NICOLAS WINDING REFN. Daltonista z wizją
Z prestiżowej nowojorskiej American Academy of Dramatic Art wyrzucili go za to, że… cisnął biurkiem o pobliską ścianę, roztrzaskując je w drobny mak. Z kolejnej szkoły filmowej, już w Kopenhadze, zrezygnował, zanim jeszcze na dobre rozpoczął w niej naukę. W tym drugim przypadku miał jednak dość istotny powód – zaproponowano mu 3,2 miliona koron duńskich budżetu na to, by swój film krótkometrażowy, którym aplikował do Duńskiej Szkoły Filmowej, rozwinął do pełnego metrażu.
Tak powstał Pusher, kultowe już dziś dzieło Nicolasa Windinga Refna, niepokornego reżysera z Kopenhagi, którego każdy nowy projekt urasta w świecie filmu do rangi wielkiego wydarzenia.
Od kilku lat Duńczyk uchodzi za jednego z najzdolniejszych, a zarazem najbardziej ekscentrycznych europejskich filmowców. Trzy ostatnie jego dzieła brały udział w konkursie głównym festiwalu w Cannes – debiutując w tym najbardziej prestiżowym wydarzeniu filmowym na świecie w 2011 roku, zdobył nagrodę za reżyserię Drive. Właśnie tam, na Lazurowym Wybrzeżu, spotkało go dwa miesiące temu spore rozczarowanie, gdyż jego najnowsze dzieło, Neon Demon, które lada dzień wejdzie na ekrany polskich kin, zostało tam bezlitośnie wygwizdane. Opinie krytyków po światowej premierze były spolaryzowane, choć przeważały negatywne oceny, wytykające reżyserowi całkowite poświęcenie się formie i zaniedbanie treści. Lecz czy można czynić podobne zarzuty komuś, kto wykorzystuje w swych filmach jaskrawe barwy i ostre kontrasty tylko dlatego, że jest… częściowym daltonistą?
Europejskie dziedzictwo kulturowe
Gdy byłem młody, jedyne, o czym marzyłem, to by być sławnym – nie jest to typowe wyznanie ekscentrycznego reżysera tworzącego dzieła z pogranicza kina autorskiego i gatunków. A jednak właśnie to przyznał Refn w jednym z wywiadów – pragnął sławy niemal tak bardzo, jak bohater jego filmu Bronson, legendarny brytyjski więzień, który konsekwentnie budował reputację najbardziej parszywego skazańca w Wielkiej Brytanii. Nicolas nie miał podobnych problemów z prawem – owszem, był narwany, o czym świadczy roztrzaskanie biurka o ścianę słynnej szkoły aktorskiej, jednak wychowany w bogatym skandynawskim domu w nowojorskich realiach raczej nie szukał rozrywki w przestępczym życiu. Swoje emocje i frustracje wyładowywał za pomocą sztuki.
Nicolas Winding Refn przyszedł na świat 29 września 1970 roku w Kopenhadze, jednak to nie duńska stolica ukształtowała jego charakter.
Wychowywał się na ulicach Nowego Jorku jako syn uznanego montażysty Andersa Refna, stałego współpracownika Larsa Von Triera, oraz fotografki i operatorki Vibeke Winding. Jak wspomina, w jego „socjalistycznie skandynawskim” domu gloryfikowało się wszystko, co europejskie – na drugim biegunie stawiając faszystowską Amerykę. Nie przeszkodziło to młodemu Nicolasowi w odkrywaniu świata filmu, które rozpoczął dopiero jako nastolatek. Dziś uważa, że Teksańska masakra piłą mechaniczną ukształtowała jego filmową wrażliwość w takim samym stopniu, jak Do utraty tchu uczyniło to z wrażliwością jego rodziców. Tak naprawdę obejrzał film Tobe’a Hoopera w ramach buntu wobec artystycznych upodobań rodziców, a przez przypadek uświadomił sobie, że nie chce być reżyserem, montażystą czy operatorem – chce robić to wszystko naraz. Wtedy zdecydował się spróbować nauki we wspomnianej American Academy of Dramatic Art, która jednak nie trwała długo – na skutek napadu gniewu został wyrzucony, choć dziś twierdzi, że gdyby nie tamto wydarzenie, nie byłby dziś w miejscu, w którym jest teraz. A to miejsce znajduje się w najwyższych sferach europejskiego kina.
Nieoczekiwana kariera
Sam Refn prawdopodobnie nie spodziewał się, że już pierwszy filmowy projekt uda mu się zamienić w sukces. Pusher, który powstał w głowie Nicolasa jako krótki metraż, najpierw stał się filmem pełnometrażowym, a w późniejszych latach przekształcił się w trylogię. Mroczne i surowe debiutanckie dzieło Refna było zapowiedzią tego, czemu w późniejszych latach swej kariery pozostawał wierny. Pusher eksploruje tematy zbrodni, przemocy i samonakręcającej się spirali zła, która po pewnym czasie staje się nie do zatrzymania. Frank (Kim Bodnia), tytułowy diler narkotyków (z angielskiego pusher), wplątuje się w sytuację bez wyjścia, gdy na skutek policyjnej obławy traci pożyczony od lokalnego bossa towar, który miał korzystnie sprzedać. Jedna zła decyzja prowadzi do kolejnej, przez co szanse na pozytywne zakończenie tej historii spadają do zera. Pusher wprowadza także dwie inne postaci – Tony’ego (Mads Mikkelsen) i Milo (Zlatko Burić, znany szerszej widowni m.in. z 2012 Rolanda Emmericha) – które staną się głównymi bohaterami kolejno drugiej i trzeciej części trylogii.
Samo powstanie kolejnych części sagi możemy zawdzięczać porażce finansowej trzeciego w karierze, a pierwszego zrealizowanego w Stanach projektu Refna, Fear X z 2003 roku. Thriller psychologiczny z Johnem Turturro w roli głównej to bodaj najmniej ugruntowana w świadomej stylistyce Duńczyka produkcja. Historia pogrążonego w żałobie pracownika ochrony, który próbuje rozwikłać zagadkę śmierci swej żony, jest z pewnością jedną ze słabszych pozycji w dorobku Nicolasa i okazała się też jego największą porażką. Finansowa klapa Fear X wpędziła reżysera w dług sięgający blisko miliona dolarów, więc aby uratować się przed bankructwem, nakręcił dwa sequele Pushera. Co warte odnotowania, pośpiech i finansowy kryzys nie wpłynęły na jakość reżyserii, dzięki czemu kolejne części sagi są równie angażujące i niepokorne. Ten niezwykle trudny okres w karierze Refna w filmie Gambler z 2006 roku sportretowała uznana duńska dokumentalistka Phie Ambo. Ośmioletnia przerwa pomiędzy kolejnymi odsłonami trylogii pozwoliły Nicolasowi dojrzeć i zmienić perspektywę – część II i III nakręcił już jako mąż i ojciec, dlatego relacje rodzinne są w nich szczególnie wyeksponowane. Refnowi udało się stworzyć kompletną serię, łącząc sukces komercyjny i artystyczny z niezależnym charakterem tej historii.
Zanim jednak w życiu Duńczyka nastąpił kryzys, który udało mu się przekuć w sukces jednej z najpopularniejszych duńskich trylogii filmowych, Nicolas stworzył jeszcze jedno dzieło, które śmiało można zaliczać do jego największych osiągnięć. Bleeder, drugi tytuł w dorobku Refna, to prawdziwa gatunkowa hybryda, w której odnajdziemy ślady bromance, thrillera, czarnej komedii i kina gangsterskiego. Nakręcona w 1999 roku historia to również najbardziej kinofilskie dokonanie duńskiego reżysera – spora część akcji rozgrywa się w wypożyczalni wideo, a scena, w której Mads Mikkelsen (jedno z aktorskich odkryć Refna) recytuje litanię nazwisk reżyserów znajdujących się w zasobach tego przybytku, ma dziś status kultowej. Bleedera można uznać za skandynawską mieszankę Sprzedawców i Chłopaków z sąsiedztwa, w której rozbrajający humor przeplatany jest scenami brutalnej przemocy, także pomiędzy głównymi bohaterami. Tu także dostrzec można spiralę złych decyzji, które popełnia jeden z bohaterów, obracając przeciwko sobie kolejne bliskie osoby. Tak naprawdę jednak Bleedera nie można porównać do żadnego innego filmu w dorobku Refna – jego gatunkowej różnorodności nie powtórzył jak dotąd w żadnej kolejnej produkcji.
Pożegnanie z ojczyzną
Ostatnia część trylogii Pusher, powstała w 2005 roku, była także ostatnim w pełni duńską produkcją zrealizowaną przez Nicolasa. Trzy lata później wyreżyserował kolejny kultowy w pewnych kręgach film, brytyjskiego Bronsona. Opowieść o najsłynniejszym i najbardziej niebezpiecznym więźniu w Wielkiej Brytanii łączyła w sobie elementy teatralnego monodramu z osobliwym kinem biograficznym, zasadzonym na permanentnym przełamywaniu czwartej ściany. Tom Hardy w tytułowej roli przechodził sam siebie, tworząc postać na przemian fascynującą i odpychającą. Bronson zaintrygował nawet selekcjonerów festiwalu w Sundance, dzięki czemu w 2009 roku znalazł się tam w głównym konkursie dramatycznym jako pierwszy – i jak dotąd jedyny – film w dorobku Duńczyka. Po brutalnej i nieco eksperymentalnej biografii Refn sięgnął po kolejną konwencję, z którą wcześniej nie miał okazji się mierzyć. Nakręcona zaledwie rok później Valhalla: Mroczny wojownik, propozycja z pogranicza kina historycznego, kostiumowego i fantasy, po raz kolejny wykorzystywała przemoc jako jeden z głównych składników fabularnych. Mads Mikkelsen ponownie zyskał zaufanie Nicolasa, który powierzył mu rolę bezlitosnego i tajemniczego zabójcy o pseudonimie Jednooki, który uwolniwszy się z niewoli u nordyckich pogan, decyduje się dołączyć do chrześcijańskiej krucjaty, która okazuje się podróżą ku samozagładzie. Valhalla była wówczas, i wciąż jest, najbardziej onirycznym i mistycznym obrazem w dorobku Refna, silnie inspirowanym mitologią nordycką i teozofią. Po duchowej podróży, jaką z pewnością było tworzenie tego dzieła, Nicolas otrzymał możliwość zwrócenia się w stronę bardziej konwencjonalnego kina, a to za sprawą Ryana Goslinga.
To właśnie jeden z największych obecnie gwiazdorów Hollywood opowiedział Duńczykowi o Drive, choć sam Refn niespecjalnie pamięta kolację w Los Angeles, podczas której aktor przedstawił mu wstępny pomysł na ten film. Podobno podczas tamtego spotkania był naćpany lekami otrzymanymi od… Harrisona Forda. Odtwórca roli Indiany Jonesa, który miał być gwiazdą niezrealizowanego ostatecznie filmu wyreżyserowanego przez Nicolasa, poratował Duńczyka medykamentami, gdy ten podupadł na zdrowiu. Pech chciał, że silne lekarstwa podziałały na Refna jak narkotyk, dlatego podczas kolacji z Goslingiem zachowywał się bardzo dziwnie. Po spotkaniu, którego żaden z nich nie mógł uznać za owocne, poprosił aktora o podwiezienie do domu i to ponoć właśnie podczas tej podróży, mimo swego półprzytomnego stanu, wpadł na pomysł, jak powinien wyglądać Drive. Pomysł, dodajmy, całkiem przyzwoity, skoro jemu przyniósł prestiżową nagrodę za reżyserię w Cannes, samemu filmowi zaś potężny sukces artystyczny (choć nie komercyjny). W opowieści o kierowcy-kaskaderze, który zauroczony kobietą samotnie wychowującą syna wplątuje się w gangsterskie porachunki, słychać echa motywów dostrzegalnych w trylogii Pusher, jak choćby autodestrukcyjna natura bohatera czy też zamiłowanie do przemocy, choć Drive jest produkcją znacznie bardziej dopracowaną, estetycznie zachwycającą, mogącą pochwalić się niepowtarzalną atmosferą, która od tamtej pory jest znakiem rozpoznawalnym Refna.
Bo także w kolejnych jego filmach – Tylko Bóg wybacza oraz wchodzącym właśnie na polskie ekrany Neon Demon – ogromny nacisk położony jest właśnie na niesamowity klimat opowiadanej historii, nie zaś na samą historię. W obu tych tytułach, podobnie jak w Drive, nie chodzi o to kto i co robi, ale jak to robi. Jest więc w aktorstwie Goslinga, Christiny Hendricks czy jawiącej się w Neon Demon niczym bogini Elle Fanning egzaltacja i przesadne podkreślanie gestów, jest nonszalancja i podszyta kiczem, udawana tajemniczość. Te wszystkie elementy tworzą jednak tę wspaniałą, niepowtarzalną atmosferę pełnometrażowego teledysku, którą znamy także m.in. z filmów Gaspara Noé, innego piewcy audiowizualnej nirwany, a prywatnie przyjaciela Refna. Francuski reżyser pojawia się zresztą w innym dokumencie poświęconym Windingowi, telewizyjnym NWR (Nicolas Winding Refn) Laurenta Duroche’a, opowiadającym o życiu Duńczyka od dzieciństwa po rozpoczęcie zdjęć do Tylko Bóg wybacza. Powstawaniem i promocją tego filmu zajmuje się także trzeci dokument o duńskim filmowcu – My Life Directed by Nicolas Winding Refn – nakręcony tym razem przez Liv Corfixen, żonę reżysera i jedną z aktorek w Bleederze. W liczbie reportaży powstałych na temat tego twórcy wyraża się jego fenomen – wszak który współczesny reżyser europejski może pochwalić się trzema pełnometrażowymi filmami dokumentalnymi na swój temat?
Artysta wśród reżyserów
Strona audiowizualna dzieł Refna była już zapewne podstawą niejednej pracy dyplomowej – o kolorach, światłocieniu, wykorzystaniu muzyki w Neon Demon czy Fear X można rozmawiać godzinami, lecz żadna rozmowa nie zastąpi samego obcowania z filmami Duńczyka. Przywiązuje on niezwykłą wagę do roli dzieła filmowego jako spektaklu, w którym widz może się zanurzyć i dać się ponieść. Takiego „zanurzenia” doświadczyć można właśnie podczas seansu najnowszego filmu Refna, w którym reżyser świadomie podnosi poziom kiczu do niebotycznych wręcz poziomów. Wszystko jest tam głośniejsze, bardziej kolorowe i jaskrawe niż gdziekolwiek indziej, ale to nie zniechęca, lecz intryguje i fascynuje. Fascynacja to zresztą najpopularniejsze uczucie towarzyszące widzów, którzy obcują z dziełami Nicolasa Windinga Refna. Ambicją tego twórcy jest bowiem zachwycenie swej publiczności, nawet jeżeli w drodze do celu zostanie posądzony o próżność i banał.
korekta: Kornelia Farynowska