search
REKLAMA
Zestawienie

NAJWIĘKSZE filmowe GNIOTY 2021 roku

Które produkcje z 2021 roku można określić jako gnioty?

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

11 stycznia 2022

REKLAMA

Drogi Evanie Hansenie

Kocham musical, na podstawie którego powstał film. Uwielbiam! Tym bardziej smuci mnie to, że produkt, który dostaliśmy w 2021 roku, to absolutny filmowy gniot z prawie 30-letnim aktorem w roli głównej. I tak, wiem, że Ben Platt grał w broadwayowskiej wersji tę samą rolę, ale tutaj wygląda to absolutnie koszmarnie. Niestety wszystkie wady oryginału zostały wyolbrzymione w filmowej adaptacji. Świetna muzyka zupełnie nie przystaje do opowiadanej historii. Filmu nie ratuje nawet to, że w rolach drugoplanowych występują m.in. Amy Adams czy Julianne Moore. Największym problemem jest to, że twórcy jakby na siłę chcieli, by widzowie do samego końca byli po stronie Evana, coraz bardziej pogrążającego się w kolejnych kłamstwach. A gdy patrzymy na musical, skala tego wszystkiego wydaje się dużo mniejsza. W filmie samo kłamstwo, które prowadzi do kolejnych, sprawia, że dreszcz przebiega mi po plecach. Niestety nie zawsze to, co sprawdza się na deskach teatru – w tym przypadku z minimalną choreografią – można przełożyć na język filmowy. To klasyczny przykład chybionej adaptacji i filmowy gniot, który radzę omijać szerokim łukiem.

Mortal Kombat

Kolejnym filmowym gniotem jest nowe podejście do klasycznej i kultowej gry Mortal Kombat. Kiedy oglądałam materiały z planu i wypowiedzi aktorów zaangażowanych w projekt, odniosłam wrażenie, że w końcu mamy odpowiednich ludzi na odpowiednim miejscu, którzy stworzą produkcję z prawdziwego zdarzenia. Ba, pierwsze minuty filmu, które pokazano w ramach promocji, ze Skorpionem w roli głównej, są genialne. Dlatego dziwi mnie, dlaczego cały film okazał się taką porażką. Nawet nie opowiada historii turnieju Mortal Kombat! Scenariusz jest nielogiczny, aktorstwo jest w najlepszych momentach co najwyżej poprawne, sceny walki sztuczne, większość zaś to autentyczna obraza dla osób jarających się grami i nie tylko. Główny bohater, jakim stał się Cole, nie przejawia żadnych ciekawych cech, a jedynie odhacza kolejne elementy, które sprawią, że ze słabego zawodnika MMA stanie się przywódcą. Niestety produkcja traci na tym naprawdę wiele, gdyż zamiast zgłębiać innych ciekawych antagonistów, koncentrujemy się na gościu o osobowości kartki papieru. Filmu nie da się zaliczyć nawet do kategorii „tak złe, że aż dobre”.

W nieskończoność

Mark Wahlberg, który wciela się w głównego bohatera, cały czas wygląda, jakby absolutnie nie wiedział, co robi na planie tego filmu. Jako widz też czułam się autentycznie zagubiona i zdziwiona, bo momentami miałam wrażenie, że gdzieś to już widziałam. Produkcja to po prostu kombinacja klisz dość często spotykanych w filmach z gatunku science fiction. Mamy więc nieudolne nawiązania do Doktora Who, Terminatora czy Pamięci absolutnej. Jestem przekonana, że lepiej po prostu włączyć wymienione tu filmy czy seriale i oszczędzić sobie prawie dwugodzinnego zażenowania. Wygląda to tak, jakby nikt na planie W nieskończoność nie pilnował tego chaosu, przez co otrzymaliśmy dużo pirotechniki, a mało fabuły. Najbardziej boli udział utalentowanych aktorów, którzy – nie wiem, jakim cudem – postanowili dać jedne z bardziej drewnianych występów. Fatalna reżyseria, scenariusz i ogólny brak kreatywnej wizji sprawiają, że to nie tylko filmowy nonsens, ale nonsens, którego twórcy autentycznie powinni się wstydzić.

After. Ocal mnie

Nie wiem dlaczego, ale zmusiłam się i obejrzałam dwie poprzednie części, które umieściłam gdzieś pomiędzy 365 dni i 50 twarzy Greya. Wprawdzie nie spodziewałam się zbyt wiele po tego typu filmie, jednak niestety kolejna część przygód Tessy i Hardina to totalny filmowy gniot. Już pomijając samo gloryfikowanie toksycznego związku czy toksycznych relacji w ogóle, produkcja jest nudna, chociaż pozornie pomiędzy bohaterami dzieje się naprawdę dużo. Ale wszystko jest tak wyprute z jakichkolwiek emocji, że czasami odnosiłam wrażenie, iż nikt w prawdziwym życiu by się tak nie zachował czy nie wypowiedział takich słów. Do tego główna bohaterka jakby zapomniała, że przecież życie nie kończy się na pierwszym napotkanym chłopaku. W ogóle zachowuje się, jakby nie pamiętała, jak używać mózgu i że każda czerwona flaga w związku to powód, by się poważnie zastanowić nad ucieczką. Ale co ja tam wiem. Jeśli lubicie ten cykl, nie będziecie zawiedzeni – to dalej komedia romantyczna dla nastolatków, gdzie jest tyle samo golizny co w adaptacji 50 twarzy Greya. Ale co kto lubi.

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Chociaż docenia żelazny kanon kina, bardziej interesuje ją poszukiwanie takich filmów, które są już niepopularne i zapomniane. Wielka fanka kina klasy Z oraz Sherlocka Holmesa. Na co dzień uczestniczka seminarium doktoranckiego (Kulturoznawstwo), która marzy by zostać żoną Davida Lyncha.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA