RASIZM w amerykańskim filmie sensacyjnym. 25 lat od premiery BAD BOYS

Kolorowe duety
Detektyw Ricardo Tubbs (Philip Michael Thomas), Policjanci z Miami (1984–1990), produkcja i scenariusz Anthony Yerkovich
Podobne wpisy
Muzykę do serialu napisał Jan Hammer, a wraz z jego ponadczasowymi kompozycjami narodził się cały nurt o podobnych, elektroniczno-symfonicznych korzeniach (np. The Midnight, Timecop1983, September 87). Już po muzyce można ocenić tę „z lekka pomocniczą” rolę Tubbsa. Doczekał się własnego tematu na ścieżce dźwiękowej, podobnie jak Crockett, ale czy utwór Tubbs and Valerie przeszedł do historii muzyki rozrywkowej w tym samym stopniu, co Crockett’s Theme? Oczywiście, że nie, chociaż kompozycyjnie jest o wiele lepszy. Nie mógł, ponieważ Tubbs był zawsze tłem dla Crocketta (Don Johnson), ważnym, a czasem kluczowym, ale zawsze tłem. Widać to na każdym kroku w fabule, nawet podczas fizycznych starć z przestępcami. To do Tubbsa strzelali i ciągle zostawał ranny. Nawet używał tańszej broni. Ego Crocketta zaś było dosłownie tak rozbuchane, że aż musiał sobie kupić wielką motorówkę (Wellcraft Scarab 38) i aligatora Elvisa. Polscy policjanci pewnie do dzisiaj toczą pianę, czemu w policji tyle nie zarabiają. Co ciekawe, Jamie Foxx, następca Philipa Michaela Thomasa w pełnometrażowym filmie Miami Vice Michaela Manna, o wiele bardziej dorównuje Crockettowi. Najwidoczniej czasy się zmieniły, co zresztą wcześniej pisałem o sposobie traktowania Afroamerykanów w amerykańskim filmie po roku 2000.
Roger Murtaugh (Danny Glover), seria Zabójcza broń (1987–1998), reż. Richard Donner
Danny Glover to aktor z klasą. W roli Rogera Murtaugha, partnera Mela Gibsona, sprawdza się podobnie, jako mężczyzna, przyjaciel (i policjant) także z klasą. Jest staromodny, wręcz konserwatywny, co przejawia się nawet w używanej przez niego broni (rewolwer). Posiada rodzinę, wręcz jej amerykański, prawilny ideał. Sam jest przykładnym ojcem, który dba o cnotę swojej córki bardziej niż o regularny seks ze swoją żoną. Cóż więcej chcieć od postaci spełniającej „południowy” ideał? Chyba tylko to, żeby był biały. A tego już się zmienić nie da. Dlatego jest wewnętrznie sprzeczną antytezą swojego partnera. Twórcy tak zaprojektowali ten pamiętny i cudowny duet, że naprawdę trudno dostrzec, że cokolwiek w nim zgrzyta. Dopiero gdy rozłoży się go na czynniki pierwsze i przeanalizuje budowę postaci w kontekście roli Afroamerykanów w amerykańskim filmie, widać, że rola dramatyczna przypadła Melowi Gibsonowi – zagubionemu w sobie człowiekowi, który jedną nogą stoi po drugiej stronie życia. Danny Glover za to zmaga się jedynie z nieuporządkowaniem, które wprowadził w jego życie Mel, a poza tym jego przykładność i poprawność mają za zadanie działać wychowawczo na osoby skłonne do rasizmu i wszelkich innych egzystencjalnych dysfunkcji. To jak oswajanie dzikiego zwierzęcia, tyle że prowadzone eksperymentalnie na ludziach. Danny Glover jest więc narzędziem i oscyluje sobie gdzieś w tle Mela Gibsona.
Somerset (Morgan Freeman), Siedem (1995), reż. David Fincher
Zapewne długo nie powstanie taka produkcja. Siedem to jeden z najlepszych thrillerów sensacyjnych, jakie kiedykolwiek widziałem, ale pewnie nie jestem odosobniony w tej opinii. Duet Millsa (Brad Pitt) i Somerseta (Morgan Freeman) również zapada w pamięć jako osobliwe zestawienie sprzecznych osobowościowo ludzi, z których jeden jakby ciągle pozostaje w tle głównej rozgrywki. Jak łatwo się domyślić, jest to Somerset. Mądry, starszy, doświadczony policjant tuż przed emeryturą, mogący z powodzeniem być mentorem młodego i nazbyt zrywnego Millsa. Tak w pewnym sensie jest, chociaż Mills nie do końca poddaje się wstrzemięźliwemu postępowaniu Somerseta. Ale w tym całym wielokolorowym ambarasie nie o Millsa nam chodzi, lecz o prezentację jego mistrza. Warto nieco pochylić się nad sposobem filmowania obydwu policjantów. Somerset częściej pozostaje w cieniu, nieco na drugim planie. Jest w nim coś z koryfeusza udramatyzowanych losów Millsa, jednak nie jest w stanie mu pomóc. Trzeba przyznać, że to jedna z ciekawszych ról w karierze Morgana Freemana, chociaż jak zwykle w cieniu. Gdyby faktycznie Somerset był szarą eminencją filmu, pewnie bym go nie wybrał do tego zestawienia, jednak cień Somerseta jest zbyt nieobecny, niewpływowy. Mills i tak postąpi zgodnie z przeznaczeniem, a jego partner nie stanie się dla niego instrumentem ratunku.
Detektyw James Carter (Chris Tucker), Godziny szczytu (1998), reż. Brett Ratner
Wiem, że to nieco inaczej skonstruowany przykład, bo Jackie Chan nie należy do rasy białej, niemniej przedstawiciele rasy żółtej radzili sobie w historii znacznie lepiej niż Murzyni. Co więcej, stworzyli tysiącletnie kultury oddziałujące na cały świat z wciąż przez białych niedocenianą siłą. Tak jest również w Godzinach szczytu. Detektyw James Carter nie docenia inspektora Lee. Zachowuje się wręcz tak samo, jak nabuzowany testosteronem białas, niezdający sobie sprawy, jak kruchy jest jego świat i zbudowane na europejskich podbojach ideały. I znów czarny partner okazuje się tłem oraz motorem rozrywki dla widza. Jackie Chan oczywiście jak zwykle pokazuje, że nie jest mu potrzebny żaden kaskader, natomiast bez swojego narzędzia w postaci Chrisa Tuckera po raz kolejny odegrałby swój Chanowski, standardowy film. A tak w relacji z Carterem jego komediowe cechy zostają sprawnie wydobyte z odmętów świata specyficznie rozumianych dla widzów z Zachodu komedii kung-fu. Co to oznacza dla Chrisa Tuckera? Nic ponad bycie sprawnym narzędziem uwznioślającym kreację Jackiego Chana, co jest tym bardziej przykre, że Tucker w pewnym momencie przemienia się w zwykłego, czarnego klauna o kogucim głosie.
Reggie Hammond (Eddie Murphy), 48 godzin (1982), reż. Walter Hill
Podobnie jest z Eddiem Murphym, chociaż akurat w jego przypadku przywdziana maska jest o wiele znośniejsza. Reggie Hammond nie jest policjantem. Za to świetnie zna przestępcze sztuczki. Twórcy filmu już o to zadbali, żeby nie były to żadne poważniejsze zbrodnie o negatywnym wydźwięku społecznym. Tak uformowano problemowego partnera Nicka Noltego, kolejne narzędzie przebywające „z lekka na drugim planie”. Mało tego, to jeszcze były te czasy, kiedy zupełnie normalne było, że czarny mógł być jedynie przestępcą, za to biały miał moralną siłę, żeby mozolnie wyzwolił się z degenerackiej ścieżki. A dlaczego nie mogło być odwrotnie? Nie pasowałoby to do ogólnie przyjętej wizji ról w duetach odgrywanych przez czarnoskórych aktorów. Rzecz jasna więc, że mogli być jedynie katalizatorami rozrywki w świadomości widza, rozśmieszać go, prowokować, a zarazem dawać swoim filmowym partnerom szansę do zaopiekowania się kimś. Zwróćmy uwagę na to, kim jest Jack Cates (Nolte). Policjant bez celu w życiu. Skłonny do przemocy, niechlujny, aspołeczny. Kiedy poznaje Reggiego Hammonda, dostaje wreszcie kogoś, kim może pokierować, wyprostować mu egzystencjalną drogę, tym samym wyrównując też swoją ścieżkę. Od samego początku więc afroamerykańska cześć duetu jest nad wyraz wesołkowata, a jednak podporządkowana i zależna. To jest właśnie ów biały cień spoczywający na Eddiem Murphym. Wyzwoli się spod niego już całkiem niedługo – w roli Axela Foleya w Gliniarzu z Beverly Hills.