DARK. Nieważne gdzie, nieważne kto, nieważne jak – ważne kiedy. Recenzja nowego serialu Netflixa
Bez owijania w bawełnę – Dark to jedna z największych niespodzianek tego roku. Pierwszy niemiecki serial Netflixa zaskakuje jakością, jednak by w pełni go docenić, przed seansem koniecznie trzeba wymazać z pamięci krążące od momentu publikacji zwiastuna porównania do Stranger Things. To dwa różne formaty, które wbrew pozorom łączy naprawdę niewiele – fani rezolutnych dzieciaków z Hawkins mogą być zawiedzeni, jeśli od Dark oczekiwali powtórki z rozrywki.
Mylnie okrzyknięte niemieckim Stranger Things Dark jest niesamowicie klimatycznym i wymykającym się schematom dziełem Barana bo Odara i Jantje Friese. To o tyle zaskakujące, że duet odpowiedzialny za powstanie filmu Who Am I. Możesz być kim chcesz z 2014 roku (którym wyraźnie inspirował się Sam Esmail, tworząc serial Mr Robot) zdecydował się na dość oklepane w kinie i literaturze umiejscowienie przerażających wydarzeń w scenerii małomiasteczkowej. Na pytanie o źródło pomysłu twórcy Dark bez wahania wskazują fascynację prozą Stephena Kinga, której zresztą nie wypierają się także bracia Duffer (twórcy ST) – ale to zdecydowanie za mało, by oba te tytuły porównywać. Jasne, mamy tu sporo młodzieży, są i zjawiska wymykające się ludzkiemu pojmowaniu, ale brak typowego dla amerykańskich produkcji efekciarstwa – Dark ani przez moment nie jest serialem rozrywkowym. To nie nostalgiczna laurka, garściami czerpiąca z popularnych w latach 80. motywów. To tytuł wymagający od widza pełnego skupienia od pierwszej do ostatniej minuty, któremu bliżej raczej do atmosfery rodem ze skandynawskich kryminałów.
Jeszcze przed pierwszą czołówką obserwujemy moment, gdy 21 czerwca 2019 roku Michael Kahnwald popełnia samobójstwo na poddaszu swojego domu – paradoksalnie jest on jednak postacią marginalną, a ta sytuacja stanowi zaledwie preludium wydarzeń, które przyjdzie nam obserwować przez kolejne dziesięć godzin. Jednym z głównych bohaterów Dark jest syn Michaela, Jonas. Nastolatek, którego poznajemy 4 listopada 2019, źle zniósł śmierć ojca. Nie radzi sobie też jego matka – każde z nich próbuje na swój sposób przetrwać. W niewielkim Winden wszyscy wiedzą o tragedii, ale tematem numer jeden w ostatnich dniach stało się zaginięcie jednego z rówieśników Jonasa. Mało kto dopuszcza do siebie myśl, że w spokojnej jak dotąd mieścinie grasuje porywacz czy morderca – niektórzy twierdzą, że słynący z wybryków Erik po prostu uciekł z domu, ale gdy kolejne dziecko – Mikkel Nielsen – ginie bez wieści, sytuacja robi się poważna.
Pierwsze dwa odcinki sugerują, że mamy do czynienia z rasowym kryminałem, ale myliłby się ten, kto historię zaginionych chłopców potraktuje jak powielanie schematów. Dark nie mieści się w ramach jednego czy dwóch gatunków, a to, co pozornie zdaje się kryminalną zagadką, bardzo szybko ewoluuje do rangi horroru, by po chwili ustąpić miejsca typowemu dla dramatów obyczajowych obrazowaniu cierpienia rodzin zaginionych – z czasem wachlarz gatunkowy zaczynają dopełniać również motywy science fiction. Napięcie nie spada jednak ani na moment, jak gdyby wszystko to stanowiło składowe elementy wysokiej jakości thrillera. Nieprzypadkowe jest też motto serialu, którym uczyniono słowa Alberta Einsteina:
Różnica między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością jest tylko uparcie obecną iluzją.
Historia, którą obserwujemy, rozgrywa się na przestrzeni dziesięciu dni między 4 a 13 listopada. Sęk w tym, że równolegle toczy się ona w roku 2019, 1986 oraz 1953 – w ten sposób dokładniej poznajemy mieszkańców Winden, śledząc ich losy na różnych etapach życia. Łącznie w dziesięcioodcinkowej serii przez ekran przewija się ponad siedemdziesiąt postaci, pośród których tylko nieliczni odkryli tajemnicę leżącego pod miastem i pobliską elektrownią jądrową tunelu czasoprzestrzennego – zasady jego funkcjonowania poznajemy tak naprawdę pod koniec, przede wszystkim w 8., ale i 10. odcinku. Fabuła została przez twórców Dark solidnie poszatkowana, przez co nic nie jest tym, czym się wydaje. Coś, co początkowo uznać można za główny wątek, rozwiązuje się w piątym odcinku. Z kolei coś, o czym nikt nie myślał, okazuje się sednem tej wielowarstwowej opowieści.
https://www.youtube.com/watch?v=tX_iYhBFSdo
Doskonały scenariusz to jedno, ale Dark to przede wszystkim niesamowity klimat. Wybrane lokalizacje pobudzają wyobraźnię, choć serial bardzo oszczędnie prezentuje się pod względem wizualnym. Szczególnie zdjęcia plenerowe wypadły mrocznie i tajemniczo. Na szczęście nie ma tu też zbyt wiele CGI. Do tego dochodzą bardzo dobre kostiumy oraz dobór aktorów. Nie tylko pod względem gry, ale i za sprawą fizycznego podobieństwa poszczególnych postaci (na przestrzeni lat odgrywanych przez różne osoby) genialnie wypada tu właściwie cała obsada, skompletowana przez Simonę Bär (Grand Budapest Hotel, Bękarty wojny, Lektor). Całości dopełniają idealnie dopasowane do charakteru serii kompozycje Bena Frosta oraz ciekawy soundtrack – największy nacisk położono na współczesne utwory (nie tylko niemieckie), które w końcowej fazie każdego odcinka możemy usłyszeć w konwencji teledyskowej, ale nie zabrakło też klasyków. Wycieczka do roku 1986 nie mogła obyć się bez kultowego 99 Luftballons czy Irgendwie Irgendwo Irgendwann (po polsku: Jakoś, gdzieś, kiedyś) Neny, choć zaskakuje liczba brytyjskich hitów (A Flock of Seagulls – I Ran, Tears for Fears – Shout, Dead or Alive – You Spin Me Round). Znalazło się nawet miejsce dla thrashmetalowego Pleasure to Kill zespołu Kreator, tymczasem zapomniano o… Modern Talking.
Co najciekawsze, Dark zdaje się w jakimś stopniu oszukiwać percepcję. Mniej lub bardziej naukowe zagadnienia w ramach science fiction to zawsze możliwość fabularnej porażki. Zazwyczaj zwracam na to dużą uwagę, ale pęd wydarzeń, mnogość wątków i postaci oraz skupienie, jakiego serial wymaga, by w pełni pojąć jego treść, sprawiły, że zupełnie nie miałem czasu na zastanowienie się, czy zbudowana wokół teorii Mostu Einsteina-Rosena opowieść, w której nie brak też odniesień do okultystycznej Tablicy szmaragdowej, ma jakikolwiek sens. Główną myśl przyświecającą tej koncepcji wyłożono natomiast dość jasno:
Czy wszystko ma swoje przeznaczenie, a jeżeli tak, kto o tym decyduje – przypadek, Bóg, a może my sami? Czy jesteśmy wolni w tym, co robimy, czy może wszystko wiecznie powstaje na nowo we wciąż powtarzającym się cyklu, a my stosujemy się do praw natury i jesteśmy tylko niewolnikami czasu i przestrzeni?
Podobne wpisy
Niemcy nie biorą jeńców. Dark niczym czarna dziura wciągnie każdego, kto uwielbia intrygujące historie i nie oczekuje rozwiązań podanych na tacy. Nie spodoba się jednak osobom, które liczą na stricte rozrywkowy format, jaki od kilku tygodniu obiecują nagłówki porównujące ten serial do Stranger Things. Ostatnią niewiadomą pozostaje zaś zakończenie. W przypadku zwykłego serialu, uznałbym je za okrutny cliffhanger – nie można jednak zapominać, że podstawą fabuły jest tu nie tyle teoretyzowanie Einsteina na temat czasu i przestrzeni, co umocowanie tych teorii w filozoficznej koncepcji palingenezy światów (“Wieczny powrót”). Jeśli świat jest jak kostka Rubika, a każdy element w odpowiednim czasie musi znaleźć się na swoim miejscu, poznawanie dalszych losów naszych bohaterów jest mało istotne. Koniec końcu wszystko przecież wróci do punktu wyjścia – obecnie Dark jest więc swoistym serialem Schrödingera – do momentu ogłoszenia przez Netflix zamówienia na drugi sezon fabuła pozostaje bowiem jednocześnie zamknięta i otwarta!
Jedno jest pewne – biorąc pod uwagę złożoność fabuły oraz fakt, jak bardzo losy poszczególnych postaci z różnych czasów się zazębiają, warto obejrzeć ten serial więcej niż raz. Drugie podejście odkrywa przed widzem ogrom detali, które podczas pierwszego seansu zdawały się nieistotne, pozbawione sensu. Każdy zaprezentowany w Dark wątek został bardzo dokładnie przemyślany i nawet jeśli wydaje się niepotrzebny, ostatecznie bez niego cała historia mogłaby potoczyć się inaczej – w końcu (jak twierdzi H.G. Tannhaus) wszystko jest ze sobą połączone.
korekta: Kornelia Farynowska