search
REKLAMA
Ranking

NAJLEPSZE FILMY SCIENCE FICTION 2017. Subiektywne TOP 10

Jakub Piwoński

31 grudnia 2017

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Ubiegłoroczne zestawienie mojego autorstwa rozpoczęło tradycję corocznych podsumować filmów spod znaku science fiction. Jak zatem wypadł rok 2017 w kontekście futurystycznego gatunku? Mam wrażenie, że o kilka punktów jakości lepiej, aniżeli w roku ubiegłym. To był dobry rok dla fantastyki naukowej, a wytypowane przeze mnie tytuły mają to potwierdzić.

Kilka słów o kluczu, jakim się kierowałem w doborze filmów. Liczyły się nie tylko premiery polskie, ale także zagraniczne, obejmujące rok 2017. Do zestawienia, tak jak w zeszłym roku, nie trafili ani przedstawiciele space fantasy (Gwiezdne wojny), ani też kina superbohaterskiego (bo te mają osobne podsumowanie). Wytypowane produkcje to czyste SF, poruszające typowe dla siebie zagadnienia. Patrząc na rok 2017 da się zauważyć, że dla współczesnych twórców SF tematem najbardziej frapującym jest przyszłość technologii i jej wpływu na cywilizację (na tym założeniu także bazuje kapitalna produkcja Netflxa – Czarne lustro), co ważne, nie tylko w kontekście sztucznej inteligencji. Ale w przypadku najlepszego według mnie filmu SF tego roku akurat to nie cyberpunk okazał się górą.

Poniższa lista jest w pełni subiektywna. Dobór opiera się zatem głównie na spełnianiu zasad gatunku SF oraz moim osobistym guście. Filmy zostały ułożone jakościowo. Rzecz jasna wszystkie są dobre, ale na ostatnich miejscach listy uplasowały się te zdecydowanie najlepsze. Miłej lektury. Jeśli macie coś do dodania, zapraszam do komentowania artykułu.

10. iBoy

Młodzieżowe kino SF z ambicjami. Bardzo aktualne w wydźwięku, gdyż biorące na warsztat temat komunikacji medialnej, szybkości przesyłu informacji. Do tego ciekawie korespondujące z konwencją kina superbohaterskiego. Protagonistą jest bowiem młody chłopak, społeczny wyrzutek, który na skutek wypadku zyskuje niezwykłą zdolność – może umysłem podłączyć się do sieci. Dzieje się to za sprawą umieszczonych w jego głowie fragmentów smartfona. Stworzony dla Netflixa iBoy wypada bardzo przyzwoicie pod względem realizatorskim i aktorskim. Choć filmowi doskwierają pomniejsze głupoty narracyjne, to jednak nie jest już tak głupi w tym, co po sobie pozostawia. Pokrótce – nie dajmy się zniewolić własnemu smartfonowi!

9. Ghost in the Shell

Ten film skazany był na porażkę już na etapie wstępnych zapowiedzi. A to dlatego, że nikt nie wierzył w to, że aktorska wersja absolutnie kultowego i absolutnie mistrzowskiego anime autorstwa Mamoru Oshii jakkolwiek może się udać. Efekt końcowy stosownie podzielił zatem publiczność, ale akurat ja zaliczam się do tej grupy, która wizji Ruperta Sanderosa będzie twardo bronić. Gdy od początku zdałem sobie sprawę z tego, że nie będzie mi dane przeżyć tej samej magii, jaka każdorazowo wyzwala się w przypadku seansu oryginału Oshii, wówczas zrozumiałem i nawet doceniłem skrócony, a nawet nieco spłycony przekaz wersji amerykańskiej. Wpłynęło to po prostu na lekkość i przyjemność seansu. To trochę tak, jakby zamiast lektury książki przerobić jej syntetyczne streszczenie. Filozofia podana w pigułce, którą łyka się bez popity. Ale nowy GitS to także przykład tego filmu, który miałkość fabuły rekompensuje bezwzględnie oprawą wizualną. Tak, to wedle mnie jeden z najlepiej wyglądających filmów SF tego roku.

8. Marjorie Prime

W przyszłości ogromną popularnością cieszy się technologia, dzięki której możliwe stało się wskrzeszanie swych zmarłych bliskich w postaci niezwykle wiarygodnego hologramu. Z tej możliwości korzysta wiekowa Marjorie, która pragnie raz jeszcze porozmawiać ze swym zmarłym przed laty mężem. Film nie miał swojej premiery w Polsce i raczej nie zapowiada się, żeby do niej doszło. Jest to bowiem bardzo skromny w formie, niezależny projekt, który, przy udziale intrygującego pomysłu, skupia się przede wszystkim na emocjach bohaterów wyzwalających się podczas długich i ciekawych dialogów. Pomaga w tym imponująca obsada: Lois Smith, Jon Hamm oraz dawno nie widziani Tim Robbins i Geena Davis.

7. Blame!

Zrealizowane na potrzeby Netflixa anime nie powala oryginalnością. Ale ani na chwilę nie zaburzyło to mojego seansu. Do pełni szczęścia wystarczył intrygujący pomysł wyjściowy (wedle którego globalna sieć sprzeciwia się człowiekowi i przejmuje kontrolę nad światem) łączący postapokalipsę z cyberpunkiem, ciekawi bohaterowie oraz, co nie mniej ważne, atrakcyjna strona formalna. Dzięki temu Blame! dobrze się ogląda, a po miesiącach od pierwszego seansu równie dobrze się tę produkcję wspomina. Solidna, klimatyczna rzecz.

6. Odkrycie

SF lubi zadawać ostateczne pytania – czyli te dotyczące naszego losu i jego kresu. W wyprodukowanym przez Netflix Odkryciu naukowcy biorą na warsztat jedno z tych kluczowych dla nas zagadnień. Próbują bowiem zbadać, co dzieje się z nami po śmierci. Pomaga im w tym sam Robert Redford w swym ostatnim ekranowych wcieleniu przed ogłoszoną emeryturą. Wbrew temu, co może sugerować wiek aktora, Odkrycie prezentuje się jednak wyjątkowo żywotnie i świeżo, łącząc fantastycznonaukową historię z elementami romansu. I to pomimo faktu, że temat zaglądania na drugą stronę był już w kinie wałkowany niejednokrotnie (co przedstawiłem tutaj). Jak pisałem w recenzji, choć brakuje w Odkryciu elementu zaskoczenia, to jednak jest to ciekawa próba pokonania niedoścignionej myślami granicy.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA