Od Glassa do Gabriela. 10 NAJLEPSZYCH soundtracków LAT 80.
Na poniższą listę trafiły wyłącznie albumy z oryginalną muzyką skomponowaną na potrzeby danego filmu, a nie kompilacje z wcześniej nagranymi piosenkami. Tak jak poprzednio, lista pomija hollywoodzką sztampę. Zobacz też: Od Morricone do Morodera. 10 najlepszych soundtracków lat 70.
Tangerine Dream – „Thief” (1981)
Niech nikogo nie zwiedzie nominacja do Złotej Maliny – muzyka do Złodzieja Michaela Manna to jeden z najlepszych soundtracków w dorobku niemieckiej grupy Tangerine Dream. Stylowy thriller neonoir został zilustrowany ścieżką dźwiękową łączącą gitarowe dźwięki z rytmami sekwencerów. „Reżyser pragnął, żeby muzyka była bardzo głośna, niczym hałas wwiercający się w mózg” – wspominał Johannes Schmoelling. Trzeba przyznać, że dopiął swego.
Philip Glass – „Koyaanisqatsi” (1982)
Od tego albumu rozpoczęła się kariera Philipa Glassa jako rozchwytywanego kompozytora muzyki filmowej. W słynnym filmie Godfreya Reggio ścieżka dźwiękowa pełni funkcję narracyjną na równi z ruchomymi obrazami i trudno sobie dziś wyobrazić, żeby montażowi kadrów towarzyszył inny soundtrack. Glass i Reggio powtórzyli tę formułę w filmach Powaqqatsi i Naqoyqatsi i choć rezultaty były zadowalające, nie mogły mierzyć się z siłą Koyaanisqatsi.
Vangelis – „Blade Runner” (1982)
Perła w koronie dyskografii Greka. Muzyka do kultowego Łowcy androidów Ridleya Scotta to nie tylko perfekcyjna dźwiękowa ilustracja poczynań Ricka Deckarda ścigającego zbuntowane roboty w Los Angeles A.D. 2019. To także portret Vangelisa w momencie, gdy artysta odnalazł idealną równowagę pomiędzy muzykalnością, eksperymentami, brzmieniem, wyrafinowaną produkcją i umiejętnościami malowania emocji za pomocą dźwięków.
Giorgio Moroder – „Scarface” (1983)
Moroder ma na koncie kilka świetnych soundtracków, ale jego niekwestionowanym opus magnum pozostaje muzyka do Człowieka z blizną Briana De Palmy. Syntezatorowe kompozycje okazały się znakomitym tłem dla opowieści o wzlocie i upadku króla kokainy Tony’ego Montany, a w późniejszych latach stanowiły źródło inspiracji i sampli dla wykonawców hip-hopowych, takich jak Mobb Deep, Kanye West, Lil Wayne i Rick Ross.
Ryuichi Sakamoto – „Merry Christmas, Mr. Lawrence” (1983)
Zmarły w tym roku Ryuichi Sakamoto był zapewne najwspanialszym obok Ennio Morricone twórcą muzyki filmowej. Wielu widzów widziałoby w tym miejscu muzykę do Ostatniego cesarza Bernarda Bertolucciego, ale to nie jest koncert życzeń, tylko subiektywna lista. Soundtrack do Wesołych świąt, pułkowniku Lawrence Nagisy Ōshimy to pierwsza i zarazem najlepsza ścieżka dźwiękowa Japończyka, a główny temat to już żelazny kanon.
Clannad – „Legend” (1984)
Wychowani na przełomie lat 80. i 90. mogą pamiętać serial Robin z Sherwood o dzielnym zbóju, który walczył z podłym szeryfem Nottingham u boku Małego Johna, Willa Szkarłatnego, Brata Tucka, Nasira, Mucha i Lady Marion (najciekawszy był widmowy myśliwy Herne). Muzyka zespołu Clannad we wspaniały sposób ilustrowała te przygody, łącząc brzmienie modnych wówczas syntezatorów z tradycyjnym instrumentarium irlandzkiego folku.
Ennio Morricone – „Once Upon a Time in America” (1984)
Jeżeli ktoś nagrał w swoim życiu soundtracki do blisko 500 filmów, to można mieć problem z wyborem tego najbardziej wartościowego. Niżej podpisany takiego kłopotu nie ma, bo Dawno temu w Ameryce Sergio Leone to jego ukochany film (tuż obok Łowcy androidów Scotta, Truposza Jima Jarmuscha i Czasu apokalipsy F.F. Coppoli). Przejmujący temat tytułowy, Deborah’s Theme, Cockeye’s Song… Ennio Morricone w szczytowej formie.
Ry Cooder – „Paris, Texas” (1984)
Zmizerniały mężczyzna w ubłoconym garniturze i wyświechtanej czapeczce przemierza rozgrzaną do czerwoności pustynię gdzieś w Ameryce, a szerokim kadrom towarzyszą powłóczyste dźwięki gitary. Tak rozpoczyna się Paris, Texas Wima Wendersa – piękny, przejmujący film o utraconej miłości, przebaczeniu i godzeniu się z losem, w którym rozbrzmiewa melancholijna muzyka Rya Coodera rozpisana na rozwibrowane gitary grane techniką slide.
Angelo Badalamenti – „Blue Velvet” (1986)
Zaczęło się od tego, że David Lynch zatrudnił Angelo Badalamentiego jako wokalnego korepetytora Isabelli Rossellini. Skończyło się na tym, że Badalamenti stworzył muzykę do Blue Velvet i niemal wszystkich następnych filmów Lyncha. Ta ścieżka dźwiękowa miała być, wedle słów reżysera, „jak Szostakowicz – bardzo rosyjska, ale i bardzo piękna, a jednocześnie mroczna i trochę straszna”. Udało się: soundtrack uwypuklił atmosferę filmu.
Peter Gabriel – „Passion” (1988)
Były wokalista Genesis już na soundtracku do Ptaśka Alana Parkera ujawnił spory talent do tworzenia intrygującej muzyki ilustracyjnej, ale pełnię swoich możliwości pokazał dopiero przy okazji Ostatniego kuszenia Chrystusa Martina Scorsese. To muzyka na przemian monumentalna i kameralna, zakorzeniona głęboko zarówno w world music, jak i w dźwiękach elektronicznych, a przy tym zachwycająca swoim ponadczasowym charakterem.