SZYBKA PIĄTKA #50. Najlepsze filmy wybranych dekad
Przemysław Brudzyński
Wymienione filmy nie zawsze są tymi, które uważam za absolutnie najlepsze w danej dekadzie; raczej takimi, które uważam za jedne z najbardziej wyróżniających się i godnych wspomnienia w kontekście danego dziesięciolecia. W niektórych przypadkach dlatego, że wydają mi się szczególnie wyraziście oddawać klimat, duchowość i kulturową specyfikę konkretnej dekady, innymi razy są to zaś wybitne dzieła twórców, którzy odegrali w swoich czasach szczególnie ważną rolę. Nade wszystko zaś każdy z tych utworów jest mi w jakiś sposób bliski i w tym czy innym moim artykule po prostu musiałby się pojawić.
By uczynić tekst możliwie najbardziej przekrojowym, wyróżniam tu filmy reprezentujące co drugą dekadę, poczynając od lat 30. i kina niemego, a kończąc na kinie najnowszym i dekadzie wciąż trwającej.
Wiek XX
Lata 30. Dzisiejsze czasy
Choć mistrzów owego najwcześniejszego okresu w historii kina było wielu, Charlie Chaplin już chyba na zawsze pozostanie tym najbardziej charakterystycznym, niejako uosobieniem magii, jaką film był w stanie wykreować od samego początku swojego istnienia. Twórca Dyktatora za kinem dźwiękowym nie przepadał i trudno nie odnieść wrażenia, że dźwięku w istocie wcale nie potrzebował. Za pomocą mowy ciała, mimiki, wyrazu twarzy, gestów, spojrzeń, komunikował więcej, niż większość artystów jest w stanie przekazać za pomocą słów. Swą niepodrabialną ekranową prezencją zjednywał sobie widza niemal natychmiastowo, a jego filmy, niosąc ze sobą radość, beztroskę, ale też refleksję, melancholię, a czasem nawet niepokój, wywoływały – i wciąż wywołują – uczucie nie tylko intelektualnej, ale przede wszystkim emocjonalnej ponadczasowości. Dzisiejsze czasy to, być może, najbardziej porażający aktualnością ze wszystkich jego utworów; obraz człowieka w coraz bardziej zmechanizowanym świecie, który za pośrednictwem typowej dla Chaplina, pozornie beztroskiej komediowej konwencji okazuje się być szczególnie wizjonerski i bezkompromisowy.
Lata 50. Bulwar Zachodzącego Słońca
Jedno z arcydzieł kina lat pięćdziesiątych, Bulwar Zachodzącego Słońca to film zrodzony z fascynacji i lęku. Z fascynacji kinem (ale też i sztuką w ogóle), magią obrazu, wyjątkowością procesu twórczego. I z lęku – przed byciem odrzuconym i zapomnianym, przed starzeniem się i przemijaniem w świadomości innych ludzi. Nie trzeba być bowiem gwiazdą kina niemego, czy kimkolwiek innym podziwianym przez tłumy, by zrozumieć, co utwór ten ma nam do powiedzenia o chwili, w której traci się uczucie bycia ważnym – choćby i tylko dla jednej osoby. Obraz został wyreżyserowany przez jednego z wielkich twórców złotej ery Hollywood, Billy’ego Wildera i unikatowym klimatem zachwyca do dziś, ostrością i błyskotliwością dialogu jest zaś w stanie zawstydzić prawie każdego współczesnego twórcę komedii. Norma Desmond to postać jak żadna inna w filmie (choć personifikuje przecież całe dziesiątki realnych postaci, znanych z historii kina i nie tylko), jej dom to miejsce niepodobne do żadnego innego filmowego miejsca, a sam Bulwar to obraz jak żaden inny w dziejach X Muzy.
Podobne wpisy
Lata 70. Egzorcysta
Czy możliwe jest istnienie pięknego filmu grozy? Takiego, który nie tylko przeraża, ale również wywoływać może estetyczny i emocjonalny zachwyt? Jeśli tak, to właśnie Egzorcysta Williama Friedkina powinien być wymieniony jako taki w pierwszej kolejności. To bardzo stylowy film, stworzony z dbałością o szczegół, zrodzony z prawdziwej twórczej pasji i ponadprzeciętnego artystycznego talentu. Kiedy straszy, czyni to wyjątkowo nienachalnie – nawet najbardziej spektakularne z zawartych tu przerażających momentów odczuwa się po prostu jako kolejne niezbędne elementy fabuły, nie zaś – czynione z premedytacją usilne zabiegi twórców. Być może jest tak dlatego, że celem prymarnym Egzorcysty nie jest wywoływanie przerażenia, lecz opowiedzenie historii, która ma swoją duchową i intelektualną wartość, dotyka problemów całkowicie uniwersalnych – jak natura zła, miłość macierzyńska, tracenie i odnajdywanie wiary. Ten charakteryzujący się znakomitym aktorstwem (Max von Sydow, Ellen Burstyn, nieco zapomniany już Jason Miller i nastoletnia Linda Blair), słynnym muzycznym motywem przewodnim (niezapomniane Tubular Bells Mike’a Oldfielda) i pięknie sfotografowany (zdjęcia Owena Roizmana i Billy’ego Williamsa) film zachwycił mnie wieloma scenami, ponad wszystko zaś sławną sekwencją, w której ojciec Merrin przyjeżdża do domu nawiedzonej, sfilmowaną jako hołd dla jednego z moich ulubionych obrazów – Królestwa Świateł Rene Magritte’a (zdjęcie powyżej).
Lata 90. Cienka czerwona linia
Cienka czerwona linia to powrót Terrence’a Malicka po dwudziestu latach przerwy w tworzeniu filmów. Stał się jedną z najwybitniejszych i najbardziej enigmatycznych postaci amerykańskiego kina lat siedemdziesiątych, choć wyreżyserował jedynie dwa filmy – Badlands i Niebiańskie dni. To jednak wystarczyło, by zyskał sławę, jego styl twórczy zaś – uznany został za zupełnie wyjątkowy. Malarskie kadry, poetycka narracja, formalne wizjonerstwo i odwaga, by mierzyć się z najważniejszymi problemami ludzkiej egzystencji – to wszystko cechowało jego wczesne filmy i to cechuje jego twórczość do dziś. Wraz z postępującą coraz intensywniej komercjalizacją kina i coraz bardziej eksperymentalnym zacięciem kolejnych jego obrazów, filmy Malicka są jednak doceniane przez coraz węższą publiczność. Czy zbliżająca się premiera jego najnowszego dzieła, Radegund, zapowiadanego jako jego najbardziej klasyczna narracja od lat, będzie w stanie to odmienić? Tak czy inaczej, jego filmy prawie zawsze wywoływały skrajne reakcje – z Cienką czerwoną linią nie było inaczej. W swoim czasie mocno przyćmiona przez inny udany, choć o wiele bardziej konwencjonalny utwór o II wojnie światowej, Szeregowca Ryana Stevena Spielberga, z biegiem czasu stała się coraz bardziej doceniona jako jeden z najbardziej wizjonerskich filmów wojennych. Zderzenie rajskiego piękna wyspy Guadalcanal z bitewnym szaleństwem i okrucieństwem, filozoficzne refleksje i przede wszystkim – szczególny, polifoniczny styl narracyjny filmu czynią z Cienkiej czerwonej linii jedno z niezapomnianych kinowych widowisk lat dziewięćdziesiątych.
Wiek XXI
Lata 10. Drive
Mam ambiwalentne odczucia co do twórczości duńskiego reżysera Nicolasa Windinga Refna, jednak jej ósmy rozdział pod tytułem Drive wzbudza wyłącznie mój zachwyt. To niezwykle stylowa mieszanka thrillera, dramatu, filmu sensacyjnego, filmu noir, ale też bardzo angażująca emocjonalnie, jakkolwiek nietypowa historia miłosna. Bohaterowie charyzmatycznego Ryana Goslinga i pięknej Carey Mulligan to para, jakich niewiele we współczesnym kinie: ich relacja, choć oparta na minimalnej liczbie słów, naznaczona jest głęboką i intensywną uczuciowością. Drive jest wspaniale sfotografowany, ma rewelacyjną ścieżkę dźwiękową, walorom formalnym nie ustępuje także błyskotliwy, oryginalny scenariusz i gra aktorska (również świetne role drugoplanowe Bryana Cranstona, Rona Perlmana i Alberta Brooksa). Film zderza brutalność z niewinnością, klimat lat osiemdziesiątych ze współczesnością, zawiera jedną z najbardziej spektakularnych sekwencji kina XXI wieku – scenę w windzie, w której zawarty zaś został jeden z najpiękniejszych filmowych pocałunków.
Jacek Lubiński
Lata 60. Pewnego razu na Dzikim Zachodzie
Wielokrotnie już się rozpisywałem o tym filmie, więc teraz napiszę jedynie, że to arcydzieło totalne.
Lata 70. Gwiezdne wojny, Część IV: Nowa nadzieja
To nawet nie jest epizod, który oceniam najwyżej, ale na Borga!, nie sposób nie przecenić tego, co ten film uczynił z kinem i całą popkulturą. Na dobrą sprawę można je podzielić na okres przed i po Star Wars. Reszta jest milczeniem.
Lata 80. Blade Runner
Chyba najtrudniejsza dekada do wyboru, no ale stawiam na Tolk… Ridleya Scotta, który pokazał mi rzeczy, o jakich mi się nie śniło. A może jednak…?
Lata 90. Gorączka
Złapała mnie jakieś dwa lata po oficjalnej premierze kinowej i od tamtej pory nie puszcza. Lekarze nie wiedzą, co robić. Dobrze, że chociaż starzeje się lepiej od wina.
Lata 00. To nie jest kraj dla starych ludzi
To jest znakomity amerykański film dla wszystkich ludzi, także młodych i polskich. Aż trudno uwierzyć, że ma już… dekadę.
Maciej Niedźwiedzki
Lata 70. Ojciec chrzestny II
Choćby za tych kilka scen/spięć między Michaelem a Fredo. Każda z nich tak ma w sobie tak potężny emocjonalny ładunek, że włosy stają mi dęba. Najlepszy film lat 70. Najlepszy film w ogóle.
Wyróżnienie: Ziemia obiecana i Egzorcysta.
Lata 80. Wściekły byk
De Niro i Scorsese u samego szczytu swoich twórczych możliwości. Z tego musiało wyjść arcydzieło. Wysmakowane formalnie kino, ale, co paradoksalne, zachowujące spore pokłady naturalizmu.
Wyróżnienie: Terminator i Batman.
Lata 90. Toy Story
Wielkie otwarcie dla nowej technologicznej epoki w kinie, ale przede wszystkim chwytające za serce zawiązanie przyjaźni między Chudym i Buzzem. Pierwszy pełnometrażowy film Pixara i od razu spełniony artystyczny triumf.
Wyróżnienie: Fargo i Chłopcy z ferajny.
Lata 00. Tajemnica Brokeback Mountain
Aż brak mi słów, by opisać to, co dzieje się między Ennisem a Jackiem. Heath Ledger i Jake Gyllenhaal stworzyli razem mój ulubiony ekranowy duet. To kino, które w krystaliczny sposób chwyta w kadr niejeden rodzaj emocji.
Wyróżnienie: Wesele , Gladiator i Wall-E.
Lata 10. Życie Adeli – rozdział 1 i 2
Wielki triumf Abdellatifa Kechiche’a. Jego umiejętności obserwacji i wydobywania z aktorów maksimum. Życie Adeli było jednym z najbardziej pochłaniających seansów, jakich kiedykolwiek doświadczyłem. Lea Seydoux i Adele Exarchopoulos wznoszą się na wyżyny aktorskiego zaangażowania, praktycznie zacierając granicę między graniem postaci a byciem nimi.
Wyróżnienie: The Social Network i Toy Story 3.