search
REKLAMA
Zestawienie

NAJTAŃSZE (i niekoniecznie najlepsze) filmy SCIENCE FICTION w historii

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

18 kwietnia 2020

REKLAMA

Transmorphers (2007)

Budżet w wysokości prawie 300 tysięcy dolarów wystarczył, by ten film znalazł się na niniejszej liście. Twórcy dzieła Węże w pociągu powrócili z jeszcze gorszą fabułą i pomysłami. Nawet po studiu Asylum można by się spodziewać czegoś więcej niż tylko obietnicy zobaczenia w filmie wielkich robotów, których tak naprawdę nie ma w nim zbyt wiele – widzimy je bowiem łącznie przez 15 minut, a cały film trwa prawie półtorej godziny. Niestety, nawet bycie klasyczną zrzynką z Michaela Baya nie gwarantuje sukcesu, a przecież większość produkcji studia Asylum to niskobudżetowe wariacje na temat dużo bardziej znanych filmów, które jednak da się oglądać mimo fatalnych dialogów, aktorstwa i reżyserii. W tym przypadku na stołku reżysera zasiadł Leigh Scott, który do tej pory wyreżyserował ponad tuzin filmów dla studia. Finalnemu produktowi bliżej do taniej zrzynki Terminatora niż Transformersów, jest to bowiem opowieść o inwazji kosmitów z średniej wielkości robotami zabójcami.

Przybysz z kosmosu (1953)

Film z budżetem 16 tysięcy dolarów zebrał w box offisie aż milion dolarów przychodów. Produkcja w 3D (!) oferuje widzom takie atrakcje jak wielkie jaszczury, romans i goryla w hełmie nurka. Historia jest niezwykle prosta: na Ziemię przyleciał Ro-Man, tytułowy przybysz, który doprowadził do zagłady ludzkości. Musi on jednak zlikwidować jeszcze profesora i jego rodzinę, którą chroni specjalne serum. W międzyczasie „goryl” zakochuje się w najstarszej córce profesora i wszystko się komplikuje. Reżyserem został Phil Tucker, który więcej miał wspólnego z filmami dla dorosłych niż z kręceniem kina mainstreamowego. Zdaniem niektórych to najgorszy film świata, choć jak wiadomo – tytuł ten przypisywano już różnym produkcjom. Jeśli przyjrzymy się aktorstwu, efektom specjalnym oraz planom zdjęciowym, to możemy śmiało powiedzieć, że nie jest to najlepsza produkcja science fiction. Jedyne, co przykuwa uwagę, to fakt, że muzykę do tego dzieła napisał Elmer Bernstein. Jeśli nie wiecie, kim jest ten pan, to przypominam, że później stworzył ścieżkę dźwiękową m.in. do Siedmiu wspaniałych czy Pogromców duchów. Warto dodać, że produkcja otrzymała tak złe recenzje, że reżyser próbował się z tego powodu zabić.

Monster a Go-Go (1965)

Kolejny horror science fiction, który po części wyreżyserował ojciec chrzestny gore – Hershell Gordon Lewis, choć nie został wymieniony w napisach końcowych. Całość pochłonęła 60 tysięcy dolarów i nie jest dziełem wybitnym. Po pierwsze tytuł jest absolutnie mylący. Termin „go-go” odnosi się bowiem do swobodnego, erotycznego tańca, produkcja zaś okazuje się niespójną historią o powracającym astronaucie, który być może jest potworem, choć i tego nie wiadomo. Przez większość czasu otrzymujemy ujęcia bohaterów, którzy nie robią nic innego poza rozmawianiem. Kiedy pierwszy reżyser – Bill Reben – opuścił projekt w 1961 roku z powodów finansowych, Lewis przejął go dwa lata później, zmieniając aktorów i montując go tak szybko, jak było to możliwe. W wyniku tego wiele kwestii zamiast ulec w trakcie fabuły wyjaśnieniu, zostało jeszcze bardziej pogmatwanych. I tak naprawdę nie wiadomo, o co w tym filmie chodzi. Sam potwór pokazywany jest w jak najciemniejszych ujęciach, a w jednej ze scen aktor naśladował dźwięk dzwoniącego telefonu. To jeden z gorszych filmów klasy B, które zobaczycie.

Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa (1964)

Film uzbierał budżet w wysokości 200 tysięcy dolarów. Niestety jest to widoczne nie tylko w przypadku scenariusza i aktorstwa, lecz także planu, który chyba nie mógł być bardziej kartonowy. Kostiumy marsjańskie zostały wykonane z przyborów kuchennych i wyglądają niczym Dalekowie z serialu Doktor Who. Zdaniem niektórych to najgorszy film świąteczny i nie sposób się z tym nie zgodzić. Chciałoby się powiedzieć, że to produkcja „tak zła, że aż dobra”, jednak nawet fanów kina klasy Z jest ona w stanie przerazić swoją nieporadnością. Ciekawe, że część materiałów, które na potrzeby tego filmu pożyczono od wojska, wykorzystał później sam Stanley Kubrick. Ale to chyba jedyna pozytywna rzecz, jaką można powiedzieć o tym filmie. Nie broni się w żadnym wypadku i jako film z lat 60. przeznaczony dla dzieci, i jako dzieło oglądane przez współczesnych fanów złego kina.

Plan dziewięć z kosmosu (1959)

Na koniec klasyczny film Eda Wooda, kolejny, który uznawany jest za jeden z najgorszych w historii. Fabuła jest niezwykle prosta i dziwaczna: na Ziemi lądują statki kosmiczne, a obcy mają plan wskrzeszać nieboszczyków, żeby przejąć kontrolę nad ich umysłami. Przy okazji przybysze mają zamiar zabić żywych ludzi. W kosztującym 60 tysięcy dolarów filmie dostajemy takie atrakcje jak statki kosmiczne sklejone z dwóch talerzy. Aktorzy przychodzili na plan we własnych ubraniach. W Planie dziewięć z kosmosu ostatni raz na ekranie występuje Bela Lugosi. Niestety aktor zmarł na początku zdjęć, więc reszta jego występu to nagrania archiwalne. Dziś to kultowe dzieło.

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Chociaż docenia żelazny kanon kina, bardziej interesuje ją poszukiwanie takich filmów, które są już niepopularne i zapomniane. Wielka fanka kina klasy Z oraz Sherlocka Holmesa. Na co dzień uczestniczka seminarium doktoranckiego (Kulturoznawstwo), która marzy by zostać żoną Davida Lyncha.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA