search
REKLAMA
Zestawienie

Nie tylko „Artysta”. WSPÓŁCZESNE filmy NIEME

Jacek Lubiński

24 lutego 2020

REKLAMA

Margarette’s Feast (2003)

Niezbyt znana komedia brazylijska w reżyserii Renato Falcão to historia niejakiego Pedro, który po stracie pracy natyka się na magiczną walizkę, zawsze pełną pieniędzy. To odkrycie nakręca między innymi tytułową fiestę – imprezę urodzinową jego żony, Margarette. Pod pozornie typową dla niemego kina, lekką historyjką twórcy przemycają komentarz społeczny ówczesnej Brazylii. Pomaga im w tym wybór stylistyczny, który sprawia, że film staje się o wiele bardziej uniwersalnym dziełem, zgodnym z duchem dawnej X muzy.

Zew Cthulhu (2005)

Jak sam tytuł wskazuje, film Andrew Lemana jest adaptacją prozy H.P. Lovecrafta. Półamatorska produkcja utrzymana jest w konwencji niemieckiego ekspresjonizmu, a czerń i biel w połączeniu z brakiem głosu nadaje jej odpowiedniej umowności oraz swoistej bajkowości. Służy to materiałowi źródłowemu, przez lata będącym dla filmowców niełatwym orzechem do zgryzienia. Jeszcze lepiej wpływa to na kreowaną atmosferę grozy i ogólnopojęty klimat całej opowieści. Ta w dodatku przybiera tutaj formę krótkiego metrażu. Umiar i konsekwencja są więc nieodzownymi plusami Zewu Cthulhu, który w innej formie mógłby się zwyczajnie nie sprawdzić.

Antena (2007)

Niecodzienny projekt Estebana Sapira nie jest tak do końca typowym filmem niemym, ale wpisuje się w jego zamierzenia. Nawiązująca stylem do – ponownie – niemieckiego ekspresjonizmu i czerpiąca garściami z kina noir historia prawi o mieście, którego mieszkańcy stracili głos. Porozumiewają się więc za pomocą gestów, którym towarzyszą też napisy – bliższe jednak komiksowemu odzwierciedleniu dźwięków niż informacjom na oddzielnych planszach, jakimi charakteryzuje się dawne kino. Nietypowa rzecz, nawet jeśli ostatecznie dość daleka od tytułów pokroju Artysty.

Dr. Plonk (2007)

Ponoć reżyser, Rolf de Heer, znalazł kiedyś w lodówce kilka metrów nietkniętych klisz filmowych. Tak narodził się w nim pomysł na niemy film – a konkretnie komedię w duchu Charliego Chaplina i Bustera Keatona. Mamy więc nieco szalonego, tytułowego naukowca, który przewiduje koniec świata w przeciągu najbliższych stu lat. I zamierza coś z tym zrobić… Technicznie rzecz biorąc, to również nie jest stuprocentowy film niemy. Przede wszystkim posiada wmontowaną w obraz ścieżkę dźwiękową, co jest naturalną koleją losu. Poza tym powstał całkowicie za pomocą współczesnych środków, gdyż okazało się, że sięgnięcie po metody kręcenia z poprzedniej epoki jest zwyczajnie zbyt kosztowne i wielce problematyczne dla twórców borykających się z odwzorowaniem początków XX wieku oraz podróżami w czasie. Niemniej sprawdza się jako ukłon w stronę milczących ruchomych obrazów. Ciekawostka: jedną z ról gra tutaj Magda Szubanski, którą można pamiętać z sympatycznej Babe – świnki z klasą.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA