kompletnie bezinteresownie pomaga poznanej kobiecie i jej małemu synkowi, nawet jeśli na szali jest jego życie. Oprócz tego ma jednak mroczną, morderczą stronę. Ludzie, których zabija, zasługują na swój los, ale niezwykłe okrucieństwo, z którym to robi, wskazuje na to, że drzemie w nim jakaś pierwotna żądza mordu.
* Bonus – John McClane (Szklana pułapka 1–4) – nie chcę się powtarzać, więc powiem tyle: bohater, którego potrzebujemy, a na którego nie zasługujemy. Odwaga, pomysłowość i dobre serce (pomimo zadziornego charakteru) McClane’a sprawiają, że nie sposób go nie uwielbiać. Przemilczmy piątą część serii – buc, który uchodzi za głównego bohatera (?) tamtego filmu (?) to nie John McClane.
REKLAMA