search
REKLAMA
Zestawienie

POWIEŚCI SCIENCE FICTION, które powinny zostać ZEKRANIZOWANE

Odys Korczyński

2 maja 2020

REKLAMA

Philip. K. Dick, Ubik

Do tej pory Philip K. Dick miał nieco zezowate szczęście do adaptacji. Rzecz jasna, jego literatura wywarła ogromny wpływ na film, ale jednocześnie powieści Dicka okazały się niełatwe do przeniesienia na ekran. Twórcy się nimi inspirują, czerpią z nich pomysły, żeby zbudować główny wątek fabuły w swoich filmach, lecz nikt nie porywa się na ekranizację. Dlaczego? Dick jest narracyjnie hermetyczny, a jako inspiracja funkcjonuje głównie w kinematografii USA. Twórcy zza oceanu przedkładają zarobek nad oddanie ducha pisarstwa autora. Dlatego służy on za inspirację, a nie adaptuje się jego powieści. Chciałbym, żeby z Ubikiem było inaczej, chociaż wątków metafizycznych i filozoficznych w nim nie brakuje. Jest jednak bardzo spójny fabularnie i nie trzeba by było wszczynać żadnej rewolucji w historii, żeby ciekawie oddać ją w postaci obrazu. Joego Chipa z powodzeniem mógłby zagrać Cillian Murphy, a reżyserią filmu zająć się Alex Garland.

Janusz A. Zajdel, Paradyzja

Kto jeszcze pamięta o naszym polskim Philipie K. Dicku? Młode pokolenie, nawet dobrze znające science fiction, z trudnością kojarzy nazwisko Zajdel. A przecież wydawać by się mogło, że skoro Lema kocha i szanuje, to automatycznie Zajdla także powinno. Nic bardziej mylnego. Zajdel ukrył się w cieniu naszej rodzimej literatury sci-fi, a przecież jego książki to kopalnia wiedzy na temat tzw. racjonalnego nurtu w fantastyce naukowej. Paradyzja zamyka powieściową twórczość Zajdla. Jest buntowniczą wizją antytotalitarną, celnie punktującą wszelką władzę, która w imię ideologicznych pobudek potrafi nawet zafałszować rządzące światem prawa fizyki. Jakże wiele w Paradyzji metafor, które moglibyśmy z dokładnością do literackich minimetrów odnieść do naszej, polskiej, współczesnej rzeczywistości polityczno-społecznej. Realizacja filmu zatem byłaby dla nas dzisiaj bardzo pożyteczna, gdyż być może otworzyłaby oczy wielu Polakom w temacie tego, do czego posuwa się władza, żeby utrzymać się przy korycie. Co ciekawe, w 1987 roku zrealizowano teatr telewizyjny na podstawie powieści Paradyzja w reżyserii Macieja Leszczyńskiego, z Marianem Opanią i Henrykiem Talarem w rolach głównych. Tak szczycąca się teatralnymi tradycjami Telewizja Polska powinna regularnie wracać do takich zapomnianych sztuk. To, że tego nie robi, wcale mnie nie dziwi, ale dlaczego przedstawienie nie pojawia się w innych, wolnych mediach, pozostaje dla mnie zagadką. Obserwując przemiany polityczno-społeczne na świecie, nie zdziwiłbym się, gdyby zbyt niezależnie myślący człowiek nie był na rękę także liberałom.

Jarosław Grzędowicz, Pan Lodowego Ogrodu

Im dalej w las, tym więcej drzew, i nie za bardzo wiadomo, na którym zawiesić oko. Tak trochę jest z powieścią Grzędowicza, jego wizytówką, dzięki której zdobył sławę. Pierwszy tom jest znakomity – nie można się oderwać od relacji głównego bohatera, Vuko, z Cyfralem, czyli dość osobliwym wewnętrznym komputerem pokładowym w formie pasożyta zwiększającego możliwości bojowe ludzkiego ciała. Z każdą kolejną częścią powieści jest już gorzej. Do treści wkracza magia i dość nieoczekiwanie przemienia Cyfrala w nieco krnąbrną wróżkę. Kulminacja opowieści również nie powala, niemniej całość jest warta ekranizacji, tyle że w maksymalnie dwóch częściach. Pewnie Grzędowicz mógłby mieć zastrzeżenia do ograniczenia działań magicznych, a skupienia się na cyberpunkowym sci-fi, lecz dla czystości gatunkowej ewentualnego filmu mogłoby się to okazać zbawienne.

A może warto byłoby zekranizować Hel 3? Dobrze, że Fabryka Słów wydała go w podobnej konwencji graficznej co Pana Lodowego Ogrodu. Przyznaję, że cała seria dobrze się prezentuje na regale. Historia iwenciarza Fokusa jakościowo nie dorównuje wprawdzie historii Vuko Drakkainena i jego Cyfrala, ale to pouczająca opowieść o sterowanym informacją społeczeństwie. Lektura mogłaby się okazać zbawienna dla wszystkich zbyt ufających telewizji, zwłaszcza tej, która niegdyś w Polsce była „publiczna”.

Bonus
Robert A. Heinlein, Żołnierze kosmosu

Jeśli myślicie, że to moja złośliwość, to jesteście w błędzie. Oceniam po prostu jakość dzieła filmowego w stosunku do jakości literackiej inspiracji. A poza tym tytuł artykułu wcale nie oznacza, że wybrane przeze mnie powieści już kiedyś nie zostały zekranizowane. Oczywiście w świecie kina znalazłoby się wiele innych przykładów adaptacyjnych koszmarków (np. Gra Endera Orsona Scotta Carda) – chociaż gdybym nie znał książki, stwierdziłbym, że film aż taką klapą nie jest. W przypadku książki Roberta A. Heinleina rozdźwięk jest jednak podobny do różnicy między ilością promieniowania, jaką może przyjąć (i przeżyć) karaluch, a dawką graniczną dla człowieka. Tekst Heinleina do wybitnych dzieł literatury nie należy, ale również nie zasługuje na takie potraktowanie, jakie zgotował mu Paul Verhoeven. To, co zobaczyłem w Żołnierzach kosmosu, w niczym nie nadaje się na adaptację i inspirację literackim pierwowzorem. Czekam więc, aż ktoś odważny zdecyduje się podjąć rękawicę i zrealizować temat ponownie, jakby poprzedniej wersji nie było.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA