DIABEŁ W OHIO. Kolejna przeciętna produkcja od Netflixa
Netflix od dłuższego czasu przyzwyczaił nas, że idzie ze swoimi nowymi produkcjami bardziej w kierunku, w którym stawia na ilość, a nie jakość. Niestety trend związany z masową produkcją tzw. przeciętniaków dalej się utrzymuje. Jednym z przykładów może być nowa serialowa adaptacja na motywach powieści, która została oparta na prawdziwych faktach, czyli Diabeł w Ohio. I szczerze, nie miałam absolutnie żadnych oczekiwań w stosunku do tej produkcji, gdyż ta platforma streamingowa od dłuższego czasu przestała znajdować się w obrębie moich filmowych i serialowych zainteresowań, nie licząc świetnych dokumentów. Mimo wszystko trudno jest pisać o kolejnej porażce tego giganta. Nowy serial to dość nieudany produkt, który ze świetnego pomysłu wyjściowego, czyli sekty wielbiącej diabła, bazującego w dodatku na prawdziwych wydarzeniach, stworzył dzieło wielowątkowe, które tak naprawdę prowadzi donikąd. Po raz kolejny dostajemy oklepany motyw kobiety z traumą, która chce zbawić świat, a która nie widzi prawdziwego zła czyhającego na nią w jej najbliższym otoczeniu. Co więc zagrało, a co okazało się totalnym niewypałem?
Brak zrealizowanych obietnic
Po pierwsze żadna z pierwotnych obietnic odnośnie do serialu nie została spełniona przez Netflixa. W założeniu miał to być bowiem thriller z elementami horroru, a nie jest on ani jednym, ani drugim. Na siłę próbuje się mu także przyczepić łatkę dramatu psychologicznego czy mrocznego serialu, ale tych aspektów także się nie uświadczy. Praktycznie od samego początku, czyli pierwszego odcinka, miałam duży problem z jednoznacznym zakwalifikowaniem tegoż dzieła. Z każdym kolejnym epizodem było mi tylko ciężej, gdyż twórcy na każdym kroku odwołują się do tak różnych gatunków filmowych, że w ogólnym rozrachunku dostajemy pomieszanie z poplątaniem. Ani to dramatyczne, ani straszne, ani nawet nie jest porządną teen dramą.
Produkcja reklamuje się zaskakującymi plot twistami, które dla wytrawnych widzów będą raczej przewidywalne. To samo tyczy się osób, które w swoim życiu widziały już kilka bardzo podobnych produkcji; odgadnięcie kolejnych elementów układanki nie powinno być aż tak trudne. Zdaję sobie sprawę, że życie pisze najlepsze scenariusze, dlatego liczyłam na pełnokrwistą historię z prawdziwymi bohaterami i autentycznymi problemami oraz grozą reprezentowaną przez czcicieli szatana. Okazuje się jednak, iż są oni o tyle groźni, gdy korumpują kolejne osoby, a ich chyba największym przewinieniem jest kilka podpaleń. Nie chcę bagatelizować zagrożenia ze strony wszelakich kultów, jednak w tym przypadku został on przedstawiony jako wyizolowana społeczność, która ani nie przeraża, ani nie wzbudza autentycznego strachu. Chyba twórcom nie do końca chodziło o taki efekt.
Kopia z kopii kopii
Oczywiście Netflix nie byłby sobą, gdyby nie zrealizował nowego serialu w oparciu o wyświechtany schemat zaczerpnięty z innych podobnych produkcji. Mamy więc tajemniczą zagubioną dziewczynę, kult diabła, tajemnicze symbole wycięte na ludzkiej skórze oraz wskazówki dla widza praktycznie na każdym kroku, jak chociażby modlitwę do szatana, czyli Gwiazdy Zarannej. Scena ta zamiast wzbudzać przerażenie, tak naprawdę powoduje niekontrolowany śmiech. A tego typu elementów jest znacznie więcej.
Największym i zarazem podstawowym problemem jest przewidywalność produkcji, odczuwalna praktycznie już od pierwszych minut. Seria składa się z ośmiu odcinków, a jestem przekonana, że skrócenie serialu o dwa, trzy epizody pozytywnie wpłynęłoby na jego jakość. Twórcy, zamiast mnożyć kolejne wątki, skupiliby się na tych najważniejszych. A tak mamy totalny chaos, gdzie z prędkością światła przeskakujemy pomiędzy kolejnymi, mało znaczącymi problemami kolejnych bohaterów, które nic nie wnoszą do fabuły. Ta z kolei została podzielona na kilka mniejszych fragmentów, które w założeniu miały tworzyć spójną całość. Niestety tak się nie stało. Dlatego jedna odnoga skupia się na głównej bohaterce, jej rodzinie oraz tajemniczej dziewczynie, której obecność bezpośrednio wpływa na wszystkich domowników. Dodatkowo trzeba pamiętać, że każdy z nich, czyli łącznie sześć osób, posiada osobne wątki poboczne. Druga odnoga skupia się ponownie na głównej bohaterce, jej dążeniu do odkrycia prawdy oraz przezwyciężeniu traumy z przeszłości. Kolejna odnoga fabularna dotyczy kultu i tajemniczego rytuału. Serial serwuje nam także wątek detektywa, który próbuje odkryć prawdę, podobnie jak główna bohaterka. Nie wiem, dlaczego dwie postacie tak naprawdę skupiają się na tym samym, czyli odkryciu, co się stało z tajemniczą dziewczyną. Szczególnie że detektyw Lopez absolutnie nic nie wnosi do produkcji. Dosłownie nic.
Kolejny problem to fatalnie zrobione ekspozycje pod postacią retrospekcji. Ale to nie jest najgorsze. Z trybu retrospekcji przechodzimy bowiem do teraźniejszości, a dokładniej postaci wpatrzonej w przestrzeń, która ponownie objaśnia nam, co takiego widzieliśmy właśnie w retrospekcji. Twórcy chyba nie odrobili lekcji z filmoznawstwa, bo absolutnie nie mają pojęcia, w jaki sposób wykorzystywać to narzędzie. Nie dowiadujemy się niczego nowego, nie otrzymujemy niezbędnych informacji do pogłębienia chociażby charakterystyki postaci.
Poważny temat? Nie, dziękuję
Netflix miał także szansę na pokazanie autentycznych zagrożeń, z którymi mierzy się obecne społeczeństwo, a które są ważniejsze, aniżeli kult. Niestety platforma miała już kilka szans, by podjąć tę problematykę, ale żadna próba jak na razie się nie udała. Mamy bowiem pokazanie po macoszemu wątku osób zmagających się z traumą, dotyczącą maltretowania w dzieciństwie przez rodziców. Wątek ten się pojawia, ale w żaden sposób nie zwraca uwagi na istotność tego problemu ani nie przyczynia się do szerzenia świadomości na jego temat. Tak, wiem, że to tylko serial, ale serio? Możemy przez osiem odcinków demonizować kult, który nic nie robi, a nie potrafimy skupić się na traumie, którą przeżywa wiele osób, i nie damy ani razu do zrozumienia, że jest to coś, z czym możemy sobie poradzić, niekonieczne ratując przypadkowe osoby.
Aktorsko jest średnio. Przykro mi to mówić, ale większość odtwórców postaci nie ma absolutnie nic do zagrania. Najbardziej zniuansowana wydaje się postać głównej bohaterki, czyli doktor Mathis, w którą wcieliła się Emily Deschanel. Bardzo mnie cieszy powrót tej aktorki, znanej chyba wszystkim z serialu Kości. Jej Suzanne to postać niepozbawiona wad, która swoje działania opiera bardziej na odczuwanych emocjach aniżeli na racjonalnych odruchach. Z jednej strony ma rodzinę, którą powinna się zająć, a z drugiej rzuca wszystko, by zająć się w sposób graniczący z obsesją tajemniczą pacjentką. Nie mówiąc już o tym, że część jej wyborów przejawia wątpliwy charakter, jak chociażby wchodzenie w relacje z pacjentami itd. Dziwi mnie, że na tyle wątków obecnych w serialu tylko jeden z bohaterów został napisany w ciekawy sposób, gdzie aktorka dwoi się i troi, by wykrzesać ze scenariusza najwięcej, jak się da.
https://www.youtube.com/watch?v=ScEl_smzT3A
Serial miał szansę stać się ciekawą produkcją zabierającą głos w ważnej sprawie, a przy okazji mogła wykorzystać najlepsze elementy folk horroru (horror folklorystyczny, horror ludowy), który prężnie się rozwija ostatnimi czasy. Mamy bowiem tajemnicze miasteczko, które izoluje się od świata zewnętrznego, wypaczone przekonania moralne wspólnoty, zderzenie świata my–obcy oraz krwawy rytuał, czyli wszystko, co w tym gatunku najlepsze. Niestety produkcja wpadła w pułapkę jednowymiarowego spojrzenia na kwestię amerykańskich kultów oraz traumy z dzieciństwa, jednocześnie mocno stawiając na dramę dla nastolatków, która na tle pozostałych wątków pasuje do narracji jak pięść do nosa. Dobrze byłoby, gdyby twórcy skupili się bądź na jednym, bądź na drugim aspekcie, a nie próbowali połączyć wszystko w jedną niespójną całość. Produkcja mocno przez to traci, a przecież można by zrobić z tego naprawdę klimatyczny serial z elementami grozy, który skupia się na naturze zła, mentalności małych miasteczek oraz manipulacji. Finalnie otrzymujemy przeciętny twór, który chciał wpisać się w nowe horrorowe trendy, ale zawiódł praktycznie na każdym możliwym polu. Zamiast tracić cenny czas, lepiej obejrzeć jeden z klasycznych filmów na temat sekt, kultów i rytuałów. Niestety, ale Netflix znów nie podołał.